Witam Was serdecznie po dość długiej przerwie. Sama nie wiem czemu tak długo to trwało, ogólnie jestem beznadziejna przy scenach pewnego typu (mam na myśli parę ostatnich wersów tego rozdziału) i to mnie bardzo spowolniło. Chciałam to jakoś super opisać, ale się poddałam, bo inaczej nigdy nie doczekałybyście się tego rozdziału :)
Co do kolejnych rozdziałów to jestem dość podekscytowana, bo zaczyna się druga, moim zdaniem o wiele ciekawsza część opowiadania. Podczas kombinowania jak to wszystko powinno wyglądać, podzieliłam je na pierwszą część do przerwy świątecznej i drugą, która będzie kończyła się zakończeniem roku szkolnego. Mniej więcej porozdzielałam co powinno się znaleźć w kadej z nich. Pierwsza to taka trochę zapoznawcza, robiąca tło i ogólnego doprowadzenia bohaterów do momentu, w którym się wszyscy znaleźli. Jejku, przepraszam, że tak Was zanudzam....
Kończąc chcę się pochwalić, że stuknęło mi prawie 23 tysiące wyświetleń, a pod rozdziałami dostaję coraz więcej wspaniałych komentarzy. Bardzo Wam za to dziękuję i gdyby nie wy, nie byłoby mnie tutaj!
Zapraszam do czytania rozdziału :)
Miałam nadzieję, że przerwa świąteczna będzie idealnym momentem do odpoczynku od jakichkolwiek obowiązków, ale zapomniałam wziąć pod uwagę, że w słowniku mojej mamy nie ma takiego słowa jak odpoczynek.
Tak więc dni upływały mi na pomaganiu mamie w kuchni i towarzyszeniu tacie przy robieniu nieskończonej ilości zakupów, na które mama wysyłała nas praktycznie codziennie. Brak wolnego czasu miał też swoje dobre strony. Nie miałam czasu rozmyślać o żadnym z chłopaków, aż do Wigilii.
Wigilijny poranek był na tyle mroźny, że czuło się zimno pomimo szczelnych okien i ciągłego palenia w kominku. Leżałam w łóżku szczelnie opatulona kołdra, gdy do pokoju wsunęła się moja mama prosząc mnie o pomoc w pakowaniu prezentów dla dziadków i reszty rodziny. Niechętnie podniosłam się z łóżka i podeszłam do nierozpakowanego jeszcze kufra w celu znalezienia najcieplejszego swetra i jakiś wełnianych skarpetek. W trakcie wyrzucania z kufra połowy jego zawartości, w moje ręce dosłownie wpadło małe pudełeczko. Palcami podważyłam wieczko, które z łatwością otworzyło się na kilka milimetrów.
No tak, dzisiaj była gwiazdka, więc prezent od Jamesa był gotów zdradzić swoją tajemnicę i pokazać zawartość. Przez chwilę przyglądałam się pudełeczku zastanawiając się co w nim jest i co to oznacza. Jeszcze raz obróciłam opakowanie w dłoni i odchyliłam wieczko. W środku leżała ta sama srebrna bransoletka, którą pokazałam mu w Hogsmeade podczas szukania prezentu dla jego mamy. Delikatnie wyjęłam ją z opakowania oglądając z każdej strony. Do bransoletki przyczepiona była zawieszka, przedstawiająca wilka w pozycji siedzącej i uniesionym do góry pyszczku. Wyglądał jakby wył do księżyca. Przejechałam po nim dłonią podziwiając to z jaką dokładnością szczegółów został wykonany. W pudełeczku była jeszcze zawinięta karteczka. Odwinęłam ją i odczytałam zapisane na niej słowa:
"Chcę tylko żebyś wiedziała, że żałuję, że musiało minąć tak wiele czasu, nim uświadomiłem sobie parę rzeczy. Musisz jednak wiedzieć, że zrobię wszystko, aby naprawić to, co spieprzyłem.''
Nie jestem pewna jak długo siedziałam wpatrując się w karteczkę, ale zapisane na niej słowa mogłabym wyrecytować przez sen. Z otępienia wyrwało mnie wołanie mamy. Z niemalże czcią założyłam bransoletkę i tanecznym krokiem zeszłam do salonu.
Mama siedziała na dywanie próbując owinąć jakieś drewniane pudełeczko ozdobnym papierem w bałwanki. Miała tak skupioną i poważną minę jakby to, czy równo zawinie papier decydowało o czyimś życiu. Wybuchłam śmiechem na to skojarzenie i usiadłam obok mamy.
-Dobrze widzieć Cię w lepszym humorze.- uśmiechnęła się odkładając pudełko na bok.
-Ja zawsze mam dobry humor.- wyszczerzyłam się w uśmiechu i z łatwością zawiązałam dużą kokardę na kolejnym podarunku.
-Od kiedy wróciłaś do domu cały czas chodziłaś smutna. Martwiłam się o Ciebie, ale twój ojciec zabronił mi Cię męczyć. Powiedział, że jak będziesz gotowa do rozmowy lub będziesz potrzebować pomocy to...
-I tata miał rację.- przerwałam jej.- Przynajmniej po części, jak coś się będzie działo to na pewno dowiesz się o tym pierwsza, a teraz uwierz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, więc możemy wziąć się za pakowanie tej setki prezentów....-uśmiechnęłam się do niej i przeniosłam wzrok na stos przeróżnych mugolskich rzeczy.-Planujesz obdarować każdego mieszkańca wioski?- zaśmiałam się i chwyciłam zestaw kosmetyków, który według karteczki miała dostać moja kuzynka Beth.
Pakowanie prezentów trwało cały poranek, a mama po raz kolejny opowiedziała mi historię jak tata po raz pierwszy zaprosił ją na randkę. Ich pierwsze spotkanie odbyły się w święta, więc mama co roku o tej porze wraca do niego w wspomnieniach. Po raz setny wysłuchałam o jeżdżeniu na mugolskich łyżwach, bolesnym upadku mojego taty i szczęśliwym zakończeniu wieczoru pod jemiołą przy jednej z wielu kawiarenek. Na chwilę zamilkłyśmy, a każda z nas pogrążyła się w swoich myślach.
-A to co?- zapytała po chwili dostrzegając bransoletkę.
-Prezent.- mruknęłam czując, że moje policzki robią się czerwone.
-Wilk jak twój patronus...- zauważyła, a ja twierdząco kiwnęłam głową.-Od kogo?
-Od Jamesa...- westchnęłam czekając na tysiące pytań, którymi powinna mnie teraz zalać. Moja mama postąpiła jednak inaczej niż bym ją o to podejrzewała. Pocałowała mnie w czoło śmiejąc się, że podejrzewała, że chodzi o jakiegoś chłopca. Zapewniła mnie jeszcze kilka razy, że dawno nie widziała tak ładnej bransoletki i nucąc jakąś świąteczną piosenkę o miłości oddaliła się do kuchni.
*
Święta od zawsze były dość stresującym czasem dla mnie i mojego taty, a najbardziej stresująca była Wigilia spędzana z moimi dziadkami i siostrami mamy wraz z ich całymi rodzinami.
Kodeks Tajności Czarodziejów posiada parę ustaw o czarodziejach pochodzących z mugolskich rodzin. Zgodnie z nimi, gdy taka osoba kończy jedenaście lat ktoś zjawia się w jej domu i wyjawia takiej osobie i jej najbliższym prawdę o magii. Cały proces musi być przeprowadzony w ściśle określony sposób, a grono mugoli, które dowiaduje się o istnieniu magii musi być jak najmniejsze. W przypadku mojej mamy zostali powiadomieni jedynie jej rodzice i dwie siostry, Anna i Veronica. Jednak nikt inny nie mógł się o tym dowiedzieć, więc po latach, gdy moje ciocie założyły własne rodziny nie mogły wyjawić prawdy o naszych zdolnościach. Tak więc większość rodziny od strony mamy uważa nas za skończonych dziwaków. Od strony mojego licznego kuzynostwa zawsze mogę liczyć na jakąś kąśliwą uwagę i krzywe spojrzenie. Najwięcej złośliwych pytań jest o moją owianą tajemnicą szkołę, z której przyjeżdżam jedynie na wakacje i na święta. Z ich uwag wynika, że podejrzewają, że uczęszczam do jakiegoś zakładu zamkniętego.
Mój tata nie miał łatwiej. Wujek John był komentatorem sportowym i zawsze próbował wciągnąć go do rozmów o sporcie. Przez to mój tata mniej więcej miesiąc przed świętami musi studiować wszystkie mugolskie gazety sportowe. Natomiast mój drugi wujek Frank pracuję w dużej korporacji, a do jego ulubionych tematów należy polityka i nowinki elektroniczne. W tych tematach mój drogi ojczulek jest tak do tyłu, że dosłownie staje na głowie, aby usiąść jak najdalej od wujka przy stole.
Wiedziałam, że w tym roku Wigilia nie będzie różniła się od poprzednich, więc z posępną miną siedziałam w korytarzu czekając, aż moi rodzice będą gotowi do wyjścia. Na dodatek musieliśmy skorzystać z mugolskiego środka transportu czego nienawidziłam. Nie ufałam samochodom i zawsze miałam wrażenie, że rozbijemy się na jakimś drzewie.
-Jak humor księżniczko?- zapytał tata siadając obok mnie.
-Świetnie, nie mogę się już doczekać komentarzy bliźniaczek o tym czy czuję się już lepiej i kiedy będę mogła zacząć naukę w normalnej szkole...- ironizowałam ze sztucznym uśmiechem.
-A wiesz, że na ostatnich mistrzostwach w piłce nożnej Anglia zremisowała z Polską po spektakularnej bramce Piotra....-zaciął się na chwilę-znowu zapomniałem nazwiska.- mruknął i wziął gazetę, która leżała na stoliku obok. Kartkował ją przez moment w ciszy, a potem odłożył na bok powtarzając kilka razy dziwnie brzmiące nazwisko. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, a on tylko się roześmiał i przytulił mnie do siebie.
-Dlaczego musimy rozgrywać tę szopkę?- mruknęłam wyswobadzając się z uścisku.-Moglibyśmy choć raz zostać w domu...
-Pamiętaj, że nie robimy tego dla siebie. To bardzo ważne dla Twojej mamy i cała ta szopka- zaśmiał się wskazując na gazetę- jest dla niej.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale do korytarza wpadła uśmiechnięta mama oznajmiając, że jest już gotowa. Załadowaliśmy stertę prezentów do wypożyczonego samochodu i ruszyliśmy w drogę.
*
-I pamiętaj, że robimy to dla mamy.- szepnął mi tata, gdy szliśmy przez podwórko dziadków. Drzwi otworzyła uśmiechnięta babcia w fartuszku w szkocką kratę. Wycałowała nas wszystkich dwa razy i zaprosiła do salonu mówiąc, że już prawie wszystko gotowe. Chciałam jej pomóc w kuchni, aby opóźnić spotkanie z resztą rodziny, ale nawet nie chciała o tym słyszeć. Stwierdziła, że jestem bardzo uprzejma, ale nie chce mnie wykorzystywać i lepiej abym poszła porozmawiać z kuzynostwem, za którym pewnie się już bardzo stęskniłam. Nie miałam serca oznajmiać jej jak bardzo się myli, więc powlokłam się za rodzicami do salonu.
Obie ciocie wraz z mężami siedziały przy stole zaciekle o czymś rozmawiając. W pośpiechu rozejrzałam się za moimi kuzynami, ale na szczęście nie było ich w pobliżu. Cała czwórka podniosła się ze ze swoich miejsc i ruszyła nas powitać.
-Natalie jak ty wyrosłaś!- powtarzały moje ciotki całując mnie w obydwa policzki. Ciocia Ana wspomniała nawet, że powinnam ich w końcu odwiedzić i że Olivia z Beth też podzielają jej zdanie. Uśmiechnęłam się tylko nie chcąc ciągnąć tej dyskusji. Wujek Frank zdążył zaatakować już biednego tatę swoim ulubionym tematem, czyli polityką. Zapytał co uważa o ostatnich wyborach i czy jego zdaniem sondaże ulegną zmianie po ostatnim wystąpieniu ministra finansów.
Miałam ochotę podejść do niego i jakoś go z tego wyciągnąć, ale ciocia Veronica kazała mi pójść do drugiego pokoju, gdzie siedzieli moi kuzyni. Chciałam się z tego wykręcić, ale ciocia zaprowadziła mnie pod same drzwi. Wzięłam dwa głębokie oddechy i weszłam do pomieszczenia, a wzrok Olivi, Beth, Artura, Toma i Ellie spoczął na mnie.
-Cześć wszystkim...-powiedziałam przerywając głuchą ciszę.
Cała piątka wyrwała się z otępienia i podeszła się ze mną przywitać. Bliźniaczki, Olivia i Beth z udawaną skruchą przepraszały mnie, że nie zaprosiły mnie na swoje głośne szesnaste urodziny, ale nie wiedziały czy dostanę przepustkę z mojej specjalnej szkoły, a poza tym miały problem nie wiedząc jak się ze mną skontaktować.
Zaczęło się-pomyślałam słysząc w jaki sposób zaakcentowały słowo "specjalna".
-Co prawda to prawda-dodał Artur- mogłabyś założyć sobie facebooka.
-Albo przynajmniej instagrama.- dodała Ellie kiwając głową.
-Ewentualnie snapchata.-wtrącił Tom, na co pozostała czwórka przyznała mu rację.
-Eeeee, ale ja przecież mam facebooka i tą całą resztę tylko nikomu o tym nie mówiłam.- powiedziałam szybko mając nadzieję, że to zakończy temat. Przecież nie udowodnią mi, że nie mam tych dziwnych rzeczy, o których mówią. Zawsze mogę powiedzieć, że zostawiłam je w domu czy coś. Byłam wręcz dumna z tego jak udało mi się ich przechytrzyć.
-Serio?- mruknęła Olivia zerkając na mały, metalowy prostokąt, który chyba nazywał się telefonem komórkowym- A jak się nazywasz na snapie?
Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale do pokoju weszła babcia oznajmiając, że możemy już siadać do kolacji. Podziękowałam w duchu za ratunek i ponownie skierowałam się do salonu.
Przy dzieleniu się opłatkiem najczęściej powtarzane dla mnie życzenia były dotyczące poprawy mojego zdrowia i "abym dalej walczyła, bo najgorsze co można zrobić to się załamać i poddać".
Rozmowy przy stole nie były, ani trochę przyjemniejsze. Co prawda moi dziadkowie i ciocie próbowały sprowadzić rozmowę na "bezpieczne" tematy, ale wujkowie uparli się, aby w tym roku poznać wszystkie poglądy mojego taty we wszystkich dziedzinach, o których nie miał żadnego pojęcia.
Ciocia Ana chcąc ratować mojego tatę zaczęła opowieść o pierwszym wspólnym obiedzie z Oscarem, chłopakiem Olivi. Opowiedziała kilka zabawnych anegdotek ukazujących jak bardzo musiał być zestresowany. Gdy wszyscy przestali się śmiać moja babcia zapytała mnie czy "nie kręci się wokół mnie jakiś kawaler". Chciałam zaprzeczyć, ale moja mama odezwała się pierwsza opowiadając jaki ładny prezent dostałam od kolegi. Każda kobieta w pomieszczeniu zechciała zobaczyć moją bransoletkę, a ja jak kretynka musiałam wystawiać dłoń w każdą stronę. Byłam zła na mamę za zwrócenie na mnie uwagi, ale miałam nadzieję, że potrwa to tylko chwilę. Nie wzięłam jednak pod uwagi ilości pytań, które mi zadadzą.
-Gdzie poznałaś chłopaka?- zapytała Beth, a słysząc, że to kolega ze szkoły uśmiechnęła się sztucznie i szepnęła coś do swojej siostry. Znając życie go też z góry wzięły za wariata, jak każdą osobę uczącą się w mojej "specjalnej" szkole.
-A co tutaj robi wilk?- zapytała ciocia przyglądając się zawieszce.
-No właśnie. To raczej nie jest popularny motyw przy tego rodzaju prezentów.-dodała Olivia.
-Hmmm...-przygryzłam wargę zastanawiając się co jej odpowiedzieć.-Niektóre osoby z mojej szkoły mają dobierane zwierzę, które je symbolizuje i w pewnym sensie jest jego patronem.- uśmiechnęłam się mając nadzieję, że ta pokręcona odpowiedź zakończy temat.
-To taka terapia?- wyrwało się Arturowi, a jego mama syknęła, że ma już być cicho i zająć się jedzeniem, bo mu wystygnie.
-To dobrze, że tak was zachęcają.-uśmiechnęła się Ellie, która z całej tej bandy kuzynów była najmilsza i starała się nigdy nikogo nie urazić. Jednak w tej chwili jej słowa dodały przysłowiowej oliwy do ognia i byłam blisko wybuchu. Mimo wszystko zacisnęłam zęby i wzięłam się za jedzenie jakiejś sałatki.
-Kiedyś o czymś takim słyszałam, czujesz się lepiej myśląc, że wilk jest z Tobą?- zapytała Beth wlepiając we mnie swoje duże oczy.
-I to bardzo.-warknęłam- Każdy mając patronusa nie musimy obawiać się dementorów i gdybyś wiedziała o co naprawdę chodzi, to by Cię zeżarła zazdrość i...
-Natalie!- przerwała mi mama patrząc na mnie z przerażoną miną.- Chodzi jej o taki projekt...-zaśmiała się newowo zwracając się do wujka Johna, który siedział najbliżej jej.
-Przepraszam na chwilę.- mruknęłam i nie zwracając uwagi na karcące spojrzenia mamy wstałam od stołu. Niewiele myśląc ruszyłam na strych, aby znaleźć się jak najdalej od tej bandy przygłupów. Zapaliłam lampkę i usiadłam przy małym stoliku podciągając kolana pod brodę. Po chwili usłyszałam skrzypienie na schodach co oznaczało, że ktoś szedł. Byłam pewna, że to moja mama, więc zrobiłam bojową minę gotowa na awanturę. W drzwiach stanął jednak mój dziadek z dobroduszną miną.
-Następnym razem schowaj się gdzieś na parterze, bo wchodzenie na strych jest zbyt dużym wyzwaniem dla moich starych nóg.- puścił mi oczko i usiadł obok mnie.
-Przepraszam...- mruknęłam nie mając na myśli chowania się na strychu. Było mi głupio, że przy stole poniosły mnie emocje. Dziadek uśmiechnął się jedynie i poczęstował mnie cukierkami, które zawsze trzymał w wewnętrznej kieszeni marynarki.
-A czym jest ten patronus?- zapytał nachylając się w moją stronę.
-Takie zaklęcie obronne umożliwiające ochronne przed dementorami, czyli takimi zjawami, które wysysają dusze. Patronus może też służyć do przekazywania wiadomości innym czarodziejom na odległość.
-A co do tego ma wilk?- zainteresował się.
-Patronusy mogą przybrać różne formy, a moim jest właśnie wilk.- uśmiechnęłam się patrząc jak na twarzy dziadka maluje się zdziwienie, które po chwili przerodziło się w radosny chichot.
-Czarodzieje mają niesamowite wynalazki, a wiesz co jeszcze w was lubię?- zapytał podchodząc do jednej z wielu szaf. Wyjął z niej drewniane, podłużne pudełko, oczyścił je z kurzu i kontynuował- Potraficie grać w szachy.- Uśmiechnął się rozkładając szachownicę. Zapytałam go czy przypadkiem nie musimy wracać do pozostałych, ale stwierdził, że ma już tyle lat, że nie musi patrzeć na to, co wypada robić, więc może zostać na strychu i grać z wnuczką w szachy.
-Dziadku wiesz może co to facebook?- zapytałam przesuwając wieżę, aby ratować się przed zbiciem mojego króla.
-Jakiś magiczny przedmiot?- zapytał drapiąc się po brodzie i nie odrywając wzroku od szachownicy.
-Chyba wręcz przeciwnie...-uśmiechnęłam się i całą swoją uwagę poświeciłam grze. Po paru minutach udało mi się wygrać z dziadkiem, ale byłam prawie pewna, że przegrał specjalnie. Udał jednak zdziwionego moimi oskarżeniami i zapewniał, że "uczeń przerósł mistrza". Po chwili dodał, że bardzo go to cieszy i taka kolej rzeczy. W ślimaczym tempie pozbierałam wszystkie pionki i odłożyłam szachownicę na półkę.
-Dziecko oni nie próbują Cię umyślnie ranić...-powiedział przybierając poważną, a zarazem łagodną i pełną ciepła minę.-Musisz wybaczyć im wiele rzeczy, nie zdają sobie sprawy jak bardzo się mylą i wiesz, że gdybyś mogła im wyznać swoje sekrety to by cię w tym spierali.
-Ale nie mogę im tego powiedzieć...-westchnęłam.
Przytulił mnie mocno i tłumacząc, że muszę uzbroić się w wiele cierpliwości i zrozumienia poprowadził mnie do wszystkich.
*
-Za rok muszę być przygotowany i obeznany z mugolską polityką...-mruczał tata z uśmiechem otwierając drzwi i puszczając przodem mamę i mnie.
-Dziękuję Ci Keith, to co robisz naprawdę wiele dla mnie znaczy.- mama dała mu buziaka i poszła do kuchni pytając czy ma ktoś ochotę na gorącą czekoladę.
-Tutaj to chyba przydałoby się coś mocniejszego, mam rację księżniczko?- tata puścił mi oczko, ale byłam zbyt zmęczona na jego żarty, więc pokiwałam jedynie przecząco głową i poszłam do swojego pokoju. Opadłam na łóżko, a po chwili coś zaczęło drapać w szybę. Podeszłam do okna odsłaniając firanki i wpuszczając do środka sowę, w której rozpoznałam puchacza Weasleyów. Dałam jej kawałek ciastka, które leżało na biurku, a sama wzięłam się za czytanie listu.
"Masz być koło południa u mnie. Cornie niestety nie będzie, jest jeszcze u Davida, ale ty się nie wykręcisz!
Całuję, Rose."
Na odwrocie kartki odpisałam jej, że nie mam zamiaru się wykręcać i że musimy pogadać o czymś ważnym. Przywiązałam list do nóżki puchacza, dałam mu wody i otworzyłam mu okno.
Co roku w święta wraz z Cornie odwiedzałyśmy państwa Weasleyów i jedliśmy wspólny obiad. Rodzice Rose byli przemiłymi ludźmi, którzy traktowali nas jak rodzinę, więc w tej chwili nie wyobrażałam sobie przerwy świątecznej bez wizyty w Dolinie Godryka.
Mama podała mi jeszcze jakieś ciasto i po dziesiątym powtórzeniu, abym nie wróciła zbyt późno pozwoliła mi wejść do kominka. Sypnęłam proszek, a po chwili stałam w przestronnym salonie państwa Weasleyów. Mama Rose wychyliła się z kuchni i podeszła do mnie z jednym z najpromienniejszyc uśmiechów na świecie.
-Natalie, kochanie, w samą porę, zaraz siadamy do obiadu.- powiedziała ściskając mnie tak mocno, że zaczęłam się zastanawiać czy jest możliwe uduszenie przez przytulenie. Gdy mnie puściła podałam jej ciasto, przekazałam życzenia od rodziców i skierowałam się po schodach do pokoju Rose.
-Nareszcie!- krzyknęła na mój widok i przytuliła mnie równo mocno jak jej mama. Opowiedziałam jej jak minęła moja wigilia w domu dziadków wraz z siostrami mamy i jej całymi rodzinami. Rose za to odwdzięczyła mi się historią o kolejnych świętach spędzonych w Norze i że samo składanie życzeń z tak liczną rodziną trwało prawie godzinę. Pokazała mi również kolejny sweter, który jej babcia Molly własnoręcznie wydziergała.
-A teraz powiedz o czym chciałaś ze mną pogadać.- Rose odłożyła sweter, a dokładniej rzuciła go na krzesło i spojrzała na mnie wyczekująco. Wystawiłam rękę z bransoletką od Jamesa.
-Ładna, od rodziców?-zapytała ziewając.
-Od Jamesa.- Ruda zrobiła wielkie oczy i przyciągnęła moją rękę w swoją stronę. Opowiedziałam jej o rozmowie z chłopakiem i o zaczarowanym prezencie, który otworzył się w świąteczny poranek. Miała do mnie pretensję, że od razu jej o tym nie powiedziałam, ale przypomniałam jej, że jak wróciłam do dormitorium to już spała, a na drugi dzień był bal i jakoś wypadło mi to z głowy.
-Na stanik Morgany, gacie Merlina i pończochy Slughorna, ale się porobiło...-powiedziała przyglądając się bransoletkce.
-A powiesz coś więcej od wyliczania części garderoby różnych osób?- mruknęłam przewracając oczami.
-Najlepiej jak pogadasz z Jamesem- kiwała głową jakby naprawdę udzielała dobrej rady-w sumie...-wybuchnęła śmiechem-będziesz miała ku temu okazję szybciej niż myślisz.
-Co masz na myśli Weasley?
-Cała rodzina Potterów również będzie na dzisiejszym obiedzie.- wyszczerzyła się w uśmiechu czekając na moją reakcję. Tym razem to ja zrobiłam wielkie oczy na myśl o wspólnym obiedzie z Jamesem i całą jego rodziną.
-Przecież oni mieli być daleko...- wydusiłam przerażona.
-Wujek Harry szybciej ukończył pracę i rano wrócili do Doliny Godryka.- wytłumaczyła mi ponownie zerkając na bransoletkę.
Byłam przerażona i z niepokojem nasłuchiwałam jakichkolwiek odgłosów świadczących o przybyciu gości. Od zajścia na balu nie byłam pewna co czuję do Jamesa, a bałam się, że będę musiała z nim o tym porozmawiać. Obawiałam się, że prezent od Gryfona zapowiadał nadchodzące zmiany, a nie miałam pojęcia jak nasze relacje powinny wyglądać. Rose, która oczywiście nie wiedziała o Scorpiusie uważała, że sprawa jest prosta. Miałam już zamiar złamać dane sobie słowo i wyznać jej całą prawdę, ale pani Weasley zawołała nas do stołu.
Zeszłyśmy na dół i przywitałyśmy się z całą rodziną Potterów. James chciał ze mną od razu porozmawiać, ale jego mama pokierowała go do stołu tłumacząc, że będziemy mieli wiele czasu na rozmowę po obiedzie.
*
Obiad u Rose zawsze był głośny, ale to była przede wszystkim zasługa Huga i Albusa. Chłopcy prześcigali się w opowiadaniu przeróżnych historii ze szkoły. Lily, siostra Jamesa wtrąciła, że Hagrid ostatnio pokazywał Kuguchary, które do złudzenia przypominały zwykłe koty.
-Za naszych czasów Hagrid lubił pokazywać niebezpieczne zwierzęta i czasami ktoś wychodził podrapany.- zaśmiała się pani Potter zerkając na swojego męża, który pokiwał głową uśmiechając się na samą myśl o tym.
-Za naszych czasów ogólnie łatwo było o zadrapanie. Nie to co teraz... Hogwart jest taki nudny bez naszej trójki....-zaśmiał się pan Weasley wygodnie rozkładając się na krześle.
-I dobrze Ron, ciebie też powinno cieszyć, że naszym dzieciom nic nie grozi- pogroziła mu palem jego żona i jednym machnięciem różdżki posprzątała po obiedzie, a stół zapełnił się ciastami i babeczkami.
-Bez przesady kochanie, to były fajne czasy. Chciałoby się czasem znowu pochodzić po Zakazanym Lesie...- mruknął puszczając oko w stronę Huga i Albusa.
-Przypominam Ci, że byłeś przerażony jak małe dziecko kiedy natknęliśmy się na Aragoga.- zaśmiał się pan Potter i zwrócił się do chłopców, że w żadnym wypadku nie mają prawa szwendać się po lesie.
-Każdy by był stojąc naprzeciw setce pająków wielkości samochodu.- pokiwał głową nie przestając się uśmiechać.
-Setka pająków wielkości samochodów?!- krzyknął podniecony Hugo- tej historii jeszcze nie znamy.
-No więc na drugim roku razem z wujkiem Harrym zostaliśmy wysłani przez Hagrida do lasu, aby pogadać z jego przyjacielem, który okazał się być przeogromnym pajęczakiem i gdyby nie nasza odwaga i spryt to pewnie byłoby po nas.
-Doprawdy?- zaśmiała się pani Potter- trochę inaczej zapamiętałam tą historię. Ty miałeś połamaną rózdżkę, więc nie miałeś jak się bronić i gdyby nie fakt, że pojawił się stary fiat ojca to byłoby po was.
Wszyscy przy stole wybuchli śmiechem, a pan Weasley rozłożył bezradnie ręce i po chwili dołączył do reszty.
-Moją ulubioną historią jest opowieść jak nasza mama pobiła ojca Scorpiusa.- mruknęła Rose spoglądając na swoją mamę.
-Ronaldzie!- warknęła kobieta- Zwariowałeś? Nie opowiada się takich historii dzieciom.
Pan Potter i pan Weasley wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wybuchli śmiechem zapewniając po chwili, że to jest również ich ulubiona historia z tych sześciu lat spędzonych w Hogwarcie. Siedziałam przy stole z zapartym tchem słuchając opowieści o przygodach rodziców moich przyjaciół. Od zawsze wiedziałam, że byli niesamowitymi ludźmi, ale nie zdawałam sobie sprawy, że przeżyli aż tak wiele. Nim ze stołu zniknęły wszystkie smakołyki usłyszałam jeszcze o trójgłowym psie, który uwielbiał dźwięk harfy, śmierdzącym trollu i szaleńczym locie na Testralach. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli rozchodzić się od stołu w swoim towarzystwie. Miałam ochotę posłuchać reszty opowieści, ale pan Potter zaśmiał się, że to jedynie brzmi tak fajnie i w większości przypadków mieli więcej szczęścia niż rozumu.
Rose i ja rozłożyłyśmy się na dywanie i przyglądałyśmy się jak Al, Hugo i Lily grają w eksplodującego durnia.
-Natalie masz chwilę?- obok nas znalazł się James, a Rose chyba pierwszy raz w całym życiu stwierdziła, że musi pomóc mamie w kuchni i takim sposobem zostaliśmy sami.
Dom był pełen ludzi, więc zdecydowaliśmy się na spacer po Dolinie Godryka. Pożyczyłam od Rose kurtkę i resztę ciepłych ubrań i wyszliśmy na chłodną ulicę.
-Dziękuję za prezent, bransoletka jest piękna.- powiedziałam zakłopotana.
-Cieszę się, że Ci się podoba. Chciałem podarować ci coś wyjątkowego.
Uśmiechnęłam się do chłopaka i ruszyliśmy wzdłuż rzędów domów. Z entuzjazmem zaczęłam mu mówić jak wielkie wrażenie wywarły na mnie historię jego rodziny. James zaśmiał się przeczesując ręką swoje włosy i czekał w ciszy, aż się wygadam. W międzyczasie pociągnął mnie w jakąś boczną uliczkę mówiąc, że na jej końcu znajduję się naprawdę miła kawiarenka.
-...I oni byli przecież tacy młodzi-ciągnęłam-Nie mam pojęcia czy byłabym wstanie być taka odważna jak oni, a poza tym...-zamilkłam spoglądając na rozbawionego chłopaka-nie dałam ci dojść do słowa przez co najmniej piętnaście minut, prawda?- jęknęłam czując, że moje policzki robią się różowe.
-To nic...-machnął ręką-lubię Cię słuchać, chociaż podczas spaceru z dziewczyną wolałbym, aby trochę mniej mówiła o moim ojcu.
-Eh, no tak...- uśmiechnęłam się przepraszająco. Gryfon roześmiał się zapewniając, że tylko żartował i cieszy się, że podobało mi się spędzone popołudnie w gronie jego najbliższych.
-A jak twoje święta?- zapytał po chwili.
-Mogło być lepiej...-wzruszyłam ramionami nie chcąc po raz kolejny wspominać pobytu z mugolską częścią mojej rodziny.-A gdzie ta kawiarenka?- zapytałam chcąc jak najszybciej zmienić temat. Chłopak wziął mnie za rękę i między kolejnymi budynkami poprowadził mnie do drewnianego budynku, nad którym wisiał szyld "U Godryka''. Zatrzymaliśmy się przed wejściem, a chłopak ręką odgarnął niesforny kosmyk włosów, który przyczepił się do mojego policzka.
-Wspominałem już, że pięknie wyglądasz w krótkich włosach?-powiedział nie spuszczając ze mnie wzorku.
-Nie wchodzimy?- zapytałam cicho ignorując jego komplement. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam opanować drżenia głosu.
-Jemioła.- uśmiechnął się wskazując ręką na gałązkę, która wisiała tuż nad wejściem do lokalu.
-Kto by się spodziewał...- zaśmiałam się nerwowo chowając ręce do kieszeni.
-A myślisz, że czemu wybrałem to miejsce?- uśmiechnął się łobuzersko i nachylił się w moją stronę. Delikatnie musnął moje wargi, jakby nie był pewny czy ma do tego prawo, ale w momencie, gdy zetknęły się nasze usta wszystkie wątpliwości zeszły na bok. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a ja miałam problem, aby pamiętać o tak banalnej czynności jaką jest oddychanie. Jednak powoli napadły mnie wątpliwości i gwałtownie odsunęłam od siebie chłopaka.
-James, ja...- zaczęłam przerażona nie mając pojęcia jak to się stało, że w przeciągu tygodnia całowałam się z dwoma chłopakami. Najgorsze było to, że do obydwu coś czułam, a w tej chwili miałam w głowie taki mętlik, że najchętniej bym uciekła. James jakimś cudem odgadł moje myśli i chwycił mnie za rękę.
-Nic nie mów Nat...-przerwał mi-Nie musimy teraz o tym rozmawiać. Powiedzmy, że zmusiła nas do tego jemioła...-zaśmiał się.-Dajmy sobie czas na poważną rozmowę, dobrze?
Odetchnęłam i z ulgą pokiwałam głową. Chłopak zaśmiał się przyjacielsko na moją reakcję i otworzył mi drzwi.
Resztę wieczoru spędziłam w jego towarzystwie prowadząc konwersację na wiele banalnych tematów co chwilę wybuchając śmiechem. Zapomniałam o wszystkich problemach i rozkoszowałam się miłym wieczorem spędzanym w towarzystwie Jamesa.