piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 21

Powróciłam kochani! Z góry przepraszam za wszelkie błędy, ale część rozdziału pisałam na telefonie. Chciałam wam wszystkim życzyć wesolych świąt spędzonych w gronie najbliższym i ogolnie spełnienia wszystkich marzeń. Za mniej wiecej dwa tygodnie minie rok od kiedy założyłam bloga i mam wielką nadzieję, że w tym samym czasie uda mi się dodać nowy rozdział. Chciałam Wam również podziękować za wszystkie komentarze, które naprawdę wiele dla mnie znaczą. Nie przedłużając zapraszam na nowy rozdział.  







Usiadłam na łóżku rozcierając oczy i rozglądając się po pokoju. Na kufrze obok łóżka Cornie leżała złożona sukienka, a jej szpilki stały tak równo jakby wymierzyła je od linijki. Po drugiej stronę pokoju Rose mruczała przez sen co kilka sekund zmieniając pozycję. Sukienkę przewiesiła przez poręcz łóżka, obok którego niedbale porzuciła torebkę i jeden but. Z rozbawieniem rozejrzałam się za drugim, ale nigdzie nie mogłam go dostrzec.
 Po cichu nie chcąc ich obudzić podniosłam się z łóżka i wyjęłam z kufra dwa ładnie zapakowane prezenty. Położyłam po jednym na szafce każdej z moich współlokatorek i poszłam do łazienki. Przez cały czas nie mogłam przestać myśleć o Scorpiusie i naszym wczorajszym pocałunku. Jak do tego doszło? Jak to możliwe, że Scorpius Malfoy całował właśnie mnie? Przez chwilę chciałam obudzić dziewczyny i opowiedzieć im co się wczoraj wydarzyło, ale wiedziałam, że to może poczekać. Nie było różnicy, czy powiem im to teraz czy za kilka godzin. Po cichu po raz kolejny sprawdziłam czy spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyszłam z pomieszczenia.
W pokoju wspólnym siedziało już parę osób zaciekle o czymś rozmawiając. Usiadłam przy wolnym stoliku i wlepiłam wzrok za okno podziwiając zimowy krajobraz. Moje myśli ponownie powędrowały do Scorpiusa i wczorajszego wieczoru.
-Hej Nat.- usłyszałam głos Davida. Chłopak usiadł obok mnie zaszczycając mnie jednym ze swoich promiennych uśmiechów. Przywitałam się z chłopakiem, a już po chwili słuchałam jego opowieści o poszukiwaniach idealnego prezentu dla Cornie. Opowiedział mi jak zwiedził każdy sklep w wiosce i jak każda kolejna rzecz wydawała mu się coraz banalniejsza. Po chwili dodał z zakłopotaniem, że wpadł mu do głowy pewien pomysł. Zamilkł i zaczął szperać w kieszeniach wyjmując po chwili małe pudełeczko. Położył je na stoliku i czekał na moją reakcję.
-Czy to jest to co myślę?- jęknęłam i odchyliłam wieczko. W środku był ukryty jeden z najpiękniejszych pierścionków jakie kiedykolwiek widziałam. Elegancki, wyrazisty, wyjątkowy i efektowny- tymi słowami można by opisać ten pierścionek. Został wykonany ze srebra, a półokrągły niebieski diament był otoczony przez mniejsze srebrno-białe diamenciki, które układały się na kształt liści słonecznika.-Na gacie Merlina, David, co ty planujesz?
-Spokojnie, nie mam zamiaru się już oświadczać- zaśmiał się- ale chciałem dać jej coś wyjątkowego, a ten pierścionek należał do mojej prababki.
-Chcesz jej podarować rodzinną pamiątkę? To coś większego nawet od zaręczyn.-powiedziałam oglądając go z każdej strony. Zaczęłam wyobrażać sobie spanikowaną Cornie otwierającą pudełeczko.Przynajmniej tak mi się wydawało, że byłaby spanikowana. Ja byłabym przerażona.
-Czyli zły pomysł?- zapytał zerkając na pierścionek. Chciałam mu wytłumaczyć jak wiele oznacza taki prezent, ale chłopak upierał się, że jest pewny, że Cornie to ta jedna i jeśli to coś zmieni to równie dobrze może wykorzystać ten pierścionek do prawdziwych oświadczyn. Próbowałam przemówić mu do rozsądku, że Cornie ma dopiero szesnaście lat, a on ledwo skończył siedemnaście i nie jest to najlepszy moment do podejmowania takich decyzji. W tym momencie chłopak zarzucił mi sceptyczność, więc dałam sobie spokój z edukowaniem zakochanych i jedynie przyznałam, że nigdy nie widziałam równie ładnego pierścionka. Chłopak uśmiechnął się ponownie i zaczął opowiadać o tym jak wpadł na ten pomysł.
-Wszystko w porządku Natalie? Wydajesz się być nieobecna…- zapytał przerywając swoją opowieść. Po raz kolejny odpłynęłam myślami do zeszłego wieczoru. Nie mogłam dłużej udawać, że nic nie czuję do Scorpiusa i miałam ochotę wreszcie z kimś o tym porozmawiać.
-Mogę Cię o coś zapytać?- spojrzałam na niego wyczekująco. Chłopak kiwnął głową, a ja kontynuowałam- Zanim zacząłeś spotykać się z Cornie to się z nią przyjaźniłeś. Spędzaliście ze sobą dużo czasu, a nagle ta przyjaźń zamieniła się w coś większego. W którym momencie zrozumiałeś, że coś do niej czujesz?
-Szczerze to nie mam pojęcia...- podrapał się po głowie- Chyba na początku poczułem się o nią zazdrosny, gdy dwóch chłopaków zaczęło o niej rozmawiać.  Na początku sam nie wiedziałem czemu tak mnie to ruszyło. Wmawiałem sobie, że jest to jedynie troska o przyjaciółkę, ale po pewnym czasie zrozumiałem, że to tylko jedynie wymówki. Nagle wszystko co robiła wydawało mi się niesamowite, a najbardziej szczęśliwy czułem się w momencie ,gdy udało mi się ją rozbawić.
-A w jaki sposób udało Ci się odważyć wyznać jej swoje uczucia?- zapytałam skubiąc sweter.
-To chyba było najtrudniejsze, bałem się, że ona nie czuje tego samego. Obawiałem się, że przez to mogę zniszczyć naszą przyjaźń.
-Dokładnie, nie możesz przewidzieć czy to nie jest jedynie platoniczne uczucie.- westchnęłam.
-Ale wiesz czego żałuję najbardziej? Tego, że tak długo się ociągałem, prawda jest taka, że ryzykujemy naprawdę mało w porównaniu z tym co możemy zyskać.- uśmiechnął się- Dlatego radzę Ci się odważyć.- uśmiechnął się do mnie i po chwili podniósł się z krzesła tłumacząc, że musi się jeszcze spakować.- I dziękuję, że mogłem Ci się wygadać z tym pierścionkiem, potrzebowałem tego.- uśmiechnął się na pożegnanie i zniknął na schodach prowadzących do dormitorium.
Ponownie zostałam sama. Zaczęłam się zastanawiać kim dla mnie właściwie jest Scorpius Malfoy. Nie mogłam udawać, że jest dla mnie obojętny, zależało mi na nim, a po wczorajszym pocałunku nie mogłam myśleć o niczym innym. Tylko to było za mało, aby móc mówić o wielkiej miłości. Zwyczajnie bardzo go lubiłam, a od początku roku stawał się dla mnie coraz bliższą osobą. Postanowiłam, że muszę z nim pogadać, na początku chciałam poczekać na śniadanie i porozmawiać z nim później, ale nie mogąc usiedzieć na miejscu wyszłam z wieży Gryfonów.
*         

Zbiegłam ze schodów i nagle przystanęłam nie wiedząc, w którą stronę powinnam iść dalej. Prawdopodobnie był w lochach, ale nie miałam pojęcia jak miałabym go tam znaleźć. Co prawda mogłabym stać i wykrzykiwać jego imię, ale znając życie prędzej natknęłabym się na Jasmine lub inną przeuroczą Ślizgonkę. Nagle wpadłam na pomysł, gdzie może być Scorpius. W zawrotnym tempie dotarłam na szóste piętro i odnalazłam najbrzydszy obraz jaki znajdował się w zamku. Wypowiedziałam zaklęcie i przeszłam przez tajne wejście. Jednak nie znalazłam w nim nic więcej niż kociołka, książek i paru fiolek. Z ciekawości zajrzałam jeszcze do kociołka. Wywar miał miodową barwę, ale nic mi to nie mówiło. Domyślałam się jednak, że jest tak jak mówił chłopak i wszystko idzie tak jak zaplanował. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę o jego eliksirze i jego wybuch euforii. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym z jaką łatwością i gracją uniósł mnie do góry. Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu i wyszłam na chłodny korytarz. Nie miałam pojęcia gdzie go szukać. Zrezygnowana potoczyłam się na parter i krążyłam po korytarzach. Musiało minąć trochę czasu, bo coraz więcej osób kierowało się do Wielkiej Sali. Musiałam pogodzić się z tym, że nie uda mi się go odnaleźć i bez entuzjazmu powlokłam się na ostanie w tym semestrze śniadanie.
 Nagle w odległej części korytarza dostrzegłam szarookiego Ślizgona. Nie stał jednak sam, towarzyszyła mu Blair. Rozmawiali o czymś, a Scor uśmiechał się wpatrując w dziewczynę. Przypomniałam sobie co dzień wcześniej opowiedziała mi Rose. Najwidoczniej Ślizgon nie odwołał spotkania z dziewczyną,. Poczułam się okropnie głupio. Naiwnie pomyślałam, że wczorajszy pocałunek coś dla niego znaczył.
Usiadłam pod ścianą i spróbowałam na chłodno przekalkulować ostatnie wydarzenia. Scorpius Malfoy od zawsze otaczał się dużą liczbą dziewczyn, ale nigdy żadna z nich nie była jego dziewczyną. Choć w sumie trafniej powiedzieć, to on nie był nigdy żadnej dziewczyny.
Przypomniałam sobie, że kiedyś sama byłam świadkiem tego w jaki sposób potraktował prawdopodobnie zakochaną w nim Romildę. Widząc ją na korytarzu w pośpiechu skręcił w inną stronę, aby nie musieć z nią rozmawiać. Tłumaczył mi wtedy, że raz się z nią całował, a teraz ona nie daje mu spokoju. Śmiał się, że zachowuje się jakby obiecał jej co najmniej małżeństwo.
Zrobiło mi się głupio, że przez chwilę byłam gotowa pobiec do niego i wyznać mu miłość jak w jakiejś głupiej komedii romantycznej. Tyle, że ta scena nie wyglądałaby jak w mugolskim filmie, to skończyłoby się raczej dramatem, w którym po raz kolejny miałabym złamane serce, a Ślizgon mógłby się szczycić, że zyskał kolejną zakochaną fankę. Na szczęście do tego nie doszło i nigdy nie dojdzie.
 Spojrzałam na nich po raz ostatni i bez pośpiechu oddaliłam się w stronę Wielkiej Sali. Prawda była taka, że do wczorajszego wieczoru Scorpius Malfoy nie był dla mnie nikim więcej, niż zwykłym znajomym. To tylko i wyłącznie moja wina, że chwilowe uniesienie spowodowało we mnie zauroczenie. Tak, to było jedynie zauroczenie-pomyślałam. Nic więcej i niech tak zostanie. Był Ślizgonem, który prawdopodobnie miał swoją mroczną stronę. Ja rozmawiałam z nim tylko kilkanaście razy w życiu i właściwie nic o nim nie widziałam. Najlepiej będzie jak ograniczę z nim kontakt- powiedziałam sobie w duchu. I najlepiej będzie jak nie będę już o nim myślała.

*         

W Wielkiej Sali siedzieli już wszyscy moi znajomi. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w ich stronę. Postanowiłam wymazać wczorajszy wieczór  z pamięci i nikomu o tym nie wspominać. Usiadłam obok Davida i z uśmiechem wysłuchałam podziękowań dziewczyn za prezenty. Rose była zachwycona swoim kompletem kosmetyków do włosów i Cornie zajęło chwilę za nim udało jej się przebić i podziękować za zestaw nożyczek i innych przyborów do przerabiania i projektowania ubrań.
-Na Merlina, błagam o zmianę tematu…- mruknął Leo- Czy ja i David wyglądamy jak dziewczyny kochające rozmawiać o kosmetykach i ciuchach?
-Teraz wiesz jak się czuję, gdy wiecznie gadasz o quidditchu…- mruknęła Rose przewracając oczami.
-Rose, quidditch to zupełnie co innego i….- chłopak wbił wzrok w dziewczynę, która zrobiła naburmuszoną minę.
-Uspokójcie się!- przerwał im David- Czy wy potraficie ze sobą rozmawiać jak dorośli? Jak dobrze, że zaczynają się święta i trochę od siebie odpoczniecie.
-Nie denerwuj się!- zaśmiał się Leo-my tylko się ze sobą droczymy.-puścił oczko rudej, która lada moment przestała się burzyć.
-No i jak już to sobie wyjaśniliśmy to możemy wrócić do rozmowy o kosmetykach i ciuchach.- zaświergotała Rose wystawiając język w stronę chłopaka.
-Zabijcie mnie…- mruknął Leo z rezygnacją opierając głowę o stół.

*         

Pociąg powoli nabierał prędkości, a Hogwart stawał się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu zniknął za jakimś pagórkiem. Leniwie przeniosłam wzrok na moich przyjaciół, którzy byli zajęci omawianem wczorajszego balu. Leo przedrzeźniał Rosie, że przez cały tydzień męczyła go, że ma ochotę potańczyć i jeśli okaże się, że chłopak będzie jedynie siedział przy stole to własnoręcznie go zabije, a później sama pójdzie tańczyć, a jak przyszlo co do czego to odpadła jako pierwsza. Rose skomentowała to jedynie, że gdyby co chwilę potajemnie wychodziła  na szklaneczkę ognistej whisky, to też miałaby tyle energii. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale chlopak wszedł jej w słowo i zaczęli się sprzeczać o jakieś głupoty.
-Ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, że się nie pozabijaliście.- zaśmiała się Cornie przyglądając się tej dwójce.
-Rose czy tylko ja odnoszę wrażenie, że w tym przedziale nikt nas nie docenia?- zapytał Leo spoglądając na rudą.
-Masz rację, oni zdecydowanie nas nie doceniają… Zupełnie nie rozumiem czemu mają o nas aż tak złe zdanie.- pokiwała głową przybierając poważną minę.
-Wychodzę do łazienki.- mruknęłam nie mając ochoty dłużej słuchać o wczorajszym wieczorze i wyszłam na korytarz. W pośpiechu wytarłam wilgotne oczy i ruszyłam w stronę łazienek. Nagle rozsunęły się drzwi jednego z przedziału i wyszedł z niego nie kto inny jak Scorpius Malfoy. Spuściłam głowę i minęłam go w milczeniu.
-Natalie.- wypowiedział moje imię, a ja mimo danych sobie wcześniej obietnic obróciłam się w jego stronę.- Szukałem Cię wczoraj, ale nigdzie nie mogłem Cię znaleźć.
-Źle się poczułam i wyszłam wcześniej.-odpowiedziałam wkładając ręce do kieszeni w bluzie.
-Zamieniłem parę zdań z Nottem, a później nigdzie nie mogłem Cię znaleźć. Chciałem porozmawiać z Tobą o zajściu na balu.-powiedział łagodnie, a ja automatycznie zacisnęłam schowane dłonie.
Uśmiechnęłam się blado, a w głowie ponownie miałam obraz Scorpiusa chowającego się przed Romildą. Wiedziałam co ma mi do powiedzenia i za żadne skarby nie chciałam mu na to pozwolić. Tylko co mogłam zrobić? Jedynie co przyszło mi do głowy, to powiedzieć to jako pierwsza. Może w taki sposób zachowam chociaż resztki godności.
-Hmmm, tylko czy jest o czym rozmawiać?- wzruszyłam ramionami przybierając obojętny wyraz twarzy- Poniosła nasz chwila i się pocałowaliśmy, to tyle. Nie musimy tego roztrząsać, to nic nie znaczyło.- wyrzuciłam z siebie i zacisnęłam usta. Chłopak wyglądał na zaskoczonego i chyba  nie wiedział co ma powiedzieć. Prawdopodobnie nie spodziewał się, że załatwienie tej sprawy pójdzie mu tak szybko.
-Fakt, to nic nie znaczyło.- odpowiedział po chwili- Ty w dalszym ciągu kochasz Pottera.- wyrzucił z siebie, a jego mina nie wyraża żadnych emocji.
-A ty w dalszym ciągu masz Blair i milion innych dziewczyn.
-Wychodzi na to, że każdy jest szczęśliwy. Wesołych świąt.- powiedział po czym ponownie zniknął w swoim przedziale.
Stałam tak jeszcze przez chwilę nie mogąc się ruszyć. Powinnam być zadowolona, udało mi się tak pokierować rozmową, że ostatecznie to ja powiedziałam to o czym myślał chłopak.  Jednak nie umiałam się tym cieszyć i musiałam włożyć wiele wysiłku w to, aby się nie rozpłakać. Marzyłam już jedynie o tym, aby znaleźć się we własnym łóżku w Londynie.


*         

Wybiegłam z pociągu rozglądając się po peronie. Po chwili dostrzegłam mojego tatę, który dosłownie rozpromienił się na mój widok. Pobiegłam w jego stronę wpadając w jego otwarte ramiona.
-Jak dobrze Cię widzieć księżniczko- powiedział w dalszym ciągu trzymając mnie w objęciach. W jednej chwili poczułam się dobrze, a zarazem beznadziejnie. Wszystkie myśli, uczucia do Scorpiusa i Jamesa zaczęły wirować mi naraz w głowie. Tak jakbym od dłuższego czasu tłumiła wszystko w sobie, a w ramionach taty doszczętnie się rozpadła.
-Tęskniłam za Tobą tatusiu.- odpowiedziałam po chwili ledwo hamując napływające łzy.
-Dobrze się czujesz?- zapytał przyglądając mi się z troską. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się nie chcąc go martwić.
-Już tak.
-Co ty na to abyśmy poszli na wielki pucharek lodów?- zapytał- Co prawda mama upiekła jakąś pieczeń, ale przez parę najbliższych godzin mamy spokój, pojechała po jakieś nowoczesne zioła do Brazylii.
-Namawiasz mnie do tego, abym naraziła się mamie już w pierwszy dzień?
-Wszystko biorę na siebie- puścił mi oczko i chwycił kufer- O Merlinie! Pół Hogwartu w niego wpakowałaś, że jest taki ciężki?- jęknął i zrobił śmieszną minę próbując mnie rozbawić.
-Naprawdę tęskniłam.- powiedziałam.
-Ja też księżniczko, nawet nie wiesz jak bardzo.- odpowiedział całując mnie w czoło.
Przeszliśmy przez ścianę i znaleźliśmy się na zwyczajnym, londyńskim dworcu.
Weszliśmy do jednej z wielu kawiarenek mieszczących się przy dworcu i zamówiliśmy lody z owocami i bitą śmietaną.
Opowiedział mi wszystkie ciekawostki związane z apteką i z uśmiechem wysłuchał moich opowieści o szkole.
-Powiesz mi teraz co Cię tak dręczy?- zapytał po chwili- Widzę przecież, że jesteś obecna ze mną tylko ciałem.
-Nic ważnego…- mruknęłam wygrzebując łyżeczką ostatnie, roztopione już kropelki lodów.
-Okej, okej… jak nie chcesz mi mówić, to trudno. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.- uśmiechnął się i dodał, abym odstawiła już ten pucharek, bo zaraz zrobię nim dziurę.
-Kupiłeś już prezent dla mamy?- zmieniłam temat.
-A co do tego…- podrapał się po głowie- możemy zrobić tak jak zawsze?- zaśmiałam się i pokiwałam głową. Co roku dawał mi pieniądze, a ja kupowałam prezent za niego. To była najlepsza metoda, aby uchronić mamę od dostania ściereczek do czyszczenia różdżki czy innych równie romantycznych przedmiotów.
-Zapomniałem, że muszę wpaść jeszcze do apteki.-mruknął zerkając na zegarek-Mama prosiła mnie o wypełnienie jakiś papierów. Dasz sobie radę?- zapytał i wyręczył kelnerce mugolskie pieniądze z doliczonym napiwkiem.
-Pewnie.- uśmiechnęłam się i wstałam od stolika.
-Przetransportuje twój kufer do domu i zobaczymy się później.
Wyszliśmy z kawiarni i już miałam ruszyć w stronę wejścia na ulicę pokątną, gdy do głowy wpadł mi pewien pomysł..
-Tato...- zaczęłam- masz przy sobie więcej mugolskich pieniędzy?- wydęłam usta i zamrugałam oczami. Była to ta mina, której mój tata nie był w stanie niczego odmówić.


Przeszłam dwie uliczki zerkając na wystawy wszystkich sklepów, restauracji, kwiaciarni, a nawet salonów stomatologicznych. Po chwili znalazłam to czego szukałam i pociągnęłam za klamkę. Weszłam do wielkiego pomieszczenia, w którym pachniało lawendą. Z każdej strony otaczały mnie lustra, a miła pani z recepcji pokazała mi gdzie mogę odwiesić swój płaszcz. Zapytała czy byłam wcześniej umówiona. Pokręciłam przecząco głową, na co odpowiedziała, że to nic i chyba Hulijo jest wolny. Przeszła przez półokrągłe drzwi, a po chwili wróciła z przystojnym chłopakiem około trzydziestki. Był latynosem o dość charakterystycznym sposobie poruszania się.
-Jakie piękne włosy! I jaki kolor! Naturalny, prawda?- zapytał i wziął jeden z kosmyków w swoje dłonie- Chodź na mną.- uśmiechnął się i pociągnął mnie w stronę swojego stoiska. Usiadłam na wygodnym fotelu na przeciw lustra i poczekałam, aż Hulijo założy na mnie ochronną folię.
-Co robimy aniołku?- zapytał wyciągając z szafki komplet nożyczek i szczotek.
-Myślałam o zmianie koloru. Nie chcę być już dłużej blondyną...- westchnęłam. Hulijo spojrzał na mnie zaskoczony, a po chwili z politowaniem skinął głową.
-Aria, złociutka, mogłabyś nam zrobić po karmelowej latte.- powiedział do swojej asystentki i usiadł obok mnie na fryzjerskim stołku.
-Codziennie odwiedza mnie tutaj kilkanaście dziewcząt i potrafię już rozróżnić co skłoniło je do zmiany fryzury. Niektóre robią to pod wpływem zmiany pracy, inne próbują się odmłodzić, a jeszcze inne, takie których jest najwięcej, próbują o czymś zapomnieć.- powiedział spokojnym głosem- I ty też robisz to pod wpływem chwili, pod wpływem złości. Nie pozwolę zniszczyć Ci tak pięknego blondu przez jakiegoś ostatniego kretyna.- uśmiechnął się i podał mi kawę przyniesioną przez jego asystentkę.
-Skąd wiesz, że chodzi o jakiegoś kretyna?- zapytałam zerkając na młodego mężczyznę. Momentalnie poczułam, że go polubiłam.
-Bo to zawsze chodzi o jakiegoś kretyna.- machnął ręką jakby mówił o najoczywistszej sprawie na świecie- Sam przez większość życia wzdychałem do kogoś kto nie był tego wart. Dopiero ostatnio poznałem niesamowitego chłopaka.- uśmiechnął się na samą myśl o nim.- A teraz wracając do Twoich włosów...- zawiesił się na chwilę- Myślałaś kiedyś o ścięciu ich na krótko?- zapytał z błyskiem w oczach.
Powiedziałam, że zdaję się na niego i może zrobić z moimi włosami na co tylko ma ochotę. Machał nożyczkami jakby nigdy nie robił nic innego, na podłodze było coraz więcej moich włosów, a ja czułam się coraz lepiej. Nie wiedziałam czy to pod wpływem zmiany fryzury, czy Hulija, któremu opowiedziałam całą moją historię. Przynajmniej prawie całą, oczywiście pominęłam fragmenty, że jestem czarownicą i uczę się w Hogwarcie. Opowiedziałam o Jamesie i Scorpiusie, wyznałam wszystkie moje uczucia i z każdym wypowiadanym zdaniem czułam się coraz lepiej. Cały mój ciężar schodził ze mnie, a latynos kiwał głową na znak, że rozumie co mam na myśli.
-...A teraz czuję się jak skończona idiotka i nie wiem co mam robić.- zakończyłam swój monolog dopijając resztkę kawy.
-Z twojej historii wynika, że i jeden i drugi jest totalnie ślepy. Nie wierzę, że nie zabijają się o Ciebie.- zaśmiałam się na słowa Hulija- I wiesz co myślę? Powinnaś odpuścić sobie ich obojga i myśleć tylko o sobie. Żaden z nich nie jest Ciebie wart. A teraz spójrz na nową Natalie!- uśmiechnął się, a ja spojrzałam na swoje odbicie. Nie było śladu po moich długich włosach, teraz nie dotykały one nawet ramion. Wyglądały świeżo, a moja buzia nabrała zupełnie innego wyrazu. Wyglądałam dojrzalej, miałam wrażenie, że osoba, którą widzę w lustrze jest pewniejsza siebie i o wiele odważniejsza. Z zachwytem dotknęłam swoich włosów, które układały się jakbym miała zaraz wyjść na wybieg, albo mieć sesję do „Modnej czarownicy”.
Podziękowałam Hulijowi i zwolniłam miejsce, bo czekała na niego już następna klientka. Podałam mu pieniądze i miałam się już oddalić, ale nie mogąc się powstrzymać pomownie odwróciłam się w jego stronę. Mężczyna przytulił mnie jak młodszą siostrę i zapewniając, że wszystko się ułoży odprowadził mnie do drzwi.
-Jak coś aniołku to zawsze możesz do mnie wpaść pogadać!- krzyknął za mną, gdy byłam już na ulicy. W zdecydowanie lepszym humorze ruszyłam w stronę przejścia na ulicę pokątną w celu znalezienia idealnego prezentu dla mamy.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 20



 To na pewno jeden z najdłuższych postów jakie napisałam. Jestem z niego nawet całkiem zadowolona. Już dłuższy czas temu powstała scena między Natalie i Scorem na balu, więc cieszę się, że w końcu i wy możecie ją przeczytać. Ja czytałam ją chyba z dziesięć razy i za każdym razem coś zmieniałam ;) 
Ps.Jeśli moje tempo się nie poprawi to rozdział świąteczny będzie akurat na święta xd



Obudził mnie jakiś trzask. Zerwałam się z łóżka rozcierając oczy, próbując tym samym przyzwyczaić je do jasności.
-Co wy robicie?- zapytałam rozglądając się po pokoju. Rose stała pochylona nad swoim kufrem i dosłownie wyrzucała z niego przeróżne kosmetyki i milion innych rzeczy.
Ruda spojrzała na mnie jakbym zapytała o najoczywistszą rzecz na świecie. Pokiwała tylko głową mrucząc coś pod nosem i jak gdyby nigdy nic wróciła do szperania w kufrze.
-Czy ty już zaczęłaś się szykować?- zapytałam z trudem ukrywając rozbawienie.
-Ciekawe czy będziesz się śmiała błagając mnie o pomoc przy uczesaniu tej swojej blond czupryny.
Spojrzałam na Cornie, która próbowała zamaskować śmiech kaszlnięciem, ale nie wyszło jej to zbyt przekonująco.
 Po chwili zostałam dosłownie wygoniona do łazienki przez Weasley. Kazała mi się wykąpać, umyć włosy i podporządkować planowi, dzięki któremu powinno nam się udać wyrobić w sześć godzin. Nie do końca wiedziałam co ona zamierza robić przez tyle czasu, ale spieranie się z nią nie miało w tej chwili żadnego sensu.  


*       


Po wyjściu z łazienki za zgodą Rosie udałam się do biblioteki, aby przed świąteczną przerwą oddać wszystkie książki.  Bez pośpiechu załatwiłam wszystkie swoje sprawy i ślimacząc się ruszyłam na siódme piętro. Kilkanaście metrów przed sobą ujrzałam Scorpiusa Malfoya. Próbowałam niepostrzeżenie zniknąć za rogiem, ale Ślizgon ruszył za mną.
-Blondyna poczekaj chwilę!- przygryzłam wargę przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie i mój wybuch gniewu. Po krótkim namyśle kapitulowałam i zwolniłam pozwalając się dogonić.
-Co chcesz Scor?- zapytałam pogodnie.
-Chyba powinienem Cię przeprosić... Nie chciałem Cię zdenerwować, zwyczajnie czasami nie myślę.- uśmiechnął się ze skruchą.
-To nic, od dawna podejrzewałam, że Ślizgoni mają problemy z myśleniem.- puściłam mu oczko naśladując jego wypowiedź przy naszej ostatniej rozmowie.
-To akurat jest specjalnością Gryfonów- zaczął się ze mną droczyć.
-Słuchaj jeśli chciałeś mnie tylko przeprosić, to wszystko w porządku, ale teraz muszę wracać do dziewczyn.- spojrzał na mnie jakby nie do końca wierzył w moje zapewnienia- Będziemy szykować się do balu.- westchnęłam.
-Macie jeszcze prawie 5 godzin.- powiedział z rozbawieniem.
-Czyli już jestem spóźniona. Słuchaj, jeśli nie chce zginąć z rąk pewnej, rudej czarownicy, to naprawdę muszę się już zbierać- uśmiechnęłam się- Może do zobaczenia później.- pożegnałam się i ruszyłam w stronę dormitorium.
-Typowa kobieta!- usłyszałam za sobą rozbawiony głos chłopaka.

*      

Nasz pokój wyglądał jakby wybuchła w nim bomba. Z każdej strony przewracały się kosmetyki, ozdoby do włosów i tygodniówki gazety „Modna czarownica”, z której dziewczyny prawdopodobnie czerpały inspiracje.
-Nie wiem Rosie czy to do mnie pasuje...-Cornie siedziała przy toaletce przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała inaczej niż zwykle, na głowie miała dziwną konstrukcję, która przypominała gniazdo wielkiego ptaka.
-Czy ja wiem...- Rose stała nad nią i na przemian przyglądała się dziewczynie i ilustracji w gazecie.- To podobno najnowsze trendy. A ty co myślisz?- spojrzała na mnie, a Cornie bez rezultatu próbowała choć trochę przygładzić swoje włosy.
-To wygląda...- przekręciłam głowę na bok-...to jest ciekawe- wydusiłam po chwili.
-Zgadzam się, to na pewno jest inne, nowoczesne i....- ruda spojrzała na mnie szukając odpowiednich słów.
-I ciekawe.- uśmiechnęłam się, a Rose pokiwała głową. Cornie ponownie spojrzała w lustro, jęknęła i pobiegła do łazienki, a po parunastu minutach wróciła z mokrymi, rozczesanymi włosami.
Po krótkiej naradzie postanowiłyśmy nie eksperymentować z fryzurami i postawić na sprawdzone triki, a więc Rose jeszcze bardziej nakręciła i nastroszyła swoje włosy stawiając na artystyczny nieład, Cornie zrobiła eleganckiego koczka, a mi przypadły delikatne fale z wpiętym nad uchem małym, białym kwiatkiem.
Dzięki nowoczesnym kosmetykom przysłanym nam z Paryża od cioci Cornie w zaskakująco szybkim tempie zrobiłyśmy makijaż. Warto zaznaczyć, że miałyśmy samomalujące cienie do powiek i pędzel, który bez niczyjej pomocy konturował całą twarz. Planowałam wspomnieć o nich mamie i modlić się, aby mi takie sprezentowała na urodziny.
Wyszykowanie się na bal zajęło nam o wiele mniej czasu niż podejrzewa Rosie, więc poszłyśmy do chłopaków na przed balowe piwo kremowe.


*      

Po wyjściu z dormitorium przystanęliśmy rozglądając się w każdą stronę. Hogwart zawsze był piękny, ale w tamtej chwili dosłownie zapierał dech w piersiach. Poręcze, schody i podłoga wyglądały jakby były zrobione z lodu. Z obawą zrobiłam pierwszy krok bojąc się śliskiej powierzchni, ale poruszanie się po niej nie okazało się trudniejsze niż zazwyczaj. Wszędzie było biało, a zamek wydawał się być zrobiony z lodu.
-Co jak co, ale Krukoni potrafią czarować.- zaśmiał się Leo wyrywając wszystkich z otępienia.-Idziemy?
W piątkę ruszyliśmy w stronę w Wielkiej Sali w ciszy podziwiając kolejne, coraz piękniejsze ozdoby. Po przekroczeniu progu Wielkiej Sali ponownie zamarliśmy.
Wielka Sala była nie do poznania. Zniknęły długie, zimne stoły, a zamiast nich stały ośmioosobowe, okrągłe stoliki udekorowane białymi obrusami. Na każdym stole stały świeże kwiaty o niebieskiej barwie i świece imitujące sople lodu. Na ich szczycie nie było jednak zwyczajnych płomyków, a jedynie jasnoniebieskie świetliki. Zastawa wyglądała jakby została zrobiona z przeróżnych, nierównych kawałków lodu.
Większa część pomieszczenia została przerobiona na parkiet, który z kolei wyglądał na tak wyszlifowaną taflę lodu, że bez problemu można byłoby się w niej przejrzeć. Tuż obok stanęła niewielka scena dla orkiestry.
Pod ścianą stał podłużny stół, na którym zostały umieszczone fontanny z ponczem i płynnymi lodami o przeróżnych smakach.
Jedynie stół nauczycielski stał w tym samym miejscu co zazwyczaj, ale i on wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Nie było na nim obrusu, ale wyglądał jakby został wykuty w śnieżnej skale.
Jednym słowem zastaliśmy prawdziwą Krainę Lodu.
Usiedliśmy przy naszym stoliku, a nasze talerze zapełniły się przeróżnymi potrawami. Jedno miejsce przy naszym stoliku zostało puste, ale postanowiłam się nie przejmować tym, że przyszłam sama. Wokół siebie miałam najlepszych przyjaciół i tylko to się liczyło.


*      

Podeszłam do stołu z zamiarem nalania sobie ponczu, ale przeszkodziło mi nagłe chwycenie mojej ręki przez niezidentyfikowanego sprawcę.
-Hej Natalie!- dosłownie krzyknęła mi do ucha obca postać. Odwróciłam się zaskoczona i dostrzegłam Petra, o rok ode mnie starszego Puchona. Poznaliśmy się kiedyś przez przypadek przez Davida, ale nasza znajomość do tej pory ograniczała się jedynie do zdawkowego przywitania się na korytarzu.
-Hej.- uśmiechnęłam się i planowałam powrócić do swojego wcześniejszego zajęcia, ale chłopak pociągnął mnie na parkiet. Nie miałam innego wyjścia jak zatańczyć z nim jeden taniec.
-Przyszłaś sama?- zapytał. Kiwnęłam jedynie głową nie chcąc tłumaczyć, że byłam umówiona z Jamesem, który z nie swojej winy nie mógł dotrzymać mi towarzystwa.
-To świetnie!- spojrzałam na niego pytająco- To znaczy, że jesteś wolna. Ja też jestem wolny.- chciałam coś wtrącić, ale Petro nie dopuścił mnie do słowa-Znaczy miałem wiele dziewczyn, z którymi mógłbym pójść, ale postanowiłem się nie ograniczać. No ale coś czuję, że ten wieczór spędzimy razem.- puścił mi oczko i w zaskakująco szybkim tempie obrócił mnie wokół własnej osi. Ledwo utrzymałam równowagę, ale już parę sekund później przekonałam się, że tańcząc z nim cały czas trzeba bronić się przed bliskim spotkaniem z parkietem. Po dwóch piosenkach udało mi się wyrwać z rąk chłopaka pod pretekstem, że muszę się czegoś napić. Mój towarzysz obiecał mi jednak, że niedługo do mnie wróci. Uśmiechnęłam się zupełnie nie wiedząc jak go spławić.
Opadłam na krzesło między Rose i Cornie. Zgarnęłam kubek, który trzymała ciemnowłosa dziewczyna i szybko wypiłam jego zawartość.
-Wzięłaś pod uwagę, że trzymałam ten kubek, aby sama się napić? Może odniosłaś mylne wrażenie, że go dla ciebie pilnuje, albo...- ironizowała.
-Przepraszam-przerwałam jej- przeżyłam dwa szalone tańce z Petrem i musiałam się napić.- wytłumaczyłam oddając jej prawie opróżniony kubek.
-Z tym Petrem?- włączyła się Rosie spoglądając na chłopaka. Kiwnęłam jedynie głową i chwyciłam ze stolika kawałek ciasta dyniowego.
-Jest przystojny i z tego co wiem to jest wolny.- posłała mi dziwny uśmiech. Spojrzałam przelotnie na Puchona. To prawda, że większość dziewczyn uważała go za zniewalająco przystojnego chłopaka, ale zupełnie nie był w moim typie. Miał ciemną karnację, trochę przydługie jak dla mnie włosy i zbyt umięśnione ciało.
-Może i tak, ale tańczyć to on nie potrafi.- wzdrygnęłam się przypominając sobie te szalone ruchy, które wykonywał wokół mnie.
-Nikt nie jest idealny.- westchnęła ruda.- A tak poza tym to Blair znowu chodzi nadymana jak paw.- mruknęła ze złością.
-Rosie daj sobie już spokój z tą dziewczyną...
-Podobno Malfoy zaprosił ją na jakąś wielką randkę w przerwę świąteczną...-prychnęła wściekła. 
-Co?!- krzyknęłam czym zasłużyłam sobie na podejrzane spojrzenia obu dziewczyn.
-Na jakiś bal czy coś- Rose wzruszyła ramionami- mówiła o tym w łazience jakimś dziewczynom, ale mogę się założyć, że mówiła to tak głośno, aby mieć pewność,że to usłyszę.
-Rosie opanuj się, przecież to Ciebie w żaden sposób nie dotyczy.- Cornie przewróciła oczami, a ja powoli pogrążałam się we własnych myślach. Z jakiegoś powodu ta wiadomość mnie wkurzyła. Nigdy nie chciałam umówić się ze Scorpiusem, nawet nie przeszło mi to przez myśl, ale poczułam się urażona. Ostatnio podkreślił, że ja jestem kimś w rodzaju kumpeli, a Blair najwidoczniej była dziewczyną, którą zabiera się na randki. Co ona takiego w sobie ma?
-Ale ta małpa znowu będzie się puszyła, że ma bogatego i popularnego chłopaka! Wkurza mnie, że zawsze musi być o niej głośno!- nachmurzyła się i założyła ręce.
Po chwili dołączyli do nas Leo i David. Zajęliśmy się jedzeniem wykwintnych dań, których nazw nie potrafiliśmy nawet powtórzyć. Rozmowa zeszła na luźne opowieści o poprzednich balach. W momencie kolejnej opowieści Rose, Cornie dyskretnie szepnęła mi do ucha, że Petro idzie w naszą stronę. Spanikowałam i pociągnęłam Davida z prośbą, aby ze mną zatańczył. Rose z Cornie wybuchnęły śmiechem widząc moją ucieczkę, ale najważniejsze, że nie musiałam tańczyć z tym zarozumiałym osiłkiem.
-Wszystko w porządku?- zapytał David. Tańczył naprawdę dobrze, ale z drugiej strony w porównaniu z Petrem każdy był dobrym tancerzem.
-Przepraszam, że tak Cię pociągnęłam, musiałam przed kimś uciec.- posłałam mu przepraszające spojrzenie na co chłopak roześmiał się przyjacielsko.
-Zawsze jestem do dyspozycji. Jak się bawisz?
-W sumie to dobrze, Krukoni się naprawdę postarali. To wszystko wygląda niesamowicie.- powiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu.- A ty?
-Dawno nie bawiłem się lepiej, ale to akurat zasługa Twojej przyjaciółki.-rozpromienił się zerkając w stronę Cornie, która właśnie zaczęła tańczyć z Leo.
-Nigdy nie miałam okazji Ci powiedzieć jak bardzo się cieszę, że jesteście razem. Cornie zmieniła się pod Twoim wpływem.-David spojrzał na mnie z zaciekawieniem-To znaczy dalej jest tą dobroduszną Cornie, ale zrobiła się jakaś odważniejsza i jakby bardziej pewna siebie. To dobrze.- dodałam z uśmiechem widząc zdziwienie na twarzy przyjaciela.
-Mogę mieć do Ciebie prośbę?- zapytał.
Wytłumaczył mi, że kupił coś dla niej, ale nie jest pewny czy się jej spodoba. Obiecałam spotkać się z nim jutro rano i ocenić jego gust. 
Po paru minutach wróciłam do pustego stoliku.Od początku wieczora zerkałam na wielki śmietankowy tort, który nęcił mnie swoim wyglądem i postanowiłam w końcu go spróbować. Włożyłam sobie na talerz spory kawałek i zajęłam się jedzeniem. Z radością odkryłam, że w jego środku ukryte były truskawki.
-Co masz dobrego?- znienacka obok mnie usiadł Petro.
-Tort śmietankowy z truskawkami.- uśmiechnęłam się i włożyłam do ust kolejny kęs.
-Brzmi pysznie.- powiedział nienaturalnie niskim tonem patrząc mi prosto w oczy-Dostanę trochę?
-Eeeee, jasne.- mruknęłam zbita z tropu i podałam mu drugi talerzyk z kawałkiem ciasta.
-Nie do końca to miałem na myśli.- powiedział bardziej do siebie niż do mnie, zjadł dwa kęsy i odłożył talerzyk na bok.
-Nie smakuje Ci?
-W tej chwili większą ochotę mam na kolejny taniec z prześliczną Gryfonką.- puścił mi oczko.
-Jasne, ale za chwilę. Muszę dokończyć z tym tutaj.- zaśmiałam się sztucznie wskazując talerz. Po chwili uświadomiłam sobie, że w normalnej sytuacji nigdy nie wypowiedziałabym tak dziwnego zdania, ale poczułam się przyparta do muru. Chłopaka nie zraziła moja odpowiedź i najwyraźniej postanowił poczekać. W momencie gdy zaczął opowiadać o tym z jaką łatwością podnosi sztangę stwierdziłam, że już chyba wolę z nim zatańczyć i mieć spokój. Odstawiłam talerz i pozwoliłam po raz kolejny poprowadzić się na parkiet. Tym razem leciała wolna piosenka, co w sumie nie było takie złe. Przynajmniej Petro musiał zmniejszyć tempo, a tym samym zmniejszyła się szansa na bolesny upadek. Po skończonym tańcu oddaliłam się tłumacząc, że muszę skorzystać z toalety. Chłopak spoglądał na mnie gdy odchodziłam, więc naprawdę musiałam pójść do łazienki, aby nie wyszło, że to była jedynie wymówka. W łazience dwie młodsze o rok dziewczyny wypytywały mnie jak to jest tańczyć z Petrem i głośno wyrażały swój zachwyt jego osobą oraz zapewniały mnie, że jestem szczęściarą i chciałyby być na moim miejscu. Wydusiłam z siebie dwa słowa i zszokowana dzisiejszymi wydarzeniami wróciłam na salę obiecując sobie, że następnym razem zwyczajnie spławię tego chłopaka.


*      

Ustałam z boku i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Większość osób była pochłonięta tańcem. Uśmiechnęłam się sama do siebie dostrzegając jak Leo w tańcu przytula Rosie.
Po chwili mój wzrok przykuł Scorpius tańczący z Blair. Poruszali się z gracją po parkiecie i wyglądali tak dobrze, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Choć możliwe, że to od niego nie mogłam oderwać wzroku.
-Nie martw się, ona nic dla niego nie znaczy. Jest po prostu facetem i w gruncie rzeczy to nie jego wina, to natura. Oni wszyscy zachowują się jakby myśleli czymś innym niż głową.- podskoczyłam ze strachu słysząc tuż za sobą obcy, kobiecy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam przyjaciółkę Scorpiusa.
-Lubisz podkradać się do obcych?- zapytałam chłodno. Delany mnie onieśmielała, a od zajścia w sowiarnii wydawała mi się wręcz przerażająca. Nie byłam pewna czy mam ochotę z nią rozmawiać. Wiedziałam jednak, że na pewno nie chcę rozmawiać z nią o Scorpiusie.
-Jesteś Natalie i wiem, że ty też wiesz kim jestem, więc nie można uznać nas za zupełnie obce sobie osoby. Poza tym nie musisz traktować mnie jak wroga.- westchnęła i przybrała ton jakby tłumaczyła coś małemu, niesfornemu dziecku.
-Niech Ci będzie.- mruknęłam-Nie rozumiem jednak czemu mi to wszytko mówisz. Scorpius i jego tłum rozhisteryzowanych fanek nie jest zbyt ciekawym tematem do rozmowy.- dodałam przebierając obojętny ton. Po chwili nawet zdałam się na przyjacielski uśmiech myśląc, że to doda wiarygodności moim słowom.
-Ale ja znam prawdę.- zaśmiała się. Wątpię, żeby zrobiła to złośliwie, ale i tak poczułam się urażona.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz.- Robiłam się już zirytowana i pragnęłam zakończyć tę konwersację. Zawsze przy niej czułam się jak mała dziewczynka. Z jakiegoś powodu nie byłam przy niej sobą. Nie wiem czy to ze względu na jej wygląd, charyzmę czy samo to, że ot tak potrafiła krzyknąć na Jasmine.
-Możliwe, że faktycznie jest tak jak mówisz... Czyli dalsza rozmowa jest bez sensu, przynajmniej na razie. Choć jak teraz o tym myślę to ta rozmowa jednak spełniła swój cel..- uśmiechnęła się jakby nagle coś do niej dotarło.
-Czy oświecisz mnie w końcu o co Ci chodzi?- zapytałam zrezygnowana. Byłam już zmęczona jej towarzystwem i nawet nie wysilałam się na złośliwości.
-Już niedługo.- mruknęła z uśmiechem.
W tej samej chwili podszedł do nas Scorpius, a Delany bez żadnego wytłumaczenia odeszła w stronę grupy Ślizgonów.
-Rozmawiałaś z Delany?- zapytał zaskoczony.
-Ciężko nazwać to rozmową. Ona coś mówiła, ale nie do końca wiem o co jej chodziło.- wzruszyłam ramionami.
-No tak...- zaśmiał się jakby coś sobie przypomniał- Delany nie zawsze pamięta, że większość osób nie rozumuje w taki sam sposób jak ona.- uśmiechnął się i spojrzał w stronę Ślizgonki.
-Co masz na myśli?- ożywiłam się i też spojrzałam w stronę dziewczyny. Wyglądała zwyczajnie, przynajmniej w pewnym tego słowa znaczeniu. Była jednak ponadprzeciętnie piękna. Jej ciemnoczerwone, wręcz bordowe włosy stanowiły niezwykły kontrast z jasną, porcelanową cerą. Każdy jej ruch był niesamowicie płynny. Cała jej postawa kojarzyła się z prawdziwymi arystokratkami z minionych wieków.
-To długa i mało interesująca historia...- machnął ręką-Zatańczymy?-uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę.
-Chcesz tańczyć?- zapytałam zaskoczona.
-To zazwyczaj robi się na tego typu imprezach, no nie marudź Natalie.
Przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy tańczyć.
-Teraz już rozumiem po co potrzebowałaś aż pięciu godzin. Wyglądasz przepięknie.- szepnął mi do ucha, a ja jedynie wybąknęłam ciche podziękowania.
-Czemu jesteś taka spięta?- mruknął.- Zamknij oczy i pozwól mi się prowadzić.
Zrobiłam jak mi kazał. Po chwili czułam jakbym płynęła po parkiecie. Zaczęłam zastanawiać się jak to możliwe, że on jest, aż tak wszechstronnie uzdolniony. Był członkiem drużyny Ślizgonów, mistrzem eliksirów, uzdolnionym tancerzem i sama już nie wiem kim jeszcze. Cholerny artystokrata- pomyślałam z przekąsem i poczułam jak coraz bardziej zatracam się w tańcu, a może w nim. Czy to możliwe, że w jakimś stopniu podoba mi Ślizgon? I to nie jakiś tam Ślizgon, tylko cholerny arystokrata Scorpius Malfoy.
Muzyka się skończyła i ponownie otworzyłam oczy. Chłopak wpatrywał się we mnie w milczeniu. Również nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Od jego nieskazitelnej cery, szarych oczu i ust, które zazwyczaj wygięte były w zawadiackim uśmiechu.
-Chcesz stąd wyjść?- zapytał szeptem i nie czekając na moją odpowiedź pociągnął mnie w stronę bocznych drzwi. Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy kompletnie ustały odgłosy dobiegające z Wielkiej Sali. Przystanęliśmy i nagle poczułam się nieswojo. Nie wiedziałam jak się zachować. Czułam,że serce wali mi jak oszalałe, a każda kolejna sekunda upływająca w martwej ciszy wprawiała mnie w coraz większą panikę. Scor natomiast stał wpatrując się we mnie, jakby gorączkowo nad czymś rozmyślał.
-Chyba powinniśmy...- nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo jego usta znalazły się przy moich. Musnął moje wargi i gwałtownie odsunął się na odległość dwóch metrów.
-Przepraszam, nie powinienem tego robić.- mruknął stojąc do mnie plecami. Dotknęłam palcami ust w miejscu, w którym przed chwilą były jego. W głowie mi szumiało, a serce już nawet nie biło, ono wręcz stanęło!
-Chyba jednak przepraszanie nie leży w mojej naturze...- powiedział i chwilę później znalazł się obok mnie. Przyparł mnie do ściany jednocześnie kładąc dłonie na mojej talii. Jego usta ponownie znalazły się przy moich, tylko tym razem Ślizgon nie zaprzestał na delikatnym i niewinnym pocałunku. Rozchyliłam wargi pozwalając mu się po raz kolejny tego wieczoru prowadzić. W tej sekundzie chłopak zawładnął moim ciałem i umysłem.
Po chwili usłyszeliśmy kroki i odskoczyliśmy od siebie w zawrotnym tempie. Stałam wpatrując się Scora próbując oswoić się z tym co przed chwilą zaszło.
Kroki należały do Dominica Notta i dwóch innych Ślizgonów, których nie znałam z imienia. Spojrzeli na mnie z odrazą, choć możliwe, że tylko to sobie wmówiłam.
-Scor? Co ty tu robisz z tą...-urwał na chwilę- Z tą Gryfonką?- uśmiechnął się sztucznie i włożył ręce do kieszeni spodni.
-Czyżbym coś pominął Nott?- Scor wyprostował się i zaczął mówić władczy tonem. Pierwszy raz widziałam go w roli zimnego Ślizgona i napawał mnie on lękiem. W każdym bądź razie nie przypominał chłopaka, który nazywał mnie per blondyna i żartował z moich zdolności do eliksirów.- Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek zobowiązywał Ci się do tłumaczenia z czegokolwiek. A w tej chwili radzę Ci zedrzeć z twarzy ten fałszywy uśmiech i spieprzać z stąd.
-Teraz to chyba ja coś pominąłem.- Dominic przestał się uśmiechać- Czy kiedykolwiek wyraziłem zgodę na to, abyś mną rządził i decydował gdzie mogę, a gdzie nie mogę być? – Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, choć to bardziej wyglądało na cichy pojedynek, pokaz siły.
-W każdym bądź razie ja wracam na bal.- powiedziałam na tyle głośno na ile byłam w stanie i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. To, że Scorpius mnie nie zatrzymywał, a wręcz nie zaszczycił mnie choćby jednym spojrzeniem prawie nie zabolało. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.


*      

Skołowana wróciłam na bal. Rozejrzałam się próbując dostrzec którąś z moich przyjaciółek, ale w tłumie tańczących nie byłam wstanie ich zobaczyć. Westchnęłam i powlokłam się do stolika. Przysunęłam do siebie miskę z winogronami i w dość szybkim tempie wrzucałam do buzi kolejne owoce.
-Planujesz zostawić coś innym?- obok mnie pojawił się Petro, ale byłam tak pochłonięta myślami, że nie dostrzegłam jego obecności. Dopiero gdy powtórzył pytanie spojrzałam w jego stronę.
-Lubię owoce.-wzruszyłam ramionami.
Rozmawialiśmy przez parę minut o niczym. Chłopak pytał mnie o błahostki, a ja odpowiadałam monosylabami.
-Zatańczymy?- zapytał po chwili.
-A mógłbyś mi przynieść poncz migdałowy?- udałam, że nie usłyszałam jego pytania.-Stoi tam obok fontanny z lodami.- wskazałam ręką najbardziej oddaloną część sali od mojego stolika.
-Jasne, ale jesteś pewna, że istnieje poncz migdałowy?- spytał zdezorientowany.
-Ależ tak.- pokiwałam głową-jest pyszny, mówię Ci.- uśmiechnęłam się i po chwili pomachałam odchodzącemu chłopakowi. Zyskałam trochę czasu zanim zorientuje się, że wysłałam go po coś czego nie ma.
-LEO!- krzyknęłam na widok przechodzącego chłopaka. Gryfon spojrzał na mnie, po chwili odwrócił się w stronę parkietu i z niezadowoleniem powlókł się w moją stronę.
-Nat jestem teraz trochę zajęty i...- urwał, gdy gwałtownie pociągnęłam go na krzesło obok mnie tłumacząc, że potrzebuję jego towarzystwa.
-Ale Rose na mnie czeka i może się wściec, jak...
-Ja też mogę się wściec.-przerwałam mu.
-Ale ona...
-Przecież nie jest twoją dziewczyną!- rzuciłam przewracając oczami. Tego argumentu nie mógł odeprzeć nie zdradzając swojej tajemnicy. Co prawda otworzył na chwilę usta, ale zreflektował się, że i tak nie może nic powiedzieć.
-To fakt-westchnął- Co się dzieje, że każesz mi tu siedzieć?
-Zaraz wstaniemy, a ty odprowadzisz mnie do naszej wieży, dobrze?
-A ty nie masz własnych nóg?- zapytał zbity z tropu.
-Mam, ale muszę udawać, że coś mi się stało w nogę.- syknęłam ze złością. Byłam zła na siebie, Blair, Scor, Delany i tego idiotę Petra, więc warknęłam na Gryfona.
W tej samej chwili podeszła do nas Rosie. Wytłumaczyłam im, że mam dość nachalnego Petra i wolę wcześniej wrócić do dormitorium, poza tym i tak bal miał się nie długo kończyć. Streściłam im swój plan i czekałam na powrót Puchona.
Po raz ostatni tego wieczora poszłam zatańczyć z Petrem, ale już po paru sekundach udałam, że coś stało mi się w kostkę. Zgodnie z planem Rose i Leo chwycili mnie mnie z dwóch stron i wyprowadzili z pomieszczenia. Ostatni raz z nadzieją zerknęłam czy nie ma gdzieś Scorpiusa i ruszyłam w stronę dormitorium.

sobota, 3 października 2015

Rozdział 19



Witam Was po baaaardzo długiej nieobecności. Zaniedbałam wszystko. Nie odwiedzałam Waszych blogów, nie wstawiałam rozdziałów, a nawet nie odpisywałam na Wasze komentarze. Ostatnio z niczym się nie wyrabiam. W tym roku piszę maturę i mam mnóstwo dodatkowych zajęć, a testów mam zadawaną taką ilość, że ledwo się wyrabiam. Ale tak to już moje kochane jest jak planujesz wybrać się na typowo medyczne studia. Muszę mięć po prawie 90% z matury z chemii i biologii, tak więc nie jest lekko. Planowałam porzucić bloga, ale miałam wyrzuty sumienia, że zostawiam Was tak bez wytłumaczenia. Pamiętam jak irytowały mnie niedokończone opowiadania, więc to trochę hipokryzja porzucać swoje :) Tak więc postaram się je dokończyć. Możliwe, że je trochę skrócę, opiszę tylko to co jest najważniejsze, ale inaczej nie dam rady.
Bardzo mi miło, że tyle na mnie czekałyście, jesteście świetne! Jeszcze raz Was przepraszam i postaram się poprawić.



-Wszystko w porządku?- Rose patrzyła na mnie jakby nie była pewna, czy przypadkiem nie zwariowałam.
-Nie wiem, ty mi powiedz!- warknęłam splatając ręce.
-Czyli coś jest nie tak…- mruknęła- Słuchaj, jeśli chodzi o ten bal to nie musisz iść z Jamesem. Jakoś Cię z tego wykręcę, albo mam lepszy pomysł! Wszyscy pójdziemy sami, albo ja wejdę z Tobą, a za nami chłopaki albo…- dziewczyna stanęła i zaczęła wyliczać propozycje na palcach.
-Tu nie chodzi o jakiś głupi bal czy Jamesa!- przerwałam jej- Jak mogłaś przede mną coś takiego zataić? Myślałam, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
Dziewczyna spojrzała na mnie zakłopotana i usiadła pod ścianą.
-Czyli już wszystko wiesz?- kiwnęłam głową i zajęłam miejsce obok niej- Planowałam Ci to powiedzieć, ale dopiero w momencie jak już będzie po wszystkim.
-Po wszystkim?- patrzyłam na nią oszołomiona.-Nie wiem jak chciałaś to zakończyć, ale mniejsza o to. Ktoś jeszcze o tym wie?
-Tylko Leo, jakoś się złożyło, że przy tym był.
-Na gacie merlina i sto hipogryfów, to co mówisz nie ma żadnego sensu!- warknęłam wstając z podłogi.
-No dobra, przepraszam!- ruszyła w moją stronę- Nie powinnam pożyczać Twoich rzeczy bez pytania i masz prawo być zła. Wiem, że ten łańcuszek to prezent od babci i jest mi naprawdę głupio, że go porwałam. Próbowałam naprawić go czarami, ale bez skutku... Nie gniewaj się na mnie, w przerwę świąteczną spróbuję go naprawić jakimiś mugolskimi sposobami.- spojrzała na mnie błagalnie.
Za nim zdążyłam wytłumaczyć jej, że w tej chwili mam gdzieś wisiorek do pomieszczenia wpadła zdyszana Cornie.
-Hugo jest w szpitalu!- wydusiła z trudem łapiąc oddech.
Rudowłosa dziewczyna pobladła i ruszyła w stronę hogwarckiego szpitala. Po drodze Cornie wyjaśniła nam, że po naszym wyjściu do pokoju przyszedł Al mając nadzieję, że ją tam znajdzie. Przed salą szpitalną James nerwowo chodził w tą i z powrotem. Gdy nas dostrzegł podszedł do nas i położył dłoń na ramieniu swojej kuzynki.
-Rosie zanim tam wejdziesz i urządzisz scenę posłuchaj mnie przez chwilę -zaczął łagodnym tonem-  To mogło przytrafić się każdemu i spróbuj być wyrozumiała, bo...- zawiesił się szukając właściwych słów.
-Nie wiem o co Ci chodzi, ale mam to gdzieś. Przepuść mnie!- warknęła wymijając Jamesa i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do skrzydła szpitalnego.
-Pamiętaj, że twoje wrzaski już nic nie pomogą!- krzyknął za dziewczyną rozkładając bezradnie ręce. 
Chłopak opowiedział nam o tym jak Hugo z Alem postanowili pójść w ślady wujków i tak jak oni wymyślać sposoby na ułatwienie życia uczniom. Niestety ich pierwszy pomysł dotyczący stworzenia gum powodujących chwilowe znikanie nie poszedł po ich myśli i Hugo wylądował w szpitalu z przeogromną, pulsującą głową.
-Może przynajmniej nieprzyjemny pobyt w szpitalu wybije im z głowy te wszystkie pomysły.- powiedziała Cornie po wysłuchaniu całej historii.
-W gruncie rzeczy mogę się założyć, że pobyt w szpitalu nie będzie dla niego choć w połowie tak nieprzyjemny jak kazanie naszego rudzielca.- zaśmiał się i potargał swoją czarną czuprynę.

                                                          
    
*        




Od tamtego zdarzenia nie miałam okazji porozmawiać z Rose sam na sam. Po ochłonięciu doszłam do wniosku, że naskoczenie na nią nie jest dobrym pomysłem. Nie miałam  żadnych dowodów na to, że mnie okłamuje i byłam pewna, że Rose by się wszystkiego wyparła. Nie chciałam tłumaczyć, że wiem o wszystkim od ślizgona, który nie cieszył się dobrą opinią wśród wychowanków mojego domu. Moją jedyną szansą było złapanie ich w dwuznacznej sytuacji.
 Okazja nadarzyła się już następnego wieczoru. Leżałam w łóżku przekręcając się z jednej strony na drugą. Nie mogłam zasnąć, a moją jedyną rozrywką było wsłuchiwanie się w równomierny oddech Cornie. Nagle Rose wstała ze swojego łóżka, nałożyła sweter i po cichu wyszła z pomieszczenia. Odczekałam parę minut i poszłam w ślad za dziewczyną. Pokonałam parę zimnych schodków i usiadłam na samym dole, tak aby nie było mnie widać z pokoju wspólnego. Wytężyłam słuch próbując dosłyszeć strzępki rozmowy. Po chwili rozpoznałam głosy Leo i Rose. Chciałam zejść na dół i zwyczajnie ich nakryć, gdy dotarły do mnie strzępki ich rozmowy.
-Nie wiem czy postępujemy słusznie.- Rose mówiła cichym, łamiącym się głosem.- Źle się czuję okłamując dziewczyny.
-Wiem, ja też nigdy wcześniej nie miałem tajemnic przed Jamesem i Davidem.- westchnął.
-Musimy im powiedzieć, to wszystko trwa już za długo.
-Czyli już jesteś pewna, że jestem tym jedynym?- powiedział swoim ulubionym, droczącym się tonem. Rose zaśmiała się beztrosko.
-Na tyle jeszcze nie zwariowałam...
-Z tego co pamiętam razem postanowiliśmy nikomu o nas nie mówić dopóki sami nie ustalimy czym to coś jest.
-Ustalamy to już z półtora miesiąca i chyba kiepsko nam to idzie.- mruknęła.
-Jedyne co wiem to, że bardzo mi na Tobie zależy i przy Tobie czuję się jakiś pełny.-uśmiechnęłam się słuchając Leo w tej nowej odsłonie.- Wiem Rosie, że to brzmi dziwnie, ale tak naprawdę jest. Obawialiśmy się, że w przeciągu tygodnia się pozabijamy, ale idzie nam naprawdę dobrze. Nie spodziewałem się, że można być aż tak szczęśliwym i może jestem samolubny, ale lubię mieć Cię tylko dla siebie. Nie wiem czy chcę się jeszcze z kimś dzielić tym wszystkim.
-Rozmawiałam ostatnio z Natalie i przez chwilę myślałam, że ona się jakoś wszystkiego domyśliła. Byłam przerażona, ale po chwili poczułam ulgę. Ona jest dla mnie jak siostra i nie lubię jej okłamywać…
Zamilkli, a ciszę przerywały jedynie tańczące w kominku płomienie. Jedynie o czym myślałam to to, że Rose jest z Leo. Rose i Leo parą! Jak to możliwe, że ta dwójka skończyła jako para? Nie mogłam jednak zaprzeczyć, że moja przyjaciółka wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Nie miałam prawa mieć do niej pretensji, że to przede mną ukryła. W końcu to był Leo i na pewno sama nie wiedziała jak do tego doszło. Miała prawo sama odnaleźć się w tej sytuacji i nie mogłam jej mieć tego za złe. Dotarło do mnie, że to ja, a nie ona, zachowałam się nie w porządku. Nie powinnam nawet pomyśleć o tym, aby ją podsłuchiwać. Wstałam najciszej jak potrafiłam i ruszyłam po schodkach w górę. Postawiłam stopę na kolejnym stopniu i nagle z hukiem spadałam już w dół. Zatrzymałam się przy schodach rozcierając sobie zbite kolano i mamrocząc parę niecenzuralnych słów.
-Natalie?- Rose dobiegła do mnie i pomogła mi się podnieść z zimnej posadzki.
-O, hej! Nie zauważyłam Cię- zaśmiałam się- no nic, ja idę spać. Dobranoc.- odwróciłam się i miałam już rzucić się biegiem, gdy nagle poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Jęknęłam i z wymuszonym, niby beztroskim uśmiechem obróciłam się w ich stronę.
-Co robiłaś na schodach w środku nocy?- zapytała zerkając na moje zbite kolano.
-Ja przyszłam tutaj, bo…- rozejrzałam się po pomieszczeniu starając się wymyślić coś mądrego. Mój wzrok przykuło leżące na stoliku pióro- bo zapomniałam pióra!- chwyciłam pióro i podniosłam je do góry, jak największe trofeum.
-Chyba jest połamane.- Leo spojrzał na mnie z politowaniem.
-Ale ma dla mnie wartość sentymentalną, dostałam je od taty.- pokiwałam głową jakbym mówiła o czymś naprawdę ważnym. – Teraz jak je odzyskałam mogę pójść spokojnie spać.
-Pewnie jesteś ciekawa co my tutaj robimy.- Rosie zaśmiała się nerwowo i spojrzała na Leo mając nadzieję, że on coś wymyśli.
-W sumie to niespecjalnie.-ziewnęłam- pewnie znowu pomagasz mu z jakimś wypracowaniem czy coś...
-Dokładnie- dodał Leo, było widać jak powoli odchodzi z niego stres- Wiesz jaki jestem kiepski z... tych no... eliksirów!
Rudowłosa dziewczyna spojrzała na niego jakby planowała jego morderstwo. Każdy kto choć trochę ją znał, wiedział, że jest beznadziejna z eliksirów, a fakt, że mogłaby komuś pomóc z tego przedmiotu był absurdalny. Udałam jednak, że nie widzę w tym nic dziwnego.
-Na szczęście masz Rosie.- spojrzałam na niego z trudem opanowując chęć krzyknięcia, że cieszę się z ich powodu.
-To prawda, to wielkie szcześcię.- Spojrzał na nią przyprawiając ją tym samym o rumieńce.
-Ja już pójdę spać...- ziewnęłam teatralnie w rękę. Zrobiłam krok w stronę schodów, lecz nie mogąc się powstrzymać odwróciłam się i przutuliłam rudowłosą dziewczynę. "Cieszę się, że dajesz mu korepetycje, naprawdę fajnie widzieć, że się dogadujecie." mruknęłam na tyle cicho, aby nie usłyszał tego Leo i wróciłam do pokoju.


*        



-Nat musisz wstawać!- usłyszałam podniecony głos Cornie.
-Daj mi spokój, jest sobota...- mruknęłam i przekręciłam się na drugi bok.
-No szybko marudo!- krzyknęła i siłą zrzuciła ze mnie kołdrę.
Dla świętego spokoju podniosłam się z łóżka i bez większego entuzjazmu zapytałam czego chcę.
-Twoja sukienka jest już gotowa!- klasnęła w dłonie i doskoczyła do szafy.
Podbiegłam do niej wyciągając szyję, aby dojrzeć kreację. Gdy już zobaczyłam dosłownie odebrało mi mowę. Cornie pomogła mi ją założyć i obróciła mnie w stronę lustra.
-Jest idealna- wydusiłam z siebie dwa słowa nie mogąc odwrócić wzroku od mojego odbicia. Po przeróbkach Cornie, sukienka nie przypominała tej, której przymierzałam w sklepie. Cała pokryta była drobniutkim, srebnym pyłkiem, który wyglądał jak delikatny śnieżek. Każdy, choć najdrobniejszy ruch powodował, że pyłek ożywał i wyglądał, jakby spadał z sukienki będąc automatycznie zastępowany nowym.
-Jak udało Ci się to zrobić?- zapytałam wykonując kolejny obrót.
-No wiesz, jestem całkiem zdolną czarownicą.- uśmiechnęła się.
-Jesteś cholernie zdolną czarownicą!- poprawiłam ją.
-To prawda, Cornie jest najlepsza!- dodała Rose, która do tej pory w ciszy siedziała na swoim łóżku. Zerknęłam na nią zastanawiając się, czy rozmyśla o wczorajszej sytuacji w pokoju wspólnym. Miałam nadzieję, że nie domyśliła się wszystkiego. Nie chciałam ją poganiac, ona i Leo mieli prawo sami się sobą nacieszyć.- I myślę, że możemy wyręczyć Ci przedwczesny prezent bożonarodzniowy.- dodała nurkując pod swoje łóżko.
-Wiemy, że do tej pory prezenty wręczałyśmy sobie w ostatni dzień przed wyjazdem do domu, ale powinnaś dostać je przed balem.- Cornie puściła mi oczko i usadowiła się na moim łóżku. W tym samym czasie Rose podała mi ładnie zapakowany karton.
W pośpiechu rozerwałam parę warst papieru dekoracyjnego i moim oczom ukazały się szpilki, które idealnie pasowały do sukienki.
-Musiały kosztować majątek...
-Dlatego w tym roku dostajesz tylko jeden prezent!- zaśmiała się ruda rzucając we mnie jeszcze paczuszką ze słodyczami z Miodowego Królestwa.




*
        



Ostatnia lekcja transmutacji w tym semestrze ciągnęła się w nieskończoność. Machnęłam po raz kolejny różdżką starając się zmusić żabę do zmiany w królika, ale ta jedynie rechotała i próbowała uciec z mojej ławki. Ponownie przyciągnęłam ją bliżej i ze zrezygnowaniem rozejrzałam się po klasie. Po pomieszczeniu skakało parę niewielkich ropuch. Najwidoczniej ktoś pomylił zaklęcie i przez przypadek je rozmnożył- pomyślałam. W tej chwili płaz wykorzystał moją chwilową nieuwagę i zeskoczył ze stolika.
-Wyjaśnij mi na co to może mi się przydać?- mruknęłam przyglądając się Rose. Jej żaba przybrała właśnie różowy kolor, a z jej gęby wylatywały mydlane bańki.
-Gdyby wyczarować jej kokardkę wyglądała by dość uroczo, prawda?- zaśmiała się i wcieliła swój plan w życie.
W tym momencie do naszego stolika podeszła profesor McGonagall. Wyprostowałam się automatycznie i gorączkowo rozejrzałam się za moją żabą.
-Panno Weasley co to ma znaczyć?- jęknęła spoglądając na efekt jej pracy.
-Ja... Chyba pomyliłam zaklęcia.- westchnęła czekając na długi monolog nauczycielki, który powinien zaraz nastąpić. Jednak profesor McGonagall zrobiła coś czego nie zrobiła chyba nigdy w całej swojej karierze. Skróciła lekcje o 15 minut tłumacząc, że w tej chwili i tak nie ma z nas żadnego pożytku. Takim sposobem oficjalnie zaczęłyśmy przerwę zimową. Jutro miałyśmy mieć bal,a pojutrze każda z nas będzie już w swoim domu.
Wyszłyśmy we trójkę z klasy i ruszyłyśmy w stronę Wielkiej Sali. Rose z Cornie rozprawiały o tym jak jutro będzie udekorowana szkoła. W jednym z bocznych przejść dostrzegłam Scorpiusa. Ze wstydem przypomniałam sobie nasze ostatnie spotkanie. Przystanęłam na chwilę zastanawiając się czy powinnam go przeprosić.
-Nat wszystko w porządku?- Cornie posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
-Muszę coś załatwić, zaraz Was dogonię.- uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę ślizgona.
Stał oparty o mur i kartkował jakąś książkę. Nie zauważył, że do niego podeszłam,więc chrząknęłam czekając, aż podniesie głowę.
-Cześć złośnico!- zaśmiał się i schował książkę do torby.
-To już nie jestem "blondyną"?- puściłam mu oczko.
-Dobrze widzieć Cię w lepszy humorze.
-A co do tego...- zaczęłam- chciałam Cie przeprosić, nie zachowałam się normalnie.- mruknęłam cicho.
-Nic nowego, zawsze wiedziałem, że gryfoni są trochę walnięci.- posłał mi swój malfoyowski uśmiech.
-My? A co z wami? Poza tym to Ty stoisz sam po środku korytarza z książką. Chciałam Ci przypomnieć, że lekcje się już skończyły.- uśmiechnęłam się szeroko.
-Zwyczajnie na kogoś czekam.
Chciałam już się pożegnać zapewniając, że nie chce mu przeszkadzać, ale tylko machnął ręką, że pogada z nią później. Moja ciekawość jak zwykle wzięła górę i zapytałam go kim jest ta tajemnicza "ona". W tej samej chwili wskazał głową na przechodząc obok Blair.
-Myślałam, że masz trochę lepszy gust.- westchnęłam i zostawiając zamyślonego chłopaka skierowałam się w stronę Wielkiej Sali. Chłopak dogonił mnie pytając co mam na myśli.
-Ona jest sztuczna, płytka i wdzięczy się do każdego chłopaka.
-Nie wiem czy jest płytka, wiem za to, że jest ładniutka.-wzruszył ramionami-I nie wdzięczy się, a jedynie flirtuje. To jest seksowne, wiesz, każda dziewczyna ma inny styl bycia. Z Tobą na przykład można porozmawiać jak z kumpelą.
-Twierdzisz, że nie umiem flirtować?- zapytałam wkurzona.
-No wiesz, to jest po prostu nie w Twoim stylu. To nic złego, nie każda to potrafi i tyle.
-A pomyślałeś kretynie, że jest inne wytłumaczenie na to, że z Tobą nie flituje? Na przykład takie, że zupełnie mnie nie kręcisz!- warknęłam i zostawiłam chłopaka. Tym razem nie próbował mnie już dogonić.

*          



Dotarłam na obiad w zaskakująco szybkim tempie. Usiadłam obok Cornie i nałożyłam sobie na talerz naleśniki z owocami. Ze złością spoglądałam na kręcącą się w oddali Blair. Niby co ona takiego w sobie ma? No dobra, była dość zgrabna i całkiem ładna, ale nic poza tym. Malowała się zbyt mocno, a jej nogi wydawały się długie tylko przez wysokie buty, w których chodziła codziennie.
-O czym tak rozmyślasz Natalie?- zapytał David przerywając swoją opowieść o zeszłorocznym balu bożonarodzeniowym.
-Co Blair ma takiego w sobie, że każdy robi do niej maślane oczy?
-Ja maślane oczy robię tylko do Cornie- zaśmiał się i pocałował ją w czoło- Może Leo wytłumaczy Ci jej fenomen.
-Co? Ja ten... mi tam się ona wcale nie podoba...- zaczął tłumaczyć przelotnie spoglądając na Rose- może James coś wie... James? Stary co z Tobą?- szturchnął chłopaka z bark.
-Mówiłeś coś?- James podniósł głowę z nad pergaminu. Leo ponowił swoje pytanie. James spojrzał na Blair i ponownie pochylił się nad pergaminem.
-Jak dla mnie jest sztuczna, nie lubię takich dziewczyn.- podniósł się z ławki oznajmiając, że musi pilnie wysłać list i zanim ktoś zdążył zareagować wybiegł z sali.

*        


-Widziałyście może moją sukienkę? Tą taką czarną z długim rękawem...- Rose biegała po całym pokoju próbując zlokalizować jak największą liczbę swoich rzeczy.
-Gdybyś sprzątała to nie miałabyś teraz takich problemów.- westchnęła Cornie i ponownie zagłębiła się ponownie w jakąś książkę.
-Już Ci tłumaczyłam co myślę o sprzątaniu, poza tym... MAM!- krzyknęła z satysfakcją odnajdując swoją zgubę.- Widzisz, geniusz panuje nad chaosem.- uśmiechnęła się triumfująco.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Wstałam z łóżka i otworzyłam je. Za nimi stał zdenerwowany James.
-Moglibyśmy porozmawiać?- Kiwnęłam głową i wyszłam za nim z pokoju. Przeszliśmy przez pokój wspólny, następnie przez portret Grubej Damy i usiedliśmy na ławce schowanej w rogu korytarza.
-Jestem kretynem.- powiedział po chwili.
-James nie wygłupiaj się...- chciałam powiedzieć coś więcej, ale chłopak mi przerwał.
-Nie Natie, mówię serio. Ostatnio spieprzyłem wszystko co mogłem i nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem na siebie zły. Tylko widzisz, za późno zdałem sobie sprawę z paru kwestii.- uśmiechnął się blado.
-Eeee, nie do końca wiem o czym mówisz.
-Wytłumaczę Ci to za jakiś czas... Tylko wiesz, ja już nie chce zachowywać się jak skończony dupek,a po raz kolejny jestem do tego zmuszony.- westchnął.
-Nie zachowujesz się jak skończony dupek- uśmiechnęłam się próbując dodać mu otuchy- a teraz powiedz normalnie co się stało, bo naprawdę do tej pory nic nie zrozumiałam.- zaśmiałam się szturchając go w ramię.
-Moja rodzina ma bzika na punkcie świąt...- zaczął- co by się nie działo, to zawsze są mocno celebrowane. I zawsze spędzamy je razem, tylko w tym roku ojciec awansował na szefa aurorów i powiedzmy, że ma dość specyficzne godziny pracy. W tym roku święta będzie musiał spędzić w Nowej Zelandii polując na jakiegoś smoka czy coś. Moja mama nie chciała się na to zgodzić, bo ona te święta traktuje jak coś naprawdę ważnego i po paru awanturach postanowili przyśpieszyć święta.- urwał spoglądając na mnie.
-Ah- westchnęłam- przyjadą po Was dzisiaj?
-Jutro z samego rana...
-Nie przejmuj się- uśmiechnęłam się blado-naprawdę rozumiem.
-A ja nie!- wstał z ławki- tłumaczyłem im, że nie mogę jutro wrócić, próbowałem wszystkiego, ale moja mama była bliska łez, gdy dowiedziała się, że nie chce wrócić. Natie ja nie mogę jej tak zawieść.
-Hej, wszystko jest okej, naprawdę-podeszłam do niego i położyłam rękę na jego ramieniu.
-Nie jest, zawiodę Cię po raz kolejny.- spojrzał na mnie ze smutkiem.
-W sumie to wręcz przeciwnie, uważam, że to urocze jak poświęcasz się mamie.- uśmiechnęłam się próbując dodać mu otuchy.
-Jest jeszcze jedna sprawa.- wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko i wyręczył mi je.-Planowałem dać Ci to jutro, ale życie jak zwykle spieprzyło mi plany.
Pudełko było owinięte w biały papier i było tak lekkie jakby było puste.
-Co to?- zapytałam próbując dostać się do jego zawartości, jednak żadnym sposobem nie mogłam go otworzyć.
-To Twój prezent, ale nie siłuj się z nim.- wybuchł śmiechem przyglądając się moim wysiłkom.- Jest zaczarowane i otworzyły się dopiero w święta. W tej chwili nie pomoże Ci nawet magia.
Podziękowałam mu tłumacząc, że ja nic dla niego nie mam. Nigdy nie robiliśmy sobie prezentów i nie przyszło mi do głowy, że w tym roku powinnam mu coś kupić.
Spędziliśmy ze sobą calutki wieczór. Chłopak opowiedział mi swoich świętach i o tym jak rok temu wspólnie z tatą wycinali choinkę bez użycia czarów. Łatwo dało się zauważyć, że tata jest dla niego wzorem. Zdradził mi również, że gdyby nie udało mu się rozpocząć zawodowej kariery szukającego to zostałby tak samo jak on aurorem. Gdy wróciłam do pokoju dochodziła północ. Usiadłam na łóżku próbując jeszcze raz otworzyć paczuszkę. Po kolejnej nieudanej próbie schowałam je do kufra. Następnie wróciłam do łóżka śniąc o zawartości tajemniczego prezentu.