piątek, 27 września 2019

Udało mi się dostać na bloga!!!!! Poczułam się jak prawdziwy haker 😊
Największym problemem było odgadniecie maila, z hasłem poszło już bez większych problemów.
Na początku chciałabym Was wszystkich przeprosić za zniknięcie bez słowa. Bloga pisałam w liceum, a po skończeniu szkoły "dorosłe życie" potoczyło się tak szybko, że przez długi czas nie miałam czasu tutaj wejść. Potem jakoś straciłam serce do tej historii, a na koniec było mi zwyczajnie głupio, że zostawiłam Natalie bez zakończenia na które zasługuje.
Nie wrócę już do tej historii, ale postaram się zebrać fragmenty, które napisałam lata temu i jakoś "opisać" jak to powinno wyglądać i jak ta historia się kończy. Zakończenie znam od początku pisania tego bloga i chyba czas na to, aby zakończenie znalazło się na stronie.
Oficjalnie obiecuję, że najpóźniej do końca października pojawi się tutaj nowy, a zarazem ostatni wpis.
Kiwi

środa, 7 grudnia 2016

Rozdział 25

Wiem, że minęło pół roku od ostatniego postu. Wygląda na to, że zawiesiłam bloga. Nie wiem czy jeszcze kiedyś wrócę do pisania. Chciałabym go skończyć, naprawdę związałam się z historią Natki i reszty ferajny. Zwyczajnie nie mam na to czasu. Zaraz po maturze poszłam do pracy, gdzie siedziałam po 10 godzin dziennie. Nie narzekam, praca była cudowna, poznałam mnóstwo fajnych ludzi i tak naprawdę była to bardziej zabawa. Pracowałam w gastronomii, a tam jak się trafi na fajną ekipę kelnerek i barmanów to przez większość czasu spędza się na piciu drinów z baru ;)
Potem zaczęły się studia i tutaj też nie mam zbyt wiele wolnego czasu, a jak się nie uczę to trwa jedna wielka integracja (tak, moja grupa do tej pory ciągnie integrację z października). Powoli się uczę, że studenci zawsze znajdą powód, aby pójść na imprezę :D Wracając do bloga planuje pisać, ale nie wiem czy kolejny post pojawi się za miesiąc, pół roku czy rok. Tak więc bardzo was przepraszam i chcę wam podziękować z całego serca, że tyle tu ze mną byłyście. Serio, wasze komentarze bardzo wiele dla mnie znaczą. Spełniłyście moje wielkie marzenie dotyczące pisania, bo wszystko co pisałam było dla Was.
A po niżej taki krótki-pół rozdział. Napisałam go chyba jeszcze w wakacje, dzisiaj go trochę zredagowałam i postanowiłam go wrzucić.
Jeszcze raz Wam dziękuję :*




"Uświadomiłem sobie, że wolę blondynki"- to zdanie pojawiło się w mojej głowie zaraz po przebudzeniu. Analizowałam je raz po razie próbując poukładać sobie w głowie przebieg minionej nocy.
 Nie mogłam uwierzyć, że Ślizgon zjawił się w środku nocy na wieży Astronomicznej dokładnie w tym momencie, w którym go potrzebowałam. Bo takie rzeczy nie zdarzają się przypadkowo, prawda? Mimo, że magia otacza mnie od byłam w stanie pojąć tego rodzaju czarów, bo tak właśnie trzeba było to nazwać.Byłam przekonana, że to właśnie za ich sprawą Scorpius zjawił się wczoraj na wieży. Przewracałam się z boku na bok i z niecierpliwością  czekałam aż Cornie i Rose się obudzą. Jednak jak na złość nie wyglądała jakby miała w planach pobudkę w najbliższym czasie. Z coraz większym poruszeniem wsłuchiwałam się w równomierne i spokojne oddechy dziewczyn.Musiałam streścić im wczorajszy wieczór i chciałam to zrobić jak najszybciej.Po chwili nie wytrzymałam i postanowiłam je obudzić. Zerwałam się z wygrzanego łóżka i ściągnęłam z dziewczyn kołdry, błagając przy tym, aby wstały.
-Jeśli nie chcesz zginąć od jakiejś klątwy to daj mi spać Spinnet.-wymruczała Rose i nawet nie otwierając oczu wymacała kołdrę i przykryła się nią po sam czubek nosa. Cornie z kolei nie zawracała sobie głowy pościelą, zwinęła się jedynie w kłębek ignorując moją osobę.
-Poszłam wczoraj na Wieżę Astronomiczną, ale okazało się, że liścik był od Petra i chciał mnie pocałować, ale nagle zjawił się Scorpius i rzucił nim o ścianę.-wydyszałam jednym tchem. Moja wypowiedź poskutkowała natychmiastowo. Obie dziewczyny zerwały się ze swoich łóżek posyłając mi zdziwione spojrzenia. Opowiedziałam im wszystko co się wydarzyło zeszłej nocy próbując niczego nie pominąć.
-Dobrze, że nic Ci się nie stało...- wymruczała Cornie obejmując mnie z całej siły. Rose milczała przyglądając mi się z niepokojem. Jej milczenie było bardziej wymowne niż gdyby zaczęła wypowiadać setki słów na minutę, jak to zazwyczaj robiła.
-Przepraszam...- powiedziała po chwili- przez parę ostatnich dni nie byłam dobrą przyjaciółką. Moim zadaniem jest ciebie wspierać, a nie naskakiwać no i..- zzawiesiła sięna sekundę spuszczając głowę-wczoraj powinnam cię przykuć do łóżka. Słyszałam jak wychodzisz, ale to zignorowałam, bo byłam na Ciebie wściekła i...
-Cicho bądź...-przerwałam jej- to nie Twoja wina, to ja zachowałam się jak idiotka. A poza tym rozumiem dlaczego się tak zachowywałaś...- przerwałam na chwilę szukając odpowiednich słów. Powinnam być szczera wobec Jamesa...-Rose chciała mi przerwać, ale kontynuowałam- tylko, że dla mnie to też trudna sytuacja. Bo widzisz...James podobał mi się od zawsze, ale nie wiadomo skąd pojawił się Scorpius i jestem naprawdę skołowana. Czuję coś i do Jamesa i do Scorpiusa.- Wyrzuciłam z siebie wszystko i czekałam na reakcje dziewczyn.
-Natie wiesz, że Cię kocham i chcę abyś była szczęśliwa, ale James to mój brat i wiem, że on teraz też wariuje. Naprawdę, nigdy go takiego nie widziałam. Zależy mu na tobie i on nie zasługuje na takie traktowanie, dlatego musisz coś postanowić.
Pokiwałam głową wiedząc, że moja przyjaciółka ma rację. Przynajmniej po części, obawiałam się, że już dawno podjęłam decyzję czego chcę i jeszcze nie wiedziałam jakie poniesie ona za sobą konsekwencję.
-A mówiąc jakąś, masz nadzieję, że wybierze Jamesa, prawda?- Cornie przewróciła oczami.
-Nie ukrywam, że uważam Jamesa za lepszą partię. Scorpius to Ślizgon z krwi i kości, a na dodatek pochodzi z nienormalnej rodziny
-Jesteś stronnicza, a przez to wyolbrzymiasz- dodała Cornie- pamiętaj, że nie możemy Natalie narzucać naszego zdania.
Przecież to wiem-oburzyła się Rose-wyraziłam tylko swoje zdanie, ale oczywiście poprę każdą twoją decyzję.- oznajmiła uśmiechając się do mnie i mrucząc coś o tym, że marzy już tylko o śniadaniu poszła do łazienki.
-Nie przejmuj się nią- Cornie przypatrywała mi się z szerokim uśmiechem- w końcu zaakceptuje twoją decyzję, może nawet kiedyś go polubi.- Spojrzałam na nią zdziwiona nie rozumiejąc o czym mówi. Dziewczyna zaśmiała się przyjaźnie i zza pomocą prostego zaklęcia pościeliła swoje łóżko.- Przecież to jasne, że już podjęłaś decyzję. Ja jestem z Tobą.- Uśmiechnęła się i widząc, że pogrążyłam się już we własnych myślach zajęła przeglądaniem się jakiś zeszytów.
Nie chciałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale Cornie miała rację. Podjęłam tę decyzję już dawno, a teraz jedynie mogłam czekać na to, jakie konsekwencje ona za sobą poniesie.


-Idzie...-fuknęła Rose kiwając głową w stronę drzwi. Pedro szedł wzdłuż stołów wraz ze swoim przyjacielem śmiejąc się i gestykulując rękoma. Wyglądał beztrosko jakby wydarzenia rozgrywające się poprzedniego wieczoru nie miały miejsca.
-Nawet na niego nie patrz, nie jest tego wart.- Dodała Cornie posyłając mi opiekuńcze spojrzenie.
-O nie-powiedziała Rose uśmiechając się złowrogo-lepiej patrzcie uważnie!-Cornie chciała coś dodać, ale Rosie machnęła ręką uciszając ją. Spojrzałam zdezorientowana na rudą, ale ta jedynie się uśmiechnęła, a następnie nieznacznie pochyliła się nad swoim talerzem i szepnęła coś zakrywając usta dłonią. Kolejną rzeczą jaką zarejestrowałam był stłumiony śmiech kilkudziesięciu osób zebranych na śniadaniu.
Po środku sali stał Petro z opuszczonymi spodniami, które bezskutecznie próbował podciągnąć. Może nie było to zbyt dojrzałe ze strony Rosie, ale poprawiło mi humor. W momencie, gdy wydawało się, że Petro opanował sytuację przewrócił się do przodu, jakby ciągnęła go jakaś niewidzialna siła. Kolejna fala chichotów rozległa się po sali, a Petro w podskokach podniósł się z ziemi i cały czerwony na twarzy wybiegł na korytarz.
-Z tym upadkiem to mogłaś sobie odpuścić...- Wydusiłam z siebie nie mogąc opanować chichotu.
-Akurat z tym nie miałam nic wspólnego, najwidoczniej nie tylko ja chciałam dopiec temu kretynowi.- Wyprostowała się dumnie i jakby nigdy nic wróciła do jedzenia swojej owsianki.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, aż mój wzrok zatrzymał się na rozbawionym do granic możliwości Ślizgonie. Scorpius puścił mi oczko i zajął się rozmową z siedzącą obok niego Delany. Od razu domyśliłam się, że to jemu Petro może zawdzięczać ten widowiskowy upadek.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pociągnęłam spory łyk soku pomarańczowego jakbym wznosiła toast za wczorajszy wieczór i za to jak moi przyjaciele załatwili Petra. Jeszcze raz spojrzałam w stronę
Scorpiusa nie mogąc przestać się uśmiechać. W mojej głowie w dalszym ciągu wybrzmiewały jego ostatnie słowa ''uświadomiłem sobie, że wolę blondynki".
-Nat...- Rose przyglądała mi się ze znudzeniem. Wyrwałam się z otępienia i spojrzałam na nią pytająco.
-Skończyłaś już jeść? Miałyśmy iść do biblioteki, po księgi na zielarstwo i wolałabym to zrobić zanim w bibliotece będą tłumy.
-Kiwnęłam twierdząco głową i wstałam z ławki kierując się za Rose do biblioteki. W mojej głowie w dalszym ciągu szumiało "uświadomiłem sobie, że wolę blondynki". Na Merlina, czy to zdanie będzie mnie prześladować do końca życia?



Znalezienie przydatnych książek okazało się trudniejsze niż przypuszczałyśmy. Szukałyśmy odpowiednich tytułów wymieniając jedynie pojedyncze uwagi. Nagle dostrzegłam Scorpiusa. Pomachałam mu radośnie, czego po chwili pożałowałam. Rose prychnęła złośliwie i z hukiem zamknęła książkę.
Chopak postanowił do nas podejść co nie spodobało się Rose. Zrobiła nadętą minę i założyła ręce na ramiona. Najwidoczniej w dalszym ciągu widziała w nim jedynie przeciwnika Jamesa. Westchnęłam bojąc się tego, co się zaraz wydarzy.
-Jak wam podobało się dzisiejsze śniadanie?- zapytał uśmiechając się od ucha do ucha.
-Nie wiem o co ci chodzi...- odburknęła Rose odkładając książkę na półkę i wyciągając kolejną.
-Daj spokój , dobrze wiem, że to od ciebie ten sukinsyn dostał nauczkę.
Rose wyglądała na zbitą z tropu. Przez chwilę nawet myślałam, że odbierze jego wypowiedź za komplement i jej niechęć trochę minie.
-Dałaś radę rudzielcu, ale musisz przyznać, że z klasą pociągnąłem twój żart.- wyszczerzył zęby i trącił dziewczynę w ramię.
Weasley jednak ponownie przybrała poważną minę i powiedziała jedynie, że ma na imię Rose i nie życzy sobie, aby odzywał się do niej w inny sposób.
-Poza tym mój żart nie wymagał udziału żadnego Ślizgona.- dodała dobitnie splatając ręce.
 Zakryłam twarz ręką, żeby nie było widać uśmiechu, który pojawił się na mojej buzi. Rosie miała charakterek i nawet Ślizgon nie umiał mu sprostać. Chłopak uśmiechnął się i chciał coś odpyskować, ale zawiesił się spoglądając na mnie.
-Ciekawa bransoletka.- poczułam delikatny uścisk chłopaka na moim nadgarstku. Miałam na sobie bransoletkę od Jamesa. Domyśliłam się, że chłopakowi chodziło o zawieszkę przedstawiającą wilka.
-Dostała ją od JAMESA- Rose wyprostowała się z dumy. Scor natomiast wyglądał na rozbawionego z takiego obrotu sprawy.
-Potter kupił jej bransoletkę z wilkiem? Mogę wiedzieć dlaczego wybór padł akurat na to zwierzę?
-Bo tak się składa, że ją bardzo dobrze zna. I ona dobrze wie dlaczego wybrał akurat wilka, a ty nie  musisz tego wiedzieć.- założyła ręce i posłała mu triumfujący uśmiech. Obawiałam się jak ta rozmowa może się potoczyć, więc próbowałam jakoś zmienić temat, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy.
-Blondyna jesteś aż taką wielką fanką wilków czy on Ci zwyczajnie kogoś przypomina?- zapytał mnie rozbawiony.
-Wilk jak wilk, ładne zwierzę czy coś…- zaśmiałam się nerwowo- My już chyba musimy iść, prawda?- pociągnęłam Rose jednak ona nie zamierzała się ruszyć.
-A ona nie jest żadną fanką, zwyczajnie ma w sobie coś z wilka.- zakończyła z triumfującym uśmiechem i w końcu ruszyła do przodu. Niestety Ślizgon bawił się na tyle dobrze, że postanowił nam towarzyszyć.
-A oświecisz mnie wiewiórko co to znaczy, że ma w sobie coś z wilka?
-Nie jestem żadną wiewiórką kretynie- wycedziła zaciskając pięści- ale jeśli jesteś, aż tak ciekawski to wiedz, że to jej patronus.
Chwyciłam się za głowę i zwyczajnie czekałam jak ta rozmowa się potoczy.
-Twoim patronusem jest wilk? Czemu mi nie powiedziałaś?- zapytał mnie oskarżycielskim tonem.
-Co za różnica czy to wilk czy jakaś inna łasica.- zaśmiałam się, a Rose spojrzała na mnie jak na kretynkę. Jeszcze nie rozumiała do czego zmierza ta rozmowa.
-Wiewióreczko mogę mieć do ciebie teoretyczne pytanie?- chłopak ponownie się  uśmiechnął widząc, że zyskał przewagę nad Rose. Ja w tym momencie byłam już pewna, że Rose za żadne skarby nie przekona się do Scorpiusa.
-Jak już musisz fretko…- przewróciła oczami.
-Czemu fretka?- wyglądał na zdziwionego i autentycznie zainteresowanego wyborem obelgi. Sama spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Nie rozumiałam co do tego miały jeszcze fretki.
-Zapytaj ojca!- uśmiechnęła się drwiąco.
-Nie mam pojęcia o co ci chodzi, ale wiewiórki zbyt dużego móżdżka nie mają, więc trzeba Ci wybaczyć.- Rose była bliska rzucenia na niego jakiegoś zaklęcia, ale chwyciłam ją za rękę. Momentalnie tego pożałowałam, bo dziewczyna ścisnęła ją tak mocno, że powstrzymywałam się, aby nie pisnąć z bólu. Wyczuwałam, że Rose jest zdenerwowana, a rozmowa ze Scorem wymykała się jej spod kontroli, co było dla niej rzadkością
- Hipotetycznie jeśli Natalie spotkałaby chłopaka z takim samym patronusem to powiedziałabyś, że to przeznaczenie?
-A tych wilków to jak królików!- zaśmiałam się- Co trzeci czarodziej ma takiego patronusa…- z nerwów zaczynałam mówić głupoty. Zostałam jednak przez nich kompletnie zignorowana.
-Akurat to jest bardzo rzadki patronus, więc możliwe, że nigdy nie spotka takiego chłopaka.- powiedziała po woli próbując rozgryźć chłopaka.
-No tak- pokiwał głową- a jakiego patronusa ma Potter?
-Jelenia…- w tym momencie Rose już kompletnie straciła swoją pewność siebie.
-W sumie to i to zwierzę leśne.- uśmiechnął się do Rose- prawda wiewióreczko?
-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a przekonasz się na własnej skórze dlaczego na twojego ojca mówiono biała fretka.- posłała mu gniewne spojrzenie.
-Przepraszam, zwyczajnie nie pamiętam Twojego imienia. Wilki mają słabą pamieć…- powiedział z udawanym żalem. Rose spojrzała na niego, a po chwili przeniosła wzrok na mnie. Prawdopodobnie już sobie uświadomiła o co chodzi.
-Dokładnie wiewióreczko, moim patronusem też jest wilk!- zaśmiał się radośnie i zawył naśladując swojego patronusa. W tym momencie Rose odwróciła się napięcie i gwałtownie pociągnęła mnie za sobą.
-Mam nadzieję, że niedługo znów będziemy mieli okazję porozmawiać wiewióreczko!- krzyknął za nami, co jeszcze bardziej zirytowało moją przyjaciółkę.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, więc jedynie wsłuchiwałam się w mamrotanie Rose. Mówiła tak szybko i cicho, że wyłapywałam jedynie co trzecie słowo, ale to wystarczyło mi, aby wiedzieć, że nie polubiła Scora. Doszłyśmy do naszego pokoju w zabójczo szybkim tempie. Zaraz po zamknięciu drzwi Rose zaczęła wyrzucać z siebie obelgi w kierunku Scora i pretensje do mnie, że pozwoliłam, aby się tak ośmieszyła.
Cornie, która siedziała na swoim łóżku posłała mi pytający wzrok, ale nie miałam szans przekrzyczeć Rose.
-Co za kretyn!- warknęła kończąc swój monolog i siadając na łóżku obok Cornie.
-Możecie mi już wyjaśnić co się stało?
 -Scorpius Malfoy jest najbardziej irytującym i zadufanym w sobie człowiekiem jakiego poznałam. Do tego jest żałosny, a jego docinki są tak pozbawione klasy, że bardziej pasują do rozkapryszonego dziecka, niż prawie dorosłego faceta. Choć w sumie to on właśnie jest takim rozkapryszonym, arystokrycznym dzieciakiem...
-No to rozumiem, że...-Cornie próbowała znaleźć pasujące słowa- choć tak naprawdę to nic nie rozumiem...- kapitulowała po chwili marszcząc brwi.
Westchnęłam i streściłam jej co się wydarzyło.- Właściwie...- kontynuowałam zerkając na Rose- czemu nazwałaś go fretką?- zapytałam nie widząc w tym żadnego sensu. Rosie ponownie zaświeciły się oczy, odgarnęła swoje bujne włosy i zaczęła mówić.
-Tata opowiadał mi kiedyś, jak jego ojciec został zamieniony w fretkę przez jednego z nauczycieli w biała fretkę. Co prawda nie był to prawdziwy nauczyciel, tylko...Zresztą...- przerwała machając ręką- to nie istotne. Sęk w tym, że Malfoy senior biegał po dziedzińcu jako fretka, a przez parę następnych miesięcy wszyscy się z niego nabijali. Dziwne,że nie opowiedział tej uroczej historyjki swojemu synkowi, prawda?- wybuchnęła śmiechem nie kryjąc satysfakcji.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 24

Jestem, jestem kochani! Wiem, że jestem beznadziejna, ale mam nadzieję, że pojawienie się nowego rozdziału sprawi, że przestaniecie się na mnie gniewać.Czekam na wasze opinie i spostrzeżenia.
Buziaczki robaczki :)


Zerknęłam na zegarek i przeklęłam cicho zdając sobie sprawę, że przegapiłam obiad. Planowałam wejść do biblioteki tylko na chwilę, ale jak zwykle straciłam poczucie czasu. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że  i tak nie zrobiłam nic produktywnego. Moje wypracowanie z eliksirów było ledwie zaczęte, a ja jak na złość nie mogłam znaleźć żadnej przydatnej księgi. Z rozżaleniem przypomniałam sobie jak szybko Scorpius odnajdywał potrzebne mi książki.
O nie- pomyślałam- nie będę się nad sobą użalać i żaden zarozumiały Ślizgon nie jest mi do niczego potrzebny. Z nowymi siłami zaczęłam przeszukiwać półki. Po dłuższej chwili znalazłam księgę, która wydawała się przydatna do mojego wypracowania.

-Widzisz, nie potrzebujesz żadnego palanta, sama sobie świetnie dajesz radę...- zaświergotałam do siebie i w lepszym humorze podeszłam do stolika.

Usiadłam w niewygodnym krześle i kartkowałam księgę, gdy poczułam znajome perfumy. Mimowolnie podniosłam wzrok i skierowałam głowę w stronę, z której dochodził przyjemny zapach. Perfumy należały do nikogo innego jak Scorpiusa Malfoya. Chłopak minął mnie bez słowa i zajął się przeglądaniem jakiejś książki. Zmrużyłam oczy i siląc się na obojętność wróciłam do pracy. Jednak dobrze znana mi woń otaczała mnie już z każdej strony, a mój mózg ostatecznie odmówił współpracy. Ze złością zebrałam swoje rzeczy i nie zerkając na chłopaka wyszłam na korytarz. Jak to możliwe, że ta szkoła jest tak wielka, a i tak wpadam na niego po parę razy dziennie?
Najwidoczniej wszechświat lubił się nade mną pastwić i nie zamierzał mi niczego ułatwiać-pomyślałam ze złością. Każdy widok Ślizgona wywoływał we mnie cały wachlarz emocji. Raz była to złość, innym razem smutek, a jeszcze innym razem miałam ochotę podejść do niego i zapytać godlaczego jest takim kretynem. Momentami miałam nawet ochotę potraktować go jakąś klątwą, ale ograniczałam się jedynie do wyobrażania sobie jak mogłoby to wyglądać. To na chwilę poprawiało mi humor.

Weszłam do pokoju wspólnego i nawet nie rozglądając się kto w nim jest padłam na wolną kanapę. Wzięłam parę głębokich wdechów i wyjęłam książkę tłumacząc sobie, że nie mogę zawalać wszystkiego przez takie błahostki, jak spotkanie Malfoya w bibliotece.

-Cześć mała!- tuż obok mnie usiadł James i odebrał mi moją książkę odkładając ją obok kanapy- wyglądasz jakbyś właśnie planowała zbiorowe morderstwo.
-Ewentualnie samobójstwo, jeszcze nie zdecydowałam...-westchnęłam.
-Może czekoladowa żaba poprawi ci humor.- Szturchnął mnie przyjaźnie w ramię doskonale wiedząc o moim zamiłowaniu do wszelkich słodyczy.
-A masz?- zapytałam wpatrując się w niego z nadzieją.
-Nie, ale zawsze można wyskoczyć do Miodowego Królestwa.-Wzruszył ramionami jakby było to coś oczywistego. Zaśmiałam się myśląc, że chłopak żartuje. Przecież  nie było szans, abyśmy w środowe popołudnie mogli opuścić szkołę i jak gdyby nigdy nic zrobić sobie spacer do Hogsmeade.

Chłopak widząc moją minę przewrócił oczami i zawołał swojego brata, który stał niedaleko pochłonięty rozmową ze swoimi znajomymi. Al podszedł do nas i ze znudzeniem zapytał czego od niego chcemy.

-Pożycz mi mapę.
-Nie ma mowy James...-Al uśmiechnął się i wyprostował jakby chciał się wydawać wyższy.
-No daj spokój, jesteśmy braćmi...- jęknął James wpatrując się w chłopaka.
-Tak? A jak ja w zeszłym tygodniu potrzebowałem peleryny, to kazałeś mi spadać na bijącą wierzbę.- Młodszy Potter w dalszym ciągu się szeroko uśmiechał. Widać było, że przekomarzanki z bratem sprawiają mu radość.
-Dostaniesz pelerynę na cały tydzień, umowa stoi?- Westchnął James.
-I to od razu inna rozmowa...- wyciągnął z kieszeni kawałek starego pergaminu i podał go Jamesowi-miłej zabawy bracie!- krzyknął wracając do swoich przyjaciół.

Zerknęłam pytająco na Jamesa, ale on tylko się uśmiechnął i pociągnął mnie za rękę obiecując, że wytłumaczy mi wszystko po drodze.


*          

-Czyli to jest mapa, która pokazuje wszystkich znajdujących się w Hogwarcie i na dodatek dzięki niej bez problemu wydostaniemy się ze szkoły, tak?- zapytałam nie mogąc wyjść z podziwu.
-Peleryna też to trochę ułatwi...- uśmiechnął się wkładając ręce do kieszeni.
-No tak...-westchnęłam przypominając sobie w jakich okolicznościach dowiedziałam się, że James ma pelerynę niewidkę. Zaczerwieniłam się wracając myślami do naszego ostatniego wypadu do wioski i tego jak wygłupiłam się wyobrażając sobie, że to randka. Choć może bardziej wygłupiłam się upijając w knajpie... Pokiwałam głową chcąc pozbyć się upokarzających mnie wspomnień.-Właściwie skąd macie pelerynę i mapę?- zapytałam nie mogąc wyjść z podziwu.
-Peleryna jest w rodzinie mojego ojca od pokoleń, a mapa została zrobiona przez mojego dziadka i jego przyjaciół.-uśmiechnął się i po chwili dodał, że peleryna jest w jego posiadaniu od pierwszego roku nauki w Hogwarcie.
-Czyli był to prezent na rozpoczęcie szkoły, tak?
-Niezupełnie-podrapał się po szyi i kontynuował- pelerynę znalazłem przez przypadek na strychu i wziąłem ją ze sobą do Hogwartu. Nie jestem z tego dumny, że wziąłem ją bez pytania, ale nie
mogłem się powstrzymać.- wytłumaczył mi uśmiechając się nieśmiało.
-Twój tata musiał być wkurzony jak domyślił się co zaszło.
-W sumie nie, dostałem tylko od niego list, ze słowami, abym się nią zbytnio nie chwalił i korzystał z niej w miarę możliwości mądrze. Myślisz, że wypad po słodycze jest mądrym zastosowaniem peleryny?- zapytał z rozbrajającym uśmiechem, a ja jedynie pokiwałam głową i zachichotałam uświadamiając sobie, ile wybryków uszło mu na sucho dzięki pelerynie. Mogłam się założyć, że ich pan Potter też nie uznałby za "mądre korzystanie".
 -A mapa od kiedy jest w waszym posiadaniu?
-Prezent na 13 urodziny Albusa, ojciec chyba nie chciał aby czuł się pokrzywdzony, że mi trafiła się peleryna. Jednak gdy Al otrzymał setny szlaban tata pożałował tego prezentu. Chłopak uśmiechnął się i wskazał mi ręką posąg jednookiej wiedźmy.

-Jesteśmy prawie na miejscu...- powiedział podchodząc bliżej czarownicy.

Przez głowę przeszła mi myśl, że większość tajemniczych przejść ukryta jest w najbrzydszych obrazach i posągach znajdujących się w szkole. Można by to przyjąć za znak rozpoznawczy. Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo chłopak wypowiedział jakieś zaklęcie i wiedźma odskoczyła na bok odsłaniając wąski korytarz, który wydawał się ciągnąć w nieskończoność.

Po upływie dwudziestu minut doszliśmy do kamiennych schodów. James zarzucił na nas pelerynę niewidkę i trzymając mnie za rękę pomógł mi przejść przez dziurę w ścianie. Po chwili znaleźliśmy się w piwnicy Miodowego Królestwa.

Sklep jak zawsze był pełny, więc bez problemu wtopiliśmy się w tłum. Przeciskaliśmy się przez stada dzieci, które wraz z rodzicami przemierzali prawdopodobnie najlepszy sklep znajdujący się w wiosce. Gdy znaleźliśmy się w alejce, w której o dziwo nie było ludzi zdjęliśmy z siebie pelerynę. Chłopak przyglądał mi się z błyskiem w oczach. Wydawał się być dumny, że dokonał czegoś co przeciętnemu uczniowi wydawało się niemożliwe. Sama nie uwierzyłabym, że można w ciągu tygodnia znaleźć się w Miodowym Królestwie, gdybym nie była częścią dzisiejszego wypadu.
-To co, bierzemy tyle ile damy radę unieść i wracamy do zamku?- chłopak posłał mi rozbrajający uśmiech i pociągnął mnie za rękę w stronę alejki zawierającej najlepsze czekoladowe wyroby na świecie.

*           
Czas w Miodowym Królestwie mijał tak szybko, że miałam wrażenie, że minęła jedynie chwila i już musieliśmy wracać. Szliśmy ciasnym korytarzem, aż do miejsca, w którym rozszerzył się na tyle, że mogliśmy w nim wygodnie usiąść. Wyczarowałam dwie puchowe poduszki i zajęliśmy się jedzeniem kupionych przed chwilą słodkości.
-Mogę Cię o coś zapytać Nat?- chłopak grzebał w opakowaniu fasolek wszystkich smaków próbując przybrać obojętną minę. Odłożyłam na bok nadgryzioną czekoladową żabę i spojrzałam wyczekująco na chłopaka.
-Czy jest coś między Tobą a Petrem?
Jego pytanie było tak niedorzeczne, że wybuchłam śmiechem. Gdy udało mi się opanować chichot zapytałam go skąd takie pytanie. Gryfon opowiedział mi, że Petro rozpowiada po całej szkole, że już praktycznie jestem jego dziewczyną.
-Między mną, a tym palantem nigdy nic nie było i nie będzie. Wymyślił coś sobie, a wszystkie moje odmowy bierze za flirt...- powiedziałam z irytacją.
-Jeśli chcesz mogę mu to wytłumaczyć. Wiesz, z takimi jak on trzeba krótko i nie zawsze wystarczy rozmowa.- Powiedział spoglądając na mnie z powagą, która rzadko gościła na jego twarzy.
-Chcesz się z nim pojedynkować?
-Jak nie ma innego wyjścia, to czemu nie.
-Nie-pokiwałam przecząco głową-załatwię to sama, ale dziękuję.
Chłopak wzruszył ramionami i podał mi fasolki wszystkich smaków. Wzięłam jedną, a swojej decyzji pożałowałam bardzo szybko. Trafiłam na fasolkę o smaku wymiocin i dopiero po zjedzeniu czekoladowej żaby i całej paczki lukrecjowych różdżek pozbyłam się tego okropnego smaku.
Kolejne pół godziny upłynęło nam na zjedzeniu reszty słodyczy i opowieściach Jamesa o ostatnim szlabanie, na którym Leo zarobił kolejny szlaban. James zapewniał, że nie zna nikogo, kto podczas szlabanu dostałby kolejny szlaban, a ja ze śmiechem musiałam przyznać, że coś takiego mogło się przytrafić jedynie dla Leo.

*          

Za każdym razem, gdy spotykałam Scorpiusa miałam ochotę potraktować go jakimś zaklęciem, a spotykałam go po kilka razy tygodniowo. Byłam zła za to jak wykorzystał mnie na balu, a fakt, że postanowił udawać, że nawet mnie nie zauważa irytował mnie jeszcze bardziej. Moja złość narastała coraz bardziej i możliwe, że w którymś momencie naprawdę doszłoby do rękoczynów, gdyby nie zamiłowanie Rose do wszelkich plotek. Właśnie dzięki temu dowiedziałam się, że obecna sytuacja między mną, a Scorpiusem była przede wszystkim moją winą.

Któregoś wieczoru jak zwykle siedziałam w pokoju próbując przynajmniej zacząć pisać wypracowanie dla Slughorna, jednak paplanina Rose mi to uniemożliwiała.Wzięłam się więc za sprzątanie w kufrze, aby móc się usprawiedliwiać, że nie marnuje do końca czasu.

-A i zapomniałam wam jeszcze czegoś powiedzieć...- ożywiła się ruda. Cornie jedynie przewróciła oczami nie będąc zainteresowana kolejnymi historiami z Hogwartu.- Blair idzie na randkę z Jackiem, wiecie który to? Był kiedyś w drużynie Puchonów, ale potem jego miejsce zajął ten taki gruby...- gestykulowała rękoma próbując przypomnieć sobie imię chłopaka. Po chwili machnęła ręką i kontynuowała- zresztą nieważne... Chodzi o to, że to jej pierwsza randka od kiedy wystawił ją Malfoy.
 -Poczekaj, co?- zapytałam puszczając klapę kufra, która z łoskotem zamknęła wieko.
-Noo Blair umówiła się z tym Puchonem, który...
-Nie to!- przerwałam jej.- Nie spotkała się ze Scorpiusem?
-Eeee, nie. Wystawił ją...- spojrzała na mnie zdezorientowana. Usiadłam na łóżku obok niej i poprosiłam, aby powiedziała mi wszystko co wie.
-Wiem to od Clorie, jej koleżanki z pokoju, z którą zresztą się zbytnio nie lubią, bo kiedyś Blair oskarżyła ją o...- rudowłosa dziewczyna przerwała swoją opowieść widząc moją minę- wracając do tematu, Malfoy i Blair mieli spotkać się w przerwie świątecznej. Opowiadała o tym każdemu kto chciał ją słuchać, że prawdopodobnie zabierze ją na bal do samego Ministra Magii, ale tuż przed samym odjazdem do domu na święta poprosił ją o rozmowę i powiedział, że ich randka nie jest dobrym pomysłem!- Rose, aż klasnęła w dłonie- On ją zwyczajnie olał, nie przełożył czy coś, tylko odwołał randkę!
-Czyli on się z nią nigdy nie spotkał...- powiedziałam sama do siebie. Dotarło do mnie, że byłam świadkiem ich rozmowy. Tylko, że odebrałam to wszystko zupełnie inaczej. Dopiero teraz zaczęłam analizować naszą rozmowę w pociągu. Prawda była taka, że nie dałam mu dojść do głosu. Skłamałam na temat swoich uczuć i możliwe, że przez to nie poznałam jego. Możliwe, że chciał mi wtedy powiedzieć coś zupełnie innego.
-Właściwie to czemu to Cię tak interesuje?- zapytała Cornie bacznie mi się przyglądając.
-Na balu kiedy powiedziałam Wam, że byłam na chwilę w dormitorium skłamałam. Tak naprawdę byłam wtedy ze Scorpiusem i...- urwałam na chwilę- całowaliśmy się.

Gdy Rose i Cornie odzyskały zdolność mówienia zapytały mnie jak do tego doszło. Opowiedziałam im wszystko, zaczynając od tego jak poznałam go w pierwszy dzień szkoły i kończąc na naszej rozmowie w pociągu.

-Jak mogłaś nam o tym nie powiedzieć?- wydusiła Rose- Przecież to coś... coś... nie wiem co, ale coś wielkiego!
-I mówi to ktoś, kto ukrywa fakt, że ma chłopaka.- wypaliłam przewracając oczami.

Rose otworzyła usta, aby po chwili je zamknąć. Chyba po raz pierwszy w całym swoim życiu nie wiedziała co powiedzieć.

-Poczekajcie...- Cornie podniosła ręce i podrapała się nimi po skroniach- Czy ktoś może mi wyjaśnić co dzieje się w waszych życiach?
-Rose spotyka się z Leo i trwa to już od paru miesięcy.- westchnęłam widząc, że Rose w dalszym ciągu nie może się wysłowić.
-Z Leo? Z Naszym Leo? Nasza Rose spotyka się z naszym Leo?- Cornie wyglądała jakby nagle rozbolała ją głowa. Pokiwałam  twierdząco głową. Przez jakiś czas wszystkie milczałyśmy, każda z nas musiała na spokojnie przetrawić wiadomości, które zalały nasze głowy.
-Jak się dowiedziałaś?- zapytała Rose. Uśmiechnęłam się myśląc o tym zdarzeniu.
-No właśnie Scorpius mi powiedział.- zaśmiałam się zdając sobie sprawę jak niedorzecznie to brzmi.

Cornie patrzyła na przemian na mnie i Rose. Ewidentnie chciała coś powiedzieć, ale najwidoczniej nie wiedziała od czego zacząć.

-Nie wiem od której z was powinnam zacząć...- westchnęła. -Weasley!- krzyknęła zerkając na rudą- na sto hipogryfów i cały Azkaban pełen dementorów, czemu nam o tym nie powiedziałaś? Przecież to świetna wiadomość i naprawdę się cieszę. Jeśli tylko jesteś szczęśliwa to my jesteśmy z Tobą.- uśmiechnęła się przytulając dziewczynę.
-Chciałam wam o tym powiedzieć już dawno, ale wiecie... To Leo i to na początku było tak dziwne, że zwyczajnie nie wiedziałam, że coś z tego będzie. A później nie wiedziałam jak zacząć. Nie mogłam przecież przyjść i rzucić coś w stylu "A tak poza tym od miesiąca spotykam się z Leo i jestem w nim szaleńczo zakochana".
-Pierwszy raz przyznałaś, że kogoś kochasz.-uśmiechnęłam się zerkając na dziewczynę. Ona przez chwilę wyglądała na zakłopotaną, jakby powiedziała o wiele więcej niż zamierzała.
-Nie planowałam tego...-mruknęła- To przecież jest Leo, największy idiota w Hogwarcie, do tego ma bzika na punkcie Quiditcha i co chwilę ładuje się  jakieś kłopoty, ale z jakiegoś powodu się w nim zakochałam i w tej chwili nie wyobrażam sobie bez niego życia.
-A jak to się zaczęło?- zapytałam. Rose skwitowała, że jeszcze będzie czas o tym porozmawiać, a teraz moja kolej. Zapytała co planuje zrobić. Oskarżycielskim tonem dodała również, że nie mogę zapominać o Jamesie i jeśli wiem, że nic między nami nie będzie, to powinnam mu o tym powiedzieć.
-Rosie to nie jej wina.- Cornie stanęła w mojej obronie. Sama dobrze wiesz, że James też przez długi czas nie zachowywał się fair.
-Tylko, że on nie wiedział o tym co Natalie do niego czuje, a ona bardzo dobrze o tym wie.- Rose zaplotła ręce i przyjęła bojową minę gotowa bronić swojego brata. Nie mogłam mieć o to do niej pretensji. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Jamesem, tylko, że naprawdę nie wiedziałam co mu powiedzieć.
Przyznałam jej rację i obiecałam załatwić sprawę z Jamesem. Rose kiwnęła twierdząco głową i wyszła z pokoju tłumacząc, że musi porozmawiać z Leo. Nie lubiłam się z nią kłócić, a czułam, że najbliższe dni będą dla nas nerwowe. Cornie najwidoczniej wyczuła o czym myślę, bo usiadła obok mnie i pogłaskała mnie po ramieniu. Zapewniła mnie, że Rose nie chce mnie zranić, a zwyczajnie martwi się o brata. Po chwili dodała, że muszę również porozmawiać ze Scorpiusem, bo najwidoczniej między nami jest wiele nieporozumień. Kiwnęłam jedynie głową nie mogąc skupić się na rozmowie z Cornie, w tamtej chwili moje myśli krążyły już tylko wokół jednej osoby.

*          

-Powinnaś porozmawiać z Rose.- powiedziała Cornie zerkając na zegarek. Śniadanie zaczęło się już piętnaście minut temu, a Gryfonka nie lubiła się spóźniać. Westchnęłam i przyśpieszyłam próbując dotrzymać jej kroku w drodze do Wielkiej Sali.

-Po co?- wzruszyłam ramionami- ten zarozumiały rudzielec nie widzi nic innego poza własnym nosem...
-Przecież nawet tak nie myślisz...

Cornie miała rację. Wiedziałam, że Rose ma trochę racji i powinnam porozmawiać z Jamesem, jednak powinna choć na chwilę postawić się w mojej sytuacji, a nie jedynie patrzeć na mnie oskarżycielskim wzrokiem jak robiła to od paru dni. Cornie stuknęła mnie w ramię i szepnęła, że w naszą stronę idzie Scorpius Malfoy.

Przystanęłam automatycznie próbując zebrać myśli i znaleźć odwagę, aby do niego zagadać. Jednak jego spojrzenie było tak zimne, że nie odważyłam się nawet do niego uśmiechnąć. Chłopak minął nas bez słowa i skręcił w najbliższy korytarz. Westchnęłam zerkając w jego kierunku. Utrwalałam się w przekonaniu, że dzięki mojemu popisowi w pociągu straciłam wszelkie szanse na kontakt ze Ślizgonem.

-Musisz z nim pogadać Natalie.- Cornie przyglądała mi się z troską.
-Niby jak? Mam podbiec do niego w Wielkiej Sali?- zapytałam retorycznie- Przecież widzisz, że on nie chce mieć ze mną nic wspólnego...- mruknęłam. Cornie chciała coś jeszcze powiedzieć, ale delikatnie dałam jej znać, że ta rozmowa nie ma żadnego sensu. Weszłyśmy do Wielkiej Sali i skierowałyśmy się w stronę Leo, Jamesa i Rose.

Usiadłam na przeciwko nich i po wymamrotaniu cichego "cześć" zajęłam się dziobaniem widelcem w talerzu.

-Wracając do tematu...- zaczęła Rose zerkając na Leo- uważam, że powinieneś przynajmniej przejrzeć te ulotki.
-Mam jeszcze dużo czasu...- wzruszył ramionami- poza tym James też jeszcze o tym nie myślał, prawda?- dodał próbując się bronić.
-Mnie w to nie mieszaj- mruknął James- sprawy ze swoją dziewczyną załatwiaj beze mnie.

W pośpiechu zebrał swoje rzeczy i życząc powodzenia przyjacielowi wyszedł z sali.

-O co wy się właściwie spieracie?- zapytała Cornie.
-Ruda męczy mnie, abym zdecydował co chce robić po ukończeniu szkoły.- skrzywił się Leo i spojrzał w moją stronę szukając sojusznika. Uśmiechnęłam się pod nosem i włożyłam do ust spory kawałek placka dyniowego, aby nie musieć się odzywać.
Od kiedy związek tej dwójki przestał być tajemnicą byliśmy zmuszeni być świadkami ich ciągłych przekomarzanek, które i tak zazwyczaj nie trwały długo.

-Zostało już naprawdę mało czasu...- Rose nie zamierzała dać za wygraną.
-Rosie, kocham Cię i tak dalej, ale fakt, że jesteś moją dziewczyną nie upoważnia Cię do układania mi życia.- przewrócił oczami.
-Wiesz, że mam rację i prędzej czy później i tak stanie na moim, więc z łaski swojej przejrzyj ulotki, które zostawiłam na Twoim łóżku- uśmiechnęła się do niego, a po chwili puściła oczko w moją stronę. Leo chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła mu buzię pocałunkiem. Chłopak skapitulował i obiecał, że zrobi to wieczorem. Po chwili wyszedł z sali tłumacząc, że przed lekcjami musi jeszcze porozmawiać z Jamesem.
-Gdybym wiedziała, że każdą sprzeczkę można zakończyć pocałunkiem, to zaczęłabym się z nim umawiać już dawno...- zachichotała i zajęła się pałaszowaniem naleśników. Spojrzałyśmy po sobie z Cornie i po chwili obie wybuchłyśmy śmiechem.

*          


-Eeeee, jakaś sowa puka nam w okno...- mruknęła Rose przerywając rozczesywanie swoich włosów. Rezem z Cornie oderwałyśmy się od podręczników i przyglądałyśmy się jak Rosie podchodzi do okna, otwiera je, a następnie odwiązuje liścik. Większość listów była wyręczana przy śniadaniu, więc z ciekawością przyglądałam się jak dziewczyna odwija rulonik.
-Do Ciebie.- powiedziała Rose wyręczając mi kartę i siadając obok mnie.
W pośpiechu odczytałam zapisane słowa: "Unikasz mnie, ale nie możesz udawać, że nic między nami nie ma. Spotkajmy się na Wieży Astronomicznej w ten piątek o północy. Ps. Chyba nie muszę się podpisywać blondi.". Wpatrywałam się w kartkę jak zaczarowana.

-Co to?- zapytała Rose zerkając mi przez ramię. Podałam jej go bez słowa, a ona odczytała go na głos, aby jego treść usłyszała również Cornie.

-To od Scorpiusa?- zaciekawiła się Cornie. Kiwnęłam głową zastanawiając się co powinnam zrobić.
-Blondi to dość słaby tekst...- skrzywiła się Rose. Z jednej strony rozumiałam czemu jest do niego negatywnie nastawiona. Uważała, że to przez niego nie chce dać szansy Jamesowi. Mimo wszystko była moją przyjaciółką i mogła choć na chwilę postawić się również w mojej sytuacji.
-Do tej pory nazywał mnie blondyną.- wzruszyłam ramionami. Takie określenie mi zupełnie do niego nie pasowało, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.-Jak mam wyjść o północy z dormitorium, aby nikt nie zobaczył?- zapytałam zdając sobie sprawę,że pomijając lekcje astronomii, nigdy nie szwendałam się nocą po zamku.
-Planujesz tam pójść?- zdziwiła się Cornie.
-Jeszcze niedawno zmuszałaś mnie, abym z nim porozmawiała.- przewróciłam oczami.
-Ale nie miałam na myśli spotykania się z nim w środku nocy. To niebezpieczne.- powiedziała cicho.
-Poza tym wysyłanie takich karteczek zbyt męskie nie jest. To dzieciniada...- zaśmiała się Rose i zajęła się czytaniem jakiegoś podręcznika, co oznaczało, że ta rozmowa nie jest dla niej ciekawa.

Spojrzałam na nią ze złością, coraz bardziej irytowało mnie jej zachowanie. Zamierzałam jej coś powiedzieć, ale Cornie rzuciła we mnie poduszką i posłała mi to swoje niewinne spojrzenie. Wiedziała, że za chwilę może dojść do kłótni, a była to jedna z tych rzeczy, których nie umiała znieść.Kapitulowałam i aby nie dopuścić do kłótni wyszłam z pokoju planując długi spacer po błoniach. Zamierzałam przemyśleć sobie wszystko na spokojnie, ale w głębi duszy wiedziałam, że decyzja w tej sprawie i tak jest podjęta.

*          


Leżałam w łóżku przekręcając się z jednego boku na drugi i odliczając czas. Do północy zostało pół godziny, więc z bijącym sercem zerwałam się z łóżka. Ubrałam się po cichu i na palcach podeszłam do drzwi, które jak zwykle musiały zaskrzypieć przy otwieraniu.
-Natalie...- usłyszałam za sobą zaspany głos Cornie.- Nie powinnaś wychodzić w środku nocy, Rose też tak uważa, nawet jeśli Ci tego nie mówiła. Ona też się o Ciebie martwi.

Automatycznie spojrzałam na Rose, ale ona na szczęście spała jak zabita.
-Muszę.- wyszeptałam i nie czekając na jej reakcję wyszłam na chłodny korytarz. Po cichu zeszłam do pokoju wspólnego i nie zwlekając opuściłam wieżę Gryfonów.
Nigdy wcześniej nie chodziłam po zamku o tak późnej porze. Bałam się, że ktoś mnie złapię, ale wiedziałam, że muszę zaryzykować. Możliwe, że dzisiejsza noc była jedyną możliwość do szczerej rozmowy ze Scorem. Podświadomie wiedziałam, że Rose i Cornie mają trochę racji. Mogłabym umówić się z nim w środku dnia na błoniach lub pod Wielką Salą, ale było coś magicznego w potajemnym spotkaniu na Wieży Astronomicznej. Skłamałabym twierdząc, że nie układałam sobie w głowie idealnego scenariuszu według którego powinno potoczyć się nasze spotkanie.

*          

Dotarcie na miejsce zajęło mi o wiele mniej czasu niż zazwyczaj. Przystanęłam na chwilę przy schodach próbując opanować drżenie całego ciała. Wzięłam trzy głębokie wdechy i powtarzając sobie, że nie mam czym się stresować weszłam na samą górę.

Przy barierce dojrzałam męską postać zwróconą w stronę rozprzestrzeniającego się widoku na błonia. Przez moje ciało przeszedł miły dreszcz, a moje nogi bezwolnie poniosły mnie w jego stronę. Gdy odległość między nami się zmniejszyła zdałam sobie sprawę, że to nie jest Scorpius, ale było już zbyt późno, aby się wycofać.

-Wiedziałem, że przyjdziesz, a ta twoja cała niedostępność jest jedynie grą.- chłopak podszedł do mnie i przejechał dłonią po moich włosach.
-To nie tak Petro, zaszła drobna pomyłka i będzie lepiej jak każdy z nas wróci już do swojego dormitorium.- zaśmiałam się nerwowo i zrobiłam parę kroków w tył. Chłopak uśmiechnął się i kiwając przecząco głową szedł w moją stronę.
-Widzę, że nadal nie wychodzisz z roli... Może to właśnie przez to jesteś tak cholernie atrakcyjna.

Cofałam się cały czas przyglądając się chłopakowi, aż do momentu gdy poczułam za plecami zimny mur, co oznaczało, że muszę się zatrzymać. Petro podszedł do mnie i zatrzymał się parę cali przede mną. Był o wiele wyższy, więc bez trudu oparł się dłonią o mur tuż nad moją głową.

-Słodka jesteś i najwyższy czas sprawdzić czy twoje usta są równie słodkie...- wymruczał i nachylił się w moją stronę. Przechyliłam głowę w taki sposób, że chłopak jedynie mógł pocałować mój policzek. Usłyszałam znudzone westchnięcie, ale nie miałam odwagi otworzyć oczu. Petro przez cały czas myślał, że z nim flirtuje, a ja nie wiedziałam jak wykręcić się z tej chorej sytuacji.

-Koniec zabaw, słyszysz laleczko?- powiedział z irytacją i chwycił mnie za rękę. Próbowałam się wyswobodzić, ale był za silny. Ponownie nachylił się w moją stronę, a ja straciłam nadzieję na obronę przed niechcianym pocałunkiem. Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.
Ktoś chwycił Petra i rzucił nim na ścianę. Tym kimś był Scorpius Malfoy. Pierwszy raz widziałam go tak wściekłego. Nim Petro zrozumiał co zaszło Scor chwycił go ponownie i uderzył go zaciśniętą pięścią prosto w twarz. W paru niecenzuralnych słowach kazał mu się wynosić. Petro splunął tuż przed nim i szybkim krokiem oddalił się w stronę schodów.

Ślizgon odwrócił się w moją stronę i spojrzał na na mnie ze złością. Chciałam coś powiedzieć, ale chłopak zaczął wyrzucać z siebie słowa tak szybko, że nie miałam szans mu przerwać.
-Wytłumaczysz mi co robiłaś w środku nocy z tym obleśnym dupkiem?- warknął. Jego spojrzenie było tak chłodne i przepełnione złością, że potrzebowałam chwili za nim udało mi się odpowiedzieć.

-Chyba nie powinno Cię to obchodzić...- odpowiedziałam równie chłodno splatając ręce.

Zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie on, to dzisiejsza noc mogłaby się dla mnie źle skończyć, ale nie podobał mi się sposób w jaki się do mnie odnosił. Nie miał prawa się do mnie tak odzywać i nie miałam zamiaru mu na to pozwolić.

-Jak chcesz.- westchnął i zostawił mnie samą oddalając się w stronę schodów.
-Zaczekaj!- krzyknęłam- możemy porozmawiać? Proszę.- Mój głos zabrzmiał tak żałośnie, że przez chwilę go nie poznałam. Jednak mój płaczliwy ton odniósł sukces i sprawił, że chłopak zatrzymał się i obrócił w moją stronę. Zaplótł ręce i oparł się o ścianę spoglądając na mnie w milczeniu. Westchnęłam zdając sobie sprawę, że to ja muszę rozpocząć jakąkolwiek rozmowę.

-Myślałam...- zaczęłam- Miałam nadzieję, że to z Tobą się tutaj spotkam...- powiedziałam drżącym głosem.
Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Miałam nawet nadzieję, że się zaśmieje, albo chociaż uśmiechnie, ale ponownie zacisnął zęby. Patrzył na mnie zdezorientowany, jakbym właśnie mu wyjawiła, że wierzę w nargle czy inne niestworzone rzeczy. Z drugiej strony wszystko było lepsze niż złość, mógł nawet na mnie patrzeć jak na skończoną wariatkę. To był zawsze jakiś początek.

-A oświecisz mnie jak wpadłaś na tak idiotyczny pomysł, aby szukać mnie tutaj po nocy? Nie mogłaś jak normalny człowiek zagadać w Wielkiej Sali? Prawdopodobieństwo, że mnie tutaj spotkasz wynosiło praktycznie zero.

-Ale jesteś.-powiedziałam uśmiechając się do niego promiennie. Sam fakt, że ze mną rozmawia rekompensował mi sytuacje z Petrem i jego złość. Jego twarz złagodniała i spojrzał na mnie z dziwnym, niepodobnym do niego rozczuleniem.

-Przez przypadek... Delany mnie do tego zmusiła. Podobno zostawiła tutaj szalik po astronomii i nie dała mi spokoju, dopóki nie wyszedłem z lochów.
-Znalazłeś go?- zapytałam rozbawiona. Dzisiejszy wieczór składał się z takiej dozy przypadków, że nie mogłam powstrzymać się od śmiania.
-Nie i dam sobie uciąć rękę, że go tutaj nie ma.- uśmiechnął się i usiadł pod ścianą. Zajęłam miejsce obok niego, a chłopak przysunął się do mnie tak, że nasze ramiona się stykały. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy, ale nie było to w żadnym stopniu krępujące. Była to ta przyjemna cisza, podczas której można rozkoszować się bliskością drugiej osoby. Do tej pory nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo za nim tęskniłam.

-Wyjaśnisz mi co przyszło Ci do głowy, że szukałaś mnie tutaj w środku nocy?
-Dostałam kartkę z miejscem i datą spotkania. Myślałam, że była od ciebie.- odpowiedziałam zawstydzona.

Popatrzył na mnie zszokowany i zapytał skąd pomysł, że wysyła anonimowe liściki do dziewczyn. Dopiero w tamtej chwili zrozumiałam jak bardzo jest to niedorzeczne. Dotarło do mnie, że tak bardzo chciałam, aby było to prawdą, że straciłam resztki rozsądku.

-Wyjaśnij mi blondyna jakim cudem wpadłaś na coś tak głupiego!
Uśmiechnęłam się mimowolnie odnajdując odpowiedź w jego wypowiedzi.
-W tym liście zostałam nazwana blondi i pomyślałam o Tobie.
-Nigdy nie nazwałbym cię per blondi- oburzył się,a widząc moją zakłopotaną minę wybuchł śmiechem.-Oj blondyna, blondyna... I co ja mam z Tobą zrobić?- pokręcił głowę z niedowierzaniem, a ja przez chwilę poczułam się jak przed paroma tygodniami.

-Wyszła ze mnie typowa blondynka, prawda?- zaczęłam się z nim droczyć.
-Tak Natalie...- spoważniał- Zachowałaś się tak głupio i lekkomyślnie, że brakuje mi słów. Z własnej głupoty naraziłaś się na wielkie niebezpieczeństwo i...
-Mówisz jakbyś był moim ojcem...- przerwałam mu przewracając oczami.
-To nie jest zabawne Natalie- ciągnął- Jak sobie wyobrażę, co ten sukinsyn mógł ci zrobić...
-Nic by mi nie zrobił. Jestem pewna, że nie byłby w stanie skrzywdzić kobietę w taki sposób jak myślisz.- powiedziałam zgodnie z prawdą.- Jedynie w bardzo nieudolny i prymitywny sposób próbował mnie poderwać.
-Jesteś naiwna i za bardzo wierzysz w ludzi. Tak samo było z Jasmine, gdyby nie Delany to...
-Czyli wiedziałeś, że wtedy w sowiarnii do Delany mnie uratowała?-  przerwałam mu wydymając usta.
-Oczywiście, że wiedziałem. Miałem zamiar cię za to porządnie opierdzielić, że mi o tym nie powiedziałeś, ale Delany wytłumaczyła mi, że nie chciałaś, abym myślał, że sobie z czym nie radzisz. Podobno nie chciałaś być w moich oczach problemem.- dodał tonem, który wskazywał, że mimo pomocy Delany dalej nie rozumie czemu mu o tym nie powiedziałam osobiście.

-Czyli mimo, że wiedziałeś, że gdyby nie ona ,to Jasmine prawdopodobnie rozszarpałaby mnie na strzępy, nie widziałeś nic złego w obściskiwaniu się z nią na peronie, tak?- warknęłam zaplatając ręce. Nie planowałam zareagować tak emocjonalnie, ale nie potrafiłam ukryć złości.

-To nie tak...- mruknął drapiąc się po szyi. Między mną, a nią nigdy nic nie było i nie będzie. Tamto zajście nie powinno mieć miejsca.
-Ostatnio wydarzyło się wiele rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, ale nie mam siły o tym teraz rozmawiać.- Zaczęłam się trząść, co prawdopodobnie było opóźnioną reakcją organizmu na dzisiejszy wieczór.
-Jeszcze będziemy mieć okazję do rozmowy na ten temat, a teraz wstawaj, odprowadzę Cię do dormitorium.- powiedział i pomógł wstać mi z zimnej posadzki. Po wstaniu chciałam puścić jego dłoń, ale chłopak przytrzymał mnie mocniej i poprowadził w kierunku schodów.

*          

Scorpius nie puścił mojej ręki, aż do wieży Gryfonów. Na pożegnanie pocałował mnie w czoło i zakazał mi łażenia nocą po zamku. Zaśmiał się, że następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia i nie zjawi się żaden zabójczo przystojny Ślizgon, aby mnie ratować. Przewróciłam jedynie oczami i kazałam mu spadać.

-Serio blondyna, uważaj na siebie, dobrze?- wyszeptał zakładając mi włosy za ucho. Kiwnęłam głową, a chłopak obdarzył mnie jeszcze jednym uśmiechem i wolnym tempem odszedł w kierunku schodów.
-Scor!- krzyknęłam idąc za nim, a chłopak odwrócił się w moją stronę czekając na to co mam mu do powiedzenia.
-Dlaczego nie spotkałeś się Blair?- to pytanie cisnęło mi się na usta przez całe spotkanie i nie mogłam powstrzymać się przed jego zadaniem.
-Co masz na myśli?- zbliżył się do mnie na odległość paru cali.
-Mieliście się spotkać podczas świąt i na dodatek widziałam Was razem przed odjazdem na święta i myślałam... Ale okazało się, że się z nią nie spotkałeś... Dlaczego odwołałeś spotkanie?
Chłopak otworzył szerzej oczy, a po chwili zaśmiał się krótko, jakby dopiero teraz zrozumiał co tak naprawdę zaszło.
Nachylił się w moją stronę i wyszeptał mi do ucha: "Uświadomiłem sobie, że wolę blondynki", a później jak gdyby nic odszedł zostawiając mnie samą po środku korytarza.

poniedziałek, 2 maja 2016

Bonus- Leo i Rose

Co prawda nie jest to główna historia, ale stwierdziłam, że warto to opisać. Poniższy tekst napisałam w godzinę bez żadnych poprawek, więc nie jest idealny. Nie planowałam go dodawać na bloga, ale w sumie czemu nie. Ta krótka historyjka była chwilą oderwania się od nauki do matury. Ps. Nie zapomnialam o was i cały czas myślę o blogu. Matury mam do 18 maja, więc zaraz po tym pojawi się właściwy rozdział.



Gdyby ktoś zechciał wskazać moment,w którym Leo i Rose zaczęli coś do siebie czuć musielibyśmy przenieść się parę lat wstecz. Ich wzajemna niechęć i ilość energii, którą wkładali na wymyślanie i przerzucanie się coraz nowszymi obelgami świadczyło o tym, że ta dwójka nie jest sobie obojętna. Jednak gdyby ktoś wtedy powiedział im, że parę lat później zostaną parą pewnie wybuchliby  śmiechem i posłali tego kogoś do Zakazanego Lasu.
Z czasem ich dogryzanie zmieniło charakter i cel. Nie próbowali siebie nawzajem zranić, a codzienne potyczki słowne były jedyne ich osobistym sposobem rozmowy. Nie twierdzę, że było to idealny i dojrzały sposób, ale oboje nie wyobrażali sobie bez tego życia. Wtedy nie rozumieli jeszcze, że to właśnie bez siebie nawzajem nie potrafią żyć.
Kolejnym uczuciem, które zrodziło się między tą dwójką była zazdrość. Moment, w którym Rose z chuderlawej dziewczyny o nieposkromionych włosach stała się kobietą o dojrzałych kształtach, którą zaczęli interesować się chłopcy był kolejnym przełomowym momentem w ich relacji. Leo bacznie obserwował wszystkich chłopaków, którzy chociaż ośmielili się zerknąć w stronę Rose. To działało również w drugą stronę. Leo był znany z zamiłowania do dużej ilości randek. Zazwyczaj umawiał się z drobnymi blondynkami o słodkim charakterze, które były zupełnym przeciwieństwem rudowłosej dziewczyny o dużym temperamencie i ostrym języku. Dlaczego to robił? Możliwe, że podświadomie chciał zdenerwować Rose. Jak już wspominałam nie zawsze zachowywali się dojrzale.
Tak minął im kolejny rok nauki podczas którego ta dwójka prześcigała się w złośliwych komentarzach, które najczęściej dotyczyły inteligencji (Rose twierdziła, że ta za każdym razem była zdawkowa, bo nikt o zdrowych zmysłach nie zgodziłby się umówić z Leo) dziewczyn, z którymi umawiał się chłopak i wyglądu "tych biednych nieszczęśników, których Rose jakimś cudem zmusiła do randki."

Obecny rok szkolny miał byc przełomowy dla tej dwójki i ich relacji, ale o tym po kolei.
Zapraszam Was wszystkich na bliższe poznanie Leo i Rose oraz o tym jak doszli do tego, że są w sobie szaleńczo zakochani.

Pierwszego września Rose jakimś cudem punktualnie zjawiła się na peronie i ze znudzeniem przyglądała się jak ten zapełniał się coraz większą liczbą osób. Jedynymi osobami, za którymi tak naprawdę tęskniła były Cornie i Natalie. Ta pierwsza była obecnie w pomieszczeniu dla prefektów, a druga prawdopodobnie przybędzie dopiero chwilę przed odjazdem pociągu. Dziewczyna coraz bardziej żałowała, że przyjechała tak wcześnie. Kilka metrów dalej stał Leo z Davidem i Jamesem komentując to jak zmieniły się dziewczyny po wakacjach. Oceniali ich opalenizne i wybierali, z którą powinni umówić się na początku. Po chwili Leo dostrzegł Rose, która co chwilę zerkała na zegarek marszcząc nos. Chłopak uśmiechnął się na ten widok i zupełnie ignorując paplaninę chłopaków podszedł do dziewczyny.
-No proszę kto wraca do Hogwartu...- zagadał zbliżając się do dziewczyny- Myślałem, że jesteś już taka mądra, że odpuścisz sobie szkołę.- wyszczerzył się w uśmiechu i nonszalancko wsadził ręce do kieszeni spodni. Kąciki ust dziewczyny uniosły się nieznacznie do góry. Widok Leo po dwóch miesiącach wakacji wywołał miłe uczucie w podbrzuszu, do czego nigdy by się nie przyznała.
-Za to nie mogę uwierzyć, że ty jesteś już na ostatnim roku. Przyznaj się, zbierałeś kieszonkowe przez cały rok, aby przepuścili do siódmej klasy, tak?- uśmiechnęła się słodko.
-Widzę, że jesteś dalej w formie...- mruknął z trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem.
-Tak, wypoczęłam i myślę, że mam dość sił, aby przetrwać z Tobą cały rok.- posłała mu triumfujący uśmiech ciesząc się, że to ona jest górą. Miała ochotę na dłuższą rozmowę, ale usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Spojrzała w stronę pociągu i dostrzegła Natalie, która machała w jej stronę.- Natalie mnie woła-westchnęła.- Do zobaczenia w szkole.-uśmiechnęła się i pognała w kierunku przyjaciółki.
-Do później rudzielcu.- krzyknął za nią, a ona mimowolnie uśmiechnęła się wyobrażając sobie ich kolejne spotkanie.

Leo siedział przed wieżą Gryfonów powtarzając po raz setny plan jutrzejszego meczu. Był to pierwszy mecz w tym roku i chłopak chciał pokazać się z jak najlepszej strony. W tym samym czasie Rose wracała z biblioteki. Od razu dostrzegła Leo i bez problemu poznała, że chłopak denerwuje się przed meczem. Co prawda nie lubiła quidditcha, ale tym razem nie miała zamiaru mu dokuczać, ani nabijać się z jego pasji. Widziała, że potrzebuje wsparcia i nie umiała przejść obok niego obojętnie. Usiadła obok niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
-Ja tylko powtarzam sobie taktykę.- powiedział  zerkając w podłogę.
-Mogę posłuchać?- zapytała go posyłając mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakimi dysponowała.
-Weasley, na Merlina, przecież Ciebie to nie interesuję...- zaśmiał się zerkając na dziewczynę.
-Ale to pomoże Ci się uspokoić i utrwalić w przekonaniu, że jesteś dobrze przygotowany.
Kolejne pół godziny upłynęło im na rozmowie o meczu. Co prawda to tylko Leo opowiadał analizując każdy z możliwych scenariuszy. Rose ograniczała się jedynie do kiwnięć głową i uśmiechów co było nieocenioną pomocą dla Leo.

Następnego dnia przy śniadaniu zachowywali się jakby ich wieczorna rozmowa nie miała miejsca.
-Jak możesz mówić, że to jest nudne?! Nie znam innego sportu, w którym dzieję się tak dużo. A zobaczyć dajmy na to zwód Wrońskiego na żywo to marzenie każdego!- Gryfon uparł się zmusić Rose do przyznania mu racji. Każdy inny już sobie dał z tym spokój i zaakceptował, że jest to niemożliwe, aby przekonać ją do tej gry.
-Zachowujesz się jakby istniał tylko quidditch, nie każdy musi być fanem bezsensownego latania na miotle. Poza tym wielka mi przyjemność dostać tłuczkiem… I na Merlina nie mam pojęcia czym jest zwód jakiegoś tam Wróblewskiego!
-WRÓBLEWSKIEGO? Dziewczyno…  Gdzie cię chowali? Mam wrażenie jakbym rozmawiał z mugolem...-ze zrezygnowaniem oparł się o stół. Rudowłosa Gryfonka rzuciła w niego jabłkiem, które w zaskakującym tempie podniosła z tacy. Chłopak jednak był równie szybki. Chwycił owoc w locie i skierował do buzi biorąc wielkiego gryza.
-Nie z moim refleksem takie numery.-zaśmiał się-może powinienem zostać szukającym… Co ty na to James?
-Jak Gryfonom znudzi się wygrywanie, to na pewno odstąpię ci moje miejsce-odpowiedział z drwiącym uśmiechem i podniósł się z ławki. Wszyscy przy stoliku wybuchli śmiechem. Rose zdążyła rzucić jeszcze jakąś kąśliwą uwagę, a po chwili cała drużyna wyszła z Wielkiej Sali.
Pierwszy wygrany mecz był hucznie świętowany w pokoju wspólnym. Rose planowała pogratulować dla Leo wygranego meczu, ale ten nie dał jej do tego żadnej możliwości. Cały wieczór spędził w towarzystwie pewnej blondynki. Rudowłosa dziewczyna nie chcąc dłużej na nich patrzeć poszła do swojego pokoju. Leo doskonale widział, w którym momencie Rose opuszcza imprezę, ale nie wiedział co może zrobić. Było mu jedynie przykro, że dziewczyna nie cieszy się ich zwycięstwem i nie wysiliła się nawet na krótkie gratulacje.

Po tym wieczorze ich wzajemne relacje się ochłodziły. Leo jeszcze parę razy spotkał się z dziewczyną z pokoju wspólnego, a Rose zaczęła umawiać się z Thomasem. Jednak za każdym razem, gdy się z nim spotykała irytowała się przesłodzonym tonem, którym się do niej zwraca i nie umiała znaleźć z nim żadnego ciekawego tematu do rozmów. Z braku lepszej alternatywy większość czasu spędzali na całowaniu, co zresztą również nie było takie jak wymarzyła sobie Gryfonka. Leo natomiast bardzo szybko zakończył znajomość z blondynką i odsyłał z kwitkiem każdą dziewczynę, która próbowała się z nim umówić. Któregoś dnia zaczarował nawet napój Thomasa, przez co jego nos powiększył się trzykrotnie. Nie przyznał się jednak do tego nawet przed Jamesem i Davidem, bo nie umiał wytłumaczyć dlaczego to zrobił. W tamtym momencie jeszcze nie rozumiał, że jest to zazdrość o ukochaną dziewczynę.
Rose równie szybko zakończyła znajomość z Thomasem i nie wdawała się w kolejne relacje z chłopakami. Prawdę mówiąc w tamtej chwili każdy z chłopaków, którzy do niej zagadywali wydawalsię jej nudny i zupełnie pozbawiony charakteru.

Kilka tygodni później ich relacje wróciły do wcześniejszego etapu. Przynajmniej tak im się na początku wydawało. Spotykali się w szóstkę na kremowym piwie i gawędzili o głupotach, wplatając w swoje wypowiedzi kąśliwe uwagi, które wywoływały jednak jedynie uśmiech na twarzy drugiej osoby.
Pewnego dnia Rose siedziała w pokoju wspólnym ze znudzeniem wpatrując się w widok za oknem. Nudziła się i narzekała na brak towarzystwa. Tego wieczoru Cornie znowu zaszyła się gdzieś z Davidem, a Natalie zniknęła nie wiadomo gdzie. Tego wieczoru siedziała ze Scorpiusem, ale Rose nie mogła o tym wiedzieć.
-Masz minę jakbyś planowała czyjeś morderstwo...- Leo wgramolił się na kanapę obok niej.
-Nudzę się...- mruknęła.
-A nie masz ochoty napisać mi wypracowania na transmutację?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Jasne...-odpowiedziała. Chłopak z radością podał jej pergamin i wyjaśnił, o czym ma być praca.
-Ty sarkazmu nie wyczuwasz?- mruknęła rzucając w niego pergaminem- Chyba Cię do reszty pogrzało jeśli myślisz, że będę za ciebie odrabiała lekcję.
-Wiedziałem, że to byłoby za piękne...- zaśmiał się i odłożył kartkę na podłogę.
-Na kiedy masz to napisać?
-Na jutro.- ziewnął.
-Bierz się za pisanie- powiedziała dobitnie i podała mu kartkę.
-Jakoś brak mi motywacji.- wzruszył ramionami.
Dziewczyna spojrzała na niego jak na największego kretyna na Ziemi. Wiedziała, że chłopak się jedynie droczy i stara się wywołać u niej jakieś uczucia. Zdawała sobie sprawę, że powinna walnąć go czymś ciężkim i zagonić do pracy, ale miała słabość do jego uśmiechu.
-Pomogę Ci...- westchnęła.
-Rose Weasley wiesz, że cię kocham, prawda?- chłopak klasną w dłonie i pociągnął ją do swojego dormitorium. Pisanie wypracowania zajęło im dwie godziny. Prawdopodobnie wyrobiliby się szybciej, gdyby nie fakt, że Leo co chwilę odrywał ją od pracy głupimi żartami.

Trzy dni później Leo szukał Rose trzymając w jednej dłoni ocenione wypracowanie, a w drugiej bukiet stokrotek, które przed chwilą wyczarował. Chciał, aby to były tulipany, albo chociaż róże, ale nie mógł przypomnieć sobie zaklęcia. Dziewczynę udało mu się znaleźć dopiero w bibliotece. Udało mu się ją z niej wyciągnąć i pokierować w jakiś rzadko uczęszczany korytarz.
-Dziękuję za pomoc z transmutacją, a to dla ciebie- powiedział wyręczając jej bukiecik.
-Dlaczego stokrotki?- zaśmiała się zerkając na bukiet, w skład którego wchodziły kwiatki różnej długości i fioletowo-zielona wstążka, która zupełnie tam nie pasowała.
-Bo stokrotki są idealnym połączeniem delikatności, prostoty i dobrze mi się kojarzą. Przypominają mi ciebie- zamruczał zbliżając się do dziewczyny.
-Nic innego nie umiesz wyczarować, zgadłam?- Rose przewróciła oczami.
 -Wspominałem już kiedyś, że jesteś najmądrzejszą dziewczyną jaką znam?
-Wspominałam już kiedyś, że nie znam większego kretyna niż ciebie?- zaśmiała się zerkając z rozczuleniem na stokrotki. Z jakiegoś powodu nie mogła oderwać od nich wzroku i nawet ta dziwna wstążka dodawała im uroku.
-Przestań, przecież wiem, że uważasz mnie za szaleńczo przystojnego faceta i ledwo powstrzymujesz się przed rzuceniem się na mnie.- zaśmiał się, a Rose momentalnie zrobiła się czerwona.
-Chyba w Twoich snach...- przewróciła oczami.
-Taa, dokładnie to  w koszmarach.- pokiwał głową i pociągnął dziewczynę w stronę Wielkiej Sali tłumacząc, że jest już pora obiadowa.
Nie zdawali sobie sprawę, że oboje w tamtym momencie marzyli o pocałunku, a iście na obiad było na ostatnim miejscu na liście rzeczy, które chcieli teraz robić.


Rose miała dość tego dnia i pragnęła komuś się wygadać. Wpadła do swojego pokoju i z irytacją musiała przyznać, że ten jest pusty. Jak zwykle ich nie ma kiedy są potrzebne...-pomyślała ze złością. Z braku lepszej alternatywy poszła do dormitorium chłopaków mając chociaż nadzieję porozmawiać z Jamesem. Bez pukania weszła do pokoju chłopaków, w którym zastała jedynie Leo.
-Coś się stało Rosie?- Leo podszedł do niej w zaskakująco szybkim tempie. Tego dnia Gryfonka nie miała siły na przekomarzania, ani głupie dowcipy. Miała zły humor, dostała trolla z astronomii, a ta głupia Blair znowu jej dogryzła przy swoich koleżankach. Chłopak automatycznie ją przytulił i nie wypuścił jej z objęć przez dłuższą chwilę.
-Nie smuć się...- powiedział cicho głaszcząc ją po włosach.- Nie lubię jak jesteś smutna.
-Dziękuję...- wyszeptała po chwili odsuwając się od chłopaka.
-Za co?
-No za to...- kiwnęła głową- potrzebowałam tego- uśmiechnęła się zerkając na chłopaka. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, a potem chłopak zrobił to co powinien zrobić już dawno. Pocałował ją. Na początku zrobił to nieśmiało, bojąc się reakcji dziewczyny, ale ta przyciągnęła go bliżej siebie. Ich pierwszy pocałunek przerwał im dźwięk otwieranych drzwi. Odskoczyli od siebie zerkając nerwowo na drzwi.
-Cześć- David wszedł do środka.- Co tam Rose?
-Przyszłam pożyczyć książkę- krzyknęła i zgarniając pierwszy lepszy podręcznik wybiegła z pokoju.
David popatrzył ze zdziwieniem na przyjaciela.
-No co tam stary?- zagadał Leo nie mogąc przestać się uśmiechać.
-Wzięła mój podręcznik od zielarstwa, a jutro mam lekcje i muszę się uczyć.-jęknął.
-Nie bądź dzieckiem, weź mój.
-Ty nie chodzisz na zielarstwo baranie, a tym samym nie masz podręcznika...- westchnął siadając na łózku.
-Racja, to pożycz od Jamesa. Ja spadam do biblioteki. Pa- uśmiechnął się i wybiegł z pokoju.
-James też nie chodzi na zielarstwo!- krzyknął za chłopakiem, ale ten już go nie słyszał.

Następnego dnia Leo czekał w pokoju wspólnym, aż Rose wyjdzie z pokoju. Większość osób już dawno poszła na śniadanie, a ona nadal nie wychodziła z pokoju.
-Idziesz Leo?- zapytał James majstrując przy swoim krawacie.
-Nie, poczekam jeszcze trochę.- mruknął i rozsiadł się w fotelu.
-Na co?
-Na dzień, w którym nauczysz się wiązać krawat.
-Walić to- mruknął James zdejmując krawat- idę bez, najwyżej zarobię kolejny szlaban...- warknął wychodząc z pomieszczenia. Po chwili z dormitorium dziewczyn wybiegła zdyszana Rose.
Leo wstał z fotela i stanął przed dziewczyną.
-Cześć Rose.- uśmiechnął się- mam do Ciebie pewną sprawę, którą musimy od razu obgadać.- powiedział i wziął ją za rękę. Dziewczyna bez sprzeciwu pozwoliła poprowadzić się do pokoju Gryfona. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi doskoczyli do siebie kontynuując to, co przerwał im zeszłego dnia David.
-Co my robimy?- zapytała Rose odsuwając się od chłopaka.
-Całujemy...- mruknął chłopak.
-No przecież wiem, że nie latamy na miotle...-przewróciła oczami.- Pytam dlaczego to robimy?
-Podobasz mi się rudzielcu. I to cholernie, uwielbiam twój zadziorny charakter i sposób w jaki na mnie patrzysz. I dobrze wiem, że ja też nie jestem Ci obojętny.- uśmiechnął się przygryzając wargę.
Rose mimowolnie się uśmiechnęła i przyciągnęła chłopaka obdarzając go kolejnym pocałunkiem.
-Ale to będzie na razie nasza tajemnica, dobrze?- spojrzała na niego z powaga.
-I to cholernie słodka tajemnica...- uśmiechnął się i ponownie pocałował dziewczynę.

środa, 2 marca 2016

Rozdział 23

Tylko dwa dni spóźnienia! Musicie przyznać, że jak na mnie to i tak całkiem nieźle ;)
Miłego czytania robaczki!


-Zaraz mnie udusisz...- wydyszałam próbując wyswobodzić się z uścisku mojej mamy.
-Przepraszam...- westchnęła ściskając mnie jeszcze mocniej niż przed chwilą- Nie lubię się z Tobą żegnać.
Poczułam, że zaraz eksplodują mi wszystkie narządy wewnętrzne, ale nie dałam rady wypowiedzieć żadnego słowa. W tamtej chwili naprawdę zaczęłam wierzyć, że można zginąć od zbyt mocnego uścisku.  Na ratunek przybył mi tata odciągając mamę i tłumacząc jej, że są już spóźnieni do pracy.
-Pisz przynajmniej raz w tygodniu.-powiedziała przyglądając mi się z rozczuleniem. Z jakiegoś powodu moja mama za każdym razem, gdy odprowadzała mnie na pociąg zachowywała się jakbyśmy miały się już nigdy więcej nie zobaczyć. Pokiwałam głową chcąc coś powiedzieć, ale nie dopuściła mnie do głosu. Wypowiedziała jeszcze parę zdań typu "bądź grzeczna", "nie siedź po nocy", "odżywiaj się zdrowo" i pozwoliła poprowadzić się tacie ku wyjściu z peronu. Stałam jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, machając do rodziców za każdym razem, gdy mama odwracała się w moją stronę. Po upewnieniu się, że przeszli już przez ścianę i szansa na ich powrót jest niewielka, pchnęłam kufer rozglądając się po peronie za przyjaciółmi. Przeciskałam się między kolejnymi grupkami uczniów wyglądając charakterystycznej, rudej czupryny. Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że to właśnie dzięki wyróżniającej się barwie włosów Rose najłatwiej zlokalizować całą grupę. Przystanęłam na chwilę i wykonałam obrót wokół własnej osi chcąc uchwycić wzrokiem cały peron.
Niedaleko mnie dostrzegłam znudzonego Scorpiusa stojącego z całą bandą Ślizgonów. Stanęłam jak wryta przyglądając się chłopakowi. Mimo danych sobie wcześniej obietnic nie potrafiłam wyrzucić go z pamięci.
Scor wyglądał tak jak zawsze- perfekcyjnie. Miał starannie ułożone włosy i w odróżnieniu od całej reszty wyglądał świeżo i wypoczęto. Większość uczniów stojących na peronie wyglądała jakby ktoś siłą wyciągnął ich z łóżka, kazał założyć pierwsze lepsze ubrania i w pośpiechu wyrzucił na dworzec. On wyglądał inaczej. Był ubrany na sportowo, ale nawet w szarych dresach, białej koszulce i rozpiętej, sportowej kurtce miał więcej klasy niż większość chłopców w wyjściowych szatach. Po chwili zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu widzę go w dresach. Jak to możliwe, że nawet w tym wyglądał dobrze?
Musiał poczuć na sobie mój wzrok, bo spojrzał w moją stronę. Obdarzył mnie obojętnym spojrzeniem jakim zaszczyca się mijające osoby na ulicy i leniwie przeniósł wzrok na swoich znajomych. Jak gdyby nic przyciągnął do siebie Jasmine i obejmując ją w pasie zajął się rozmową z Nottem i  Zabinim. Ślizgonka przez chwilę wyglądała na zdziwioną, ale bez sprzeciwu pozwalała się obmacywać. Rozejrzała się z dumą po peronie, jakby chciała się upewnić, że wszyscy to zobaczą. Nasz wzrok się skrzyżował, a dziewczyna z wyniosłym uśmiechem posłała mi spojrzenie mówiące "wygrałam' i jeszcze mocniej wtuliła się w Scorpiusa.
Poczułam ogarniającą mnie falę złości, która po chwili ustąpiła, a na jej miejscu pojawił się smutek. Nie mogłam okłamywać siebie dłużej, że potrafię zachowywać się jakby nie istniał. Czy tego chciałam czy nie, musiałam pogodzić się z myślą, że zakochałam się w największym dupku chodzącym korytarzami Hogwartu. Obiecałam sobie jednak, że nie dam mu satysfakcji i nie pokażę, jak bardzo boli mnie jego zachowanie.
-Hej mała!- krzyknął James, wyskakując za moich pleców i chwytając mój kufer- Zobaczyłem Cię przez okno pociągu. Zajęliśmy już przedział.- oznajmił i pociągnął mnie w stronę pociągu. Pomógł mi wejść do środka i wskazał ręką, w którą stronę mam się kierować.
Weszliśmy do naszego przedziału, a rozmowa, która była tu przed chwilą głośno prowadzona nagle ucichła. Nie trzeba było być mistrzem legilimencji, aby domyślić się o czym rozmawiali. Gdyby jednak ktoś miał z tym problem rozbawione spojrzenie Leo na mnie, a następnie na Jamesa wyjaśniało wszystko.
-No co tam mała?- zapytał Leo puszczając mi oczko. Przewróciłam oczami i usiadłam obok Rose, dosłownie wypychając przy tym niezadowolonego chłopaka. Uniemożliwienie siedzenia mu ze swoją dziewczyną było moją niezbyt dojrzałą zemstą.
 Po chwili zapanowała niezręczna cisza. Przynajmniej dla mnie była niezręczna, Leo wyglądał jakby się dobrze bawił, więc było tylko czekać aż zacznie opowiadać jakieś głupie żarty z podtekstem. W tej chwili zaczynałam rozumieć dlaczego Rose woli ukrywać swój związek. W tak małym gronie nie można było przejść obok czegoś takiego obojętnie. To był kolejny powód przez który nie powinnam w tym momencie umawiać się z Jamesem. To mogłoby wszystko pokomplikować.
 Miałam wrażenie, że wszyscy tu zgromadzeni już dawno wiedzieli o naszej rozmowie i pocałunku. Przelotnie spojrzałam na Jamesa, a jego mina zdradzała, że również o tym myśli. Co prawda nie wyglądał na aż tak zakłopotanego jak ja, ale to był przecież James, a go chyba nic nie jest w stanie wybić z równowagi czy zawstydzić.
 Na szczęście David zaczął opowiadać o wyjeździe wraz ze swoją rodziną i Cornie w góry, więc Leo skończył się wpatrywać na przemian we mnie i Jamesa z podejrzanie wesołą miną.
Nie mam pewności o czym dalej rozmawiali, bo myślami powróciłam do widoku Scorpiusa z Jasmine. Byłam zła na siebie, że rozmyślam o tym kretynie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Nie rozumiałam tylko dlaczego przytulał Jasmine. Tuż przed świętami był przecież umówiony z Blair, którą swoją drogą uważał chyba za ósmy cud świata. Najwidoczniej ten arystokrata nie potrafi poświęcać swojej uwagi jednej dziewczynie dłużej niż kilka dni.
-Wszystko w porządku Natalie?- Cornie wpatrywała się we mnie ze zmartwioną miną.
-Tak, wszystko dobrze...-odparłam wyrywając się z otępienia. Wysiliłam się nawet na blady uśmiech.
-Moja babcia powtarza, że jak człowiek co chwilę traci kontakt z otoczeniem to prawdopodobnie jest zakochany!- wtrącił z rozbawieniem Leo. Rose cicho zachichotała na jego uwagę, a James zaczął gorączkowo wpatrywać się w swój zegarek. Przez jego twarz przeszedł chyba też cień uśmiechu, ale możliwe, że tylko mi się to przewidziało.
-Przestań się szczerzyć..- warknęłam zaplatając ręce. Leo wybuchnął jedynie śmiechem i podstawił mi pod nos torbę ze słodyczami. Chwyciłam z niej czekoladową żabę i nawet nie zerkając na kartę, odgryzłam jej głowę.
Kolejne pół godziny przebiegło dość spokojnie, możliwe, że zasługą tego był fakt, że Leo zasnął, a pozostali zajęli się własnymi sprawami.
-Muszę iść do przedziału prefektów- powiedziała Cornie zerkając na swój zegarek- do zobaczenia później.- pocałowała Davida w policzek i wstała z miejsca. Mruknęłam, że idę do łazienki i wyszłam razem z ciemnowłosą dziewczyną na długi korytarz.
-Na pewno wszystko w porządku?- zapytała ponownie przyglądając mi się z troską. Kiwnęłam głową mówiąc, że nie ma o co się martwić i miałam już odchodzić do łazienki, gdy na palcu dziewczyny dostrzegłam pierścionek od Davida. Uśmiechnęłam się mimowolnie na wspomnienie rozmowy z chłopakiem i to, jak podkreślał, że "Cornie to ta jedyna".
-Bardzo ładny pierścionek!- dodałam trącając jej ramię.
-Ładna bransoletka!- zaśmiała się i widząc moje zaskoczenie, wyjaśniła, że wie już o wszystkim od Rose.
-Nie wiem co mam robić Cornie...- westchnęłam chowając ręce do kieszeni bluzy. Gryfonka posłała mi swój jeden z najcieplejszych uśmiechów i powiedziała, żebym nie robiła niczego na siłę, ani na przekór sobie. Dodała, że jeszcze wrócimy do rozmowy, a teraz musi biec na spotkanie prefektów. Poczekałam, aż przejdzie do kolejnego wagonu i potruchtałam w stronę łazienek.

                                                                                *         
Po wyjściu z łazienki praktycznie wpadłam na stojącą tam osobę. Petro stał oparty o ściankę dzielącą korytarz od jakiegoś przedziału i wpatrywał się we mnie z dziwnym uśmiechem. Nienaturalnie niskim głosem, który miałam okazję usłyszeć już na balu pochwalił moją nową fryzurę i nie czekając na moją odpowiedź zapytał o moje święta. Byłam tak zdezorientowana naszym spotkaniem pod damską toaletą, że udało mi się jedynie skleić parę słów w mało wyczerpującą odpowiedź. Odniosłam wrażenie, że Petro  na mnie czekał, a to było już na tyle dziwne, że pragnęłam znaleźć się jak najdalej od niego. Spróbowałam go wyminąć, ale zagrodził mi drogę.
-Świetnie bawiliśmy się razem na balu i myślę, że powinniśmy to powtórzyć w Hogsmeade. Najbliższa sobota Ci pasuje?- zapytał nonszalancko. Był tak pewny siebie, że nie brał pod uwagi, że jakakolwiek dziewczyna byłaby w stanie mu odmówić. Mruknęłam, że mam inne plany i szybko wyminęłam chłopaka.
-Wiem w co grasz!- krzyknął za mną- Dziewczyny lubią udawać niedostępne!- dodał przekonany o swojej inteligencji, a ja zaczęłam się zastanawiać jak można być tak zadufanym i zakochanym w sobie palantem.  W pośpiechu wróciłam do przedziału, marząc jedynie o znalezieniu się w swoim dormitorium.

                                                                             *        

Pierwszego dnia szkoły obudziłam się zgrzytając zębami z zimna. Było tak chłodno, że samo podniesienie się z łóżka było ogromnym wyzwaniem i dosłownie graniczyło z cudem. Po paru nieudanych próbach zebrałam resztki silnej woli i wyskoczyłam z łóżka. Sprawnym ruchem zerwałam jeszcze kołdrę z Rose i Cornie, zmuszając je tym samym do wstania. Rose rzuciła we mnie paroma niezbyt miłymi przymiotnikami, ale przynajmniej się szybko zebrała i parę minut później byłyśmy gotowe do zejścia na śniadanie.
Po drodze do Wielkiej Sali spotkałyśmy wiele osób, których dawno nie widziałyśmy, więc dojście na śniadanie zajęło nam dwa razy dłużej niż zwykle. W pewnym momencie minęłyśmy nawet Blair, ale próbowałam o niej nie myśleć. Rose ożywiła się chcąc opowiedzieć jakieś najnowsze plotki z jej udziałem, ale nie miałam ochoty o niej słuchać, więc nie zwracając uwagi na dziewczyny przyśpieszyłam i zajęłam się rozmową z Trisch, Krukonką z tego samego rocznika.
W Wielkiej Sali usiadłam obok Jamesa i nałożyłam sobie na talerz gorącą owsiankę. Zajęliśmy się rozmową o najnowszej tiarze profesor Cassiopei, który był tak spiczasty, że profesor Prince siedzący obok niej musiał uważać, aby nim nie dostać po głowie. Co chwilę wybuchałam śmiechem na coraz  zabawniejsze porównania chłopaka. Poczułam, że ktoś mnie obserwuje, więc podniosłam wzrok. Scorpius siedzący przy stole Slizgonów gwałtownie odwrócił wzrok udając, że przegląda jakąś książkę. Parę miejsc dalej siedziała Jasmine wpatrując się we mnie ze złością. Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem. Nagle dziewczyna podniosła się z ławki i ze złością ruszyła do drzwi.
-Musimy już iść...- Cornie pociągnęła mnie za rękę. Myśląc o Jasmine poszłam na pierwszą lekcję po świętach, którą niestety były eliksiry.
Na lekcji byłam tak roztargniona, że nie musiałam długo czekać na konsekwencje.
Pomyliłam fiolki, a mój eliksir wybuchnął plamiąc mi całą szatę, buzię i włosy. Z rozpaczą popatrzyłam na Cornie, która jeszcze zanim zdążyłam się odezwać dobiegła do mnie z pomocą. Za pomocą różdżki oczyściła mi szatę i doprowadziła moje włosy do porządku. Jednak moje najnowsze kosmetyki, które dostałam od rodziców na święta były odporne na działanie wszelkiej magii i makijażu nie udało się jej uratować. Szkoda, że nie były odporne na eliksiry.- pomyślałam ze złością wiedząc, że po lekcji będę musiała udać się do łazienki i naprawić to w mugolski sposób. Równo z dzwonkiem wybiegłam z klasy i pognałam do najbliższej łazienki. Wyjęłam z torby niewielką kosmetyczkę i w pośpiechu poprawiałam makijaż.
-Naprawdę łudzisz się, że coś Ci to pomoże.- usłyszałam za sobą złośliwy głos, który mógł należeć do tylko jednej osoby.
-Nie mam nastroju na Twoją głupią osobę Jasmine...- powiedziałam przez zęby nie przerywając nakładania podkładu.
-Wyglądasz żałośnie.- powiedziała słodkim głosem i stanęła tuż za mną, tak, że bez problemu widziałam jej odbcie w lustrze. Patrzyła na mnie ze złością i miałam wrażenie, że musi naprawdę wkładać dużo wysiłku, aby grać tylko i wyłącznie wredną dziewczynę, która bez powodu naśmiewa się z innej. Ona z jakiegoś powodu mnie nienawidziła i zapewne dla relaksu wyobrażała sobie moją śmierć na milion sposobów. Nie potrafiłam jednak zrozumieć skąd jej wrogość. Nawet jeśli kiedyś podejrzewała, że jest coś między mną i Scorpiusem zajście na peronie powinno jej uświadomić, że była w błędzie.
Wzięłam głęboki wdech i powtarzając sobie w duchu, że nie mogę dać się jej sprowokować pozbierałam swoje rzeczy. Równie słodko życzyłam jej miłego dnia i skierowałam się do wyjścia.
-Mówiłam Ci, żebyś nigdy nie wyciągała łapsk po to, co ślizgońskie.- powiedziała powoli akcentując każde słowo.- Pamiętaj, że jesteś nikim.
-Uwierz mi, że gardzę wszystkim co ślizgońskie.- uśmiechnęłam się smutno i wyszłam z łazienki pozostawiając zdezorientowaną dziewczynę.

                                                                          *        

Kolejne dni upływały na odrabianiu stert prac domowych i wysłuchiwaniu nauczycieli, że "święta już dawno się skończyły, więc czas brać się do ciężkiej pracy". Praktycznie każdego dnia odwiedzałyśmy z dziewczynami bibliotekę i wychodziłyśmy ze stosem książek. Rose narzekała coraz bardziej, że jeśli nic się nie zmieni to nie będziemy miały nawet czasu na sen. Mi pasowało te szaleńcze tempo. Byłam tak zajęta, że praktycznie nie miałam czasu rozmyślać o Scorpiusie, a wszystkie rozmowy jakie prowadziłam z Jamesem odbywały się w Wielkiej Sali lub zatłoczonym pokoju wspólnym, więc nie było nawet mowy o przeprowadzeniu poważnej rozmowy. Wiedziałam jednak, że nie powinnam trzymać go dłużej w niepewności. Próbowałam ułożyć sobie w głowie tysiące scenariuszy, jak powinnam postąpić, ale żaden nie wydawał mi się na tyle dobry, aby wcielić go w życie. Czułam coś do Jamesa, ale to nie jego wzroku szukałam w Wielkiej Sali. Podświadomie co chwilę zerkałam na Scorpiusa zastanawiając się, w którym momencie stał się dla mnie tak ważny. Przez większość czasu traktowałam go jak przyjaciela, a nagle wszystko się zmieniło. Choć z drugiej strony nie powinnam więcej nad tym rozmyślać. Scorpius nie był mną zainteresowany i powinnam się z tym pogodzić. Coraz częściej żałowałam, że ten zarozumiały Ślizgon pojawił się w moim życiu. To on stał mi na drodze do szczęścia z jednym z najcudowniejszych chłopaków jakich znałam. James był inteligentny, dobry, troskliwy i rozumiał mnie praktycznie bez słów. Czułam się dobrze w jego towarzystwie, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogę z nim być dopóki ostatecznie nie wyleczę się ze Scorpiusa. To nie byłoby wobec niego fair, dlatego próbowałam zwlekać z naszą rozmową tak długo, jak tylko jest to możliwe.
 Do nowych obowiązków musiałam również zaliczyć chowanie się przed Petrem, który w magiczny sposób pojawiał się za każdym razem, gdy szłam sama korytarzem. Po którymś razie próbowałam powiedzieć mu dosadnie, że nasze spotkanie nie jest dobrym pomysłem, ale on i tak nie przyjął tego do wiadomości. Dla świętego spokoju nauczyłam się go unikać i nie zostawiać mu żadnych możliwości do rozmowy. Miałam nadzieję, że szybko mu się to znudzi i swoje zainteresowanie skieruje na inną dziewczyną. Jednak najwidoczniej im bardziej go ignorowałam, tym bardziej on próbował. Rose stwierdziła nawet, że najszybszym sposobem na pozbycie się tego natręta jest pójście z nim na randkę. Odrzuciłam jednak ten pomysł, tłumacząc, że wolałabym do końca życia ukrywać się w lochach niż spędzić z nim wspólne popołudnie.

                                                                            *        

Od paru minut leżałam w łóżku z zamkniętymi oczami wsłuchując się w równomierne oddechy dziewczyn. Było tak zimno, że nawet leżąc pod grubą kołdrą nie mogłam powstrzymać dzwonienia zębami. Próbowałam zasnąć wiedząc, że po dwóch wyczerpujących tygodniach mam w końcu wolniejszą sobotę. Po kolejnym przewróceniu się z boku na bok dałam za wygraną.  Policzyłam do trzech i szybkich ruchem zerwałam się z łóżka. W ułamku sekundy znalazłam się w łóżku Rose gramoląc się pod jej nagrzaną kołdrę.
-Nie mogłabyś choć raz dla odmiany obudzić Cornie?- mruknęła przecierając oczy i posuwając się na bok.
-Jej łóżko jest dalej...- mruknęłam przykrywając się szczelniej i wtulając w dziewczynę.
-Następnym razem Cię nie wpuszczę.- powiedziała z powagą, a po chwili wybuchła śmiechem. Jej śmiech obudził Cornie, która widząc leżące nas w jednym łóżku, opuściła swoje i dołączyła do nas.
-I tak za każdym razem...- narzekała Rose ziewając co chwilę.
-Co wy na to, abyśmy przeleżały tak do wieczora?- zapytała ciemnowłosa Gryfonka biorąc przykład z Rose i również ziewając.
-Nie mam lepszych planów...- mruknęłam nie otwierając oczu.
 -Czy ja wiem... Mogłabyś... No nie wiem... Pogadać w końcu z Jamesem!- Otworzyłam oczy. Rose patrzyła na mnie z zaciętą miną. Wiedziałam, że ma rację, ale nie miałam na to odwagi. Nie byłam gotowa na dojrzałą rozmowę.
-Nie, ponieważ nie za bardzo wiem co miałabym mu powiedzieć.- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Czegoś nie rozumiem...- Cornie oparła się na łokciach-przecież on od zawsze Ci się podobał.
-Dokładnie Natie, po prostu powiedz mu, że go kochasz czy coś w tym stylu i jakoś pójdzie.- dodała dobitnie Rose myśląc, że problemem jest moja nieśmiałość lub nieumiejętność wyznawania miłości. Jednak to nie w tym był problem. Problemem był fakt, że jestem zakochana w dwóch osobach jednocześnie.
-No właśnie, nie jestem tego do końca pewna...- mruknęłam chowając twarz w poduszkę.
-Nie mów, że spodobał Ci się ten przygłup Petro!
-Nie Rose, nie podoba mi się żaden Petro, ale to trochę bardziej skomplikowane.
Dziewczyny próbowały mnie zmusić do jakichkolwiek wyjaśnień, ale wiedziałam, że to nie im się one należą.
 Zerwałam się z łóżka oznajmiając, że czy tego chcę czy nie chcę muszę porozmawiać z Jamesem. Bojąc się, że się rozmyślę ubrałam się w pośpiechu i poszłam do dormitorium chłopców.
Pod drzwiami do jego pokoju próbowałam zaplanować co powinnam powiedzieć. Stałam przez parę minut bez ruchu zastanawiając się jak ubrać w słowa swoje uczucia. Nie wpadłam na nic mądrego, więc postanowiłam zrobić kolejne podejście do tej rozmowy za jakiś czas. Tłumaczyłam sobie, że potrzebuje jedynie więcej czasu i powinnam to jeszcze raz na spokojnie przemyśleć. Miałam już puścić się biegiem, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się i dostrzegłam Jamesa uśmiechającego się do mnie promiennie. Był ideałem. Był przystojny, inteligentny, zabawny i dobrze czułam się w jego towarzystwie. Jednak myśląc o tym wszystkim automatycznie zaczynałam myśleć o tym kretynie Scorpiusie.
-Coś się stało?- zapytał uważnie mi się przyglądając. Możliwe, że wyglądałam na spanikowaną. Jakimś cudem udało mi się wyjąkać, że musimy porozmawiać. Chłopak kiwnął głową i oznajmił, że zna miejsce gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał.
W ciszy dotarliśmy do niewielkiej, opuszczonej klasy mieszczącej się na końcu korytarza. Usiedliśmy na zakurzonej ławce, którą James oczyścił jednym machnięciem różdżki.
-O czym chciałaś porozmawiać?- zapytał. Nie za bardzo wiedziałam jak zacząć, więc wzruszyłam jedynie ramionami i wlepiłam wzrok w swoje buty.
-W porządku- zaśmiał się przyjacielsko- Wolisz, abym to ja zaczął?
Kiwnęłam jedynie głową ciesząc się z jego propozycji.
-Zależy mi na Tobie.- powiedział, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Podejrzewałam, że nie jestem mu obojętna, ale co innego o tym myśleć, a usłyszeć to prosto w oczy-I to cholernie Natalie. Nie wiem kiedy to się stało, ale nagle stałaś się jedną z najważniejszych części  mojego życia. Może nawet najważniejszą. W każdym bądź razie doścignęłaś quiditch.- puścił mi oczko, a ja wybuchłam śmiechem. Byłam mu wdzięczna, że potrafi rozładować napięcie nawet w takiej chwili- Boję się tylko, że dzięki mojemu dotychczasowemu zachowaniu wszystko spieprzyłem.-dodał z powagą.
-Ty też jesteś dla mnie bardzo ważny.- zaczęłam starannie dobierając każde słowo- I jeszcze niedawno po usłyszeniu czegoś takiego prawdopodobnie zemdlałabym ze szczęścia- również spróbowałam zażartować, ale w moim wypadku wyszło to dość żałośnie-ale moje uczucia trochę się pokomplikowały i w tej chwili nie jestem do końca pewna tego co czuję. Potrzebuję trochę czasu na poukładaniu sobie paru rzeczy.
-Rozumiem-kiwnął głową-nie mogę mieć o to pretensji. Poza tym to nie znaczy, że definitywnie dajesz mi kosza.-zaśmiał się.
-Na Merlina, James, czemu nie powiedziałeś mi tego wszystkiego miesiąc temu?- westchnęłam zdając sobie sprawę jakim cudownym chłopakiem jest James.
-Przepraszam mała, jestem idiotą.-mruknął i objął mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Przytuliłam się do jego torsu i wsłuchałam się w bicie jego serca. Ono zdradzało jak bardzo się denerwował. Po chwili zdałam sobie sprawę, że moje bije w podobnym tempie. Rozkoszowałam się zapachem jego perfum i obserwowałam jak jego serce zwalnia, aż do momentu, gdy zaczęło bić w normalnym tempie. Nie miałam w tej chwili ochoty na żadną rozmowę, a James najwidoczniej to wiedział. Od jakiegoś czasu coraz częściej odnosiłam wrażenie, że chłopak rozumie mnie bez zbędnych słów.
-Musimy iść, jeśli chcemy załapać się na końcówkę śniadania.- powiedział po dłuższej chwili. Niechętnie oderwałam się od jego klatki. Chłopak pomógł mi wstać i nie puszczając mojej ręki poprowadził mnie do Wielkiej Sali.

                                                                         *        

-Mam dość!- jęknęła Rose z hukiem zamykając książkę. Kilka osób siedzących przy kominku spojrzało na nią z zaciekawieniem, ale posłała im tak lodowate spojrzenie, że w ułamku sekundy schowali nosy w swoich książkach i nie śmiali już więcej się jej narażać. Z rozbawieniem przyglądałam się jak dziewczyna po chwili ponownie otwiera książkę i marudząc wraca do pisania referatu na transmutacje.
-Mądra decyzja.- zaświergotała Cornie nie odrywając wzroku od stosu pergaminów.
Przez chwilę przyglądałam się Rosie i jej pełnym niezadowolenia minom. Wyglądała zabawnie wydymając usta i spoglądając ze złością na podręczniki, jakby były winne, że musi spędzać kolejny wieczór w ich towarzystwie. Przeniosłam wzrok na Cornie, która w oszałamiająco szybkim tempie zapisywała swój pergamin przeliczając co chwilę coś na palcach. Z rozżaleniem spojrzałam na swój pergamin, na którym widniało na razie jedynie moje nazwisko i temat pracy. Westchnęłam i bez entuzjazmu zajęłam się czytaniem o ruchu planet. 
Miałam zacząć pisać wstęp pracy o położeniu planet podczas przesilenia zimowego,gdy mój wzrok przykuł James i Leo sunący w naszą stronę ze zmarnowanymi minami i w brudnych szatach.
-Co zrobiliście tym razem?- zapytałam chłopców. Po tylu latach znajomości bez problemu domyśliłam się, że udało im się zarobić kolejny szlaban.
-Szkoda gadać...- James machnął ręką i ze zrezygnowaniem usiadł obok mnie.
-W sumie nic takiego, szlaban będzie trwał tylko 2 tygodnie.- dodał Leo uśmiechając się blado.
-Czy ty nigdy nie dorośniesz?!- wrzasnęła Rose, a Cornie, która siedziała najbliżej aż podskoczyła ze strachu.- Masz już siedemnaście lat, zaraz kończysz szkołę, a wiecznie ładujesz się w jakieś idiotyczne sytuację. Przypomnij mi choć jeden miesiąc, w którym nie dostałeś żadnego szlabanu! Ostatnio o tym rozmawialiśmy i obiecałeś się pilnować. Czy to aż tak wiele?- warknęła, a coraz więcej osób z zaciekawieniem spoglądało w jej stronę.
-Przepraszam rudzielcu...- zaczął James. Wyglądał na zdziwionego aż tak mocną reakcją swojej siostry- Obiecuję, że się poprawię, więc się nie denerwuj...- dodał uśmiechając się do niej szeroko.
Rose spojrzała na niego zdezorientowana. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że James był pewny, że jej słowa są skierowane do niego. Jej kuzyn nie zdawał sobie sprawy, że w tej chwili złości się na swojego chłopaka. Nikt ze zgromadzonych nie wiedział o niej i Leo, więc logiczne było, że przyjęli, że udziela reprymendy Jamesowi. Zakaszlałam próbując ukryć rozbawienie. Leo uśmiechnął się zerkając na swoją dziewczynę. Oparł się o ścianę czekając jak ta sytuacja potoczy się dalej. Nawet nie krył rozbawienia. Rose posłała mu mordercze spojrzenia, wzięła wdech i spokojnym głosem zwróciła się do Jamesa.
-Dobrze, mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.- Z gracją zebrała swoje rzeczy i bez słowa ruszyła w stronę dormitorium.
-Ona wie, że nie jest moją matką, prawda?- mruknął James zerkając w kierunku, w którym zniknęła jego kuzynka.- I na Merlina nie przypominam sobie o żadnej naszej rozmowie na ten temat...
-A ty pomyśl jak miałby przerąbane za takie coś jej potencjalny chłopak.- zaśmiałam się nie mogąc darować sobie tego komentarza. Leo wybuchnął śmiechem i tłumacząc, że musi pisać referat pobiegł za Rose. Coraz bardziej utrwalałam się w przekonaniu, że dzięki Rosie, Leo ma szansę wyrosnąć jeszcze na porządnego faceta,