Calutki rozdział poświęcony jest Jamesowi, mam nadzieję, że udało mi się trochę ocieplić jego wizerunek. Jest on zarazem bardzo podobny i zupełnie różny od tego pisanego oczami Scora. Chodzi mi o to, że w tym też są pokazane relacje z przyjaciółmi, stosunek do Natalie i nawet jakiś komentarz o swoim ''rywalu'', czyli Scorpiusie. Jednak wszystko wygląda inaczej, bo te dwie postacie są zupełnie różne...
Chyba zaczęłam bawić się w psychologa :D Już Was nie zanudzam i czekam na wasze opinie ;)
-Do cholery James!- wrzasnął Leo- niektórzy próbują spać…-
mruknął i narzucił poduszkę na głowę.
-Już wychodzę- szepnąłem i chwyciłem buty w rękę z
zamiarem założenia ich na korytarzu. Spojrzałem na zegarek, wskazywał 6.
Rozejrzałem się po pokoju wspólnym. Panował w nim spokój i cisza. Z kominka bił
przyjemny ogień, dzięki czemu nie czuło się uroków grudnia. Kiedyś myślałem, że
ogień jest podtrzymywany przez jakieś zaklęcia, dopiero ciocia Hermiona
wyjaśniła mi, że zawdzięczamy to skrzatom. Mówiła coś nawet o jakiejś
organizacji wszy czy coś, ale wujek Ron zaczął mamrotać, aby nie mieszała w głowie kolejnym pokoleniom. Ciocia się
obraziła i porzuciła ten temat.
Poprawiłem bluzę i wyszedłem z pomieszczenia. Gruba Dama
jak co dzień się burzyła, że przerywam jej sen, ale nie mogłem nic na to
poradzić. Poranne bieganie weszło mi w nawyk i nie wyobrażałem sobie bez niego
dnia. Zbiegłem ze schodów i skierowałem się w stronę bocznego wyjścia z zamku.
Powitało mnie chłodne, rześkie powietrze. Ruszyłem w stronę jeziora pozbywając
się resztek snów.
*
-Leo wstawaj, zaraz śniadanie- rzuciłem przechodząc do
łazienki. Nie usłyszałem odpowiedzi, prawdopodobnie nawet się nie obudził.
Wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby.
-Rusz wreszcie tyłek!- rzuciłem w chłopaka zwiniętą koszulką
i wziąłem się za wiązanie krawatu. Jak zwykle mi to nie wychodziło. Powinienem
sobie znaleźć dziewczynę lub wynająć skrzata, w innym wypadku dalej będę
chodził jak ostatni kretyn. Usiadłem na łóżku i próbowałem zrobić to krok po
kroku jak uczyła mnie kiedyś mama. Spojrzałem w lustro krytycznie oglądając
swoje dzieło. Idealnie to nie wyglądało, ale nie miałem co liczyć na lepszy
efekt.- Człowieku, za 10 minut masz być na śniadaniu…- mruknął coś jedynie w swoim
języku.-Tylko aby nie było, że nie próbowałem- wzruszyłem ramionami i
skierowałem się w stronę wyjścia. Praktycznie byłem już za drzwiami gdy wpadłem
na pewien pomysł.
-Aguamenti- skierowałem różdżkę w stronę chłopaka
wyczarowując strumień zimnej wody. Leo wypadł z łóżka posyłając mi wściekłe
spojrzenie.
-Na gacie Slughorna! Potter ty skończony idioto! Kiedy
ten kretyński żart przestanie Cię bawić?- marudził wyciskając swoją koszulkę z
wody.
-Też Cię kocham żabko- zanosząc się śmiechem zbiegłem do
pokoju wspólnego.
W pomieszczeniu było tylko kilka osób. Kiwnąłem głową chłopakom
z mojego rocznika i pogwizdując ruszyłem do wyjścia.
-Zaczekaj!- usłyszałem za plecami kobiecy głos.
-Cześć Jane- uśmiechnąłem się serdecznie do niskiej
dziewczyny.
-Napisałeś wypracowanie dla McGonagall?
-Te co musimy zaraz oddać? Skończyłem je w weekend, a co?
-Brakuję mi zakończenia- spojrzała na mnie słodko.
-Trzymaj mała- wyjąłem z torby moje wypracowanie i
podałem dziewczynie.
-Mówiłam Ci już, że Cię uwielbiam!- ruszyła w stronę
swojego dormitorium, lecz po chwili gwałtownie się zatrzymała-Nie… Nie mogę tak
Cię puścić, choć tutaj- przyciągnęła mnie do siebie i zaczęła poprawiać mój
krawat.
-Aż tak źle?
-Gorzej… No dobra, teraz jest super- puściła mi oczko i
zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium dziewcząt. Jak nic muszę iść
na jakiś kurs czy coś…
*
Wpadłem do Wielkiej Sali i ruszyłem w stronę Davida, Cornie,
Rose i Natalie.
-Cześć dzieciaki- wpakowałem się obok Rose i sięgnąłem po
gorące jeszcze racuchy.
-Ja muszę jeszcze do biblioteki iść, do później…- Natalie
machnęła ręką na pożegnanie i wstała od stołu.
Zgarnąłem kolejne trzy racuchy na talerz, były przepyszne.
Właśnie kierowałem drugiego do buzi, gdy poczułem na sobie lodowate spojrzenie
rudej.
-Eeeee, chcesz trochę?- zapytałem i sunąłem talerz w jej
stronę.
-Jak to możliwe, że ludzie są takimi ślepimy łosiami-
westchnęła wstając od stołu.
-To znaczy… Nie, tym razem naprawdę nie mam pojęcia o
czym mówisz…- odpowiedziałem zdezorientowany.
-No łosie, najprawdziwsze na świecie łosie- mruczała pod
nosem odchodząc w stronę wyjścia.
-Ktoś mi wytłumaczy co tym razem zrobiłem?- zapytałem spoglądając
za dziewczyną.
-A Leo gdzie?- zapytała Cornie podnosząc głowę z nad
podręcznika.
Wyszczerzyłem zęby opowiadając im z dumą o moim
dzisiejszych popisie.
-Jak się cieszę, że mieszkam z dziewczynami-zaśmiała się
Cornie wrzucając do torby swój podręcznik.
-Ja od 7 lat przeżywam, że muszę mieszkać z tą dwójką-
odpowiedział David nie odrywając wzroku od swojej dziewczyny. Lubiłem się im
przyglądać, wyglądali idealnie czy coś w tym stylu. W każdym bądź razie
naprawdę do siebie pasowali.
-A ja dziękuję bogom, że z nami mieszkasz. Kto inny
pisałby za nas referaty na zielarstwo?
-Był na dzisiaj jakiś referat?- na ławę obok mnie osunął
się Leo.
-Tylko ten dla McGonagall- rzucił David. W międzyczasie
Cornie również się z nami pożegnała i prawdopodobnie dołączyła do dziewczyn.
-To on był na dzisiaj?!- chłopak aż podskoczył i wylał
sok na swoje spodnie.
-A czy to dla ciebie jakaś różnica? Już w niedzielę
wyśmiewałeś się z Jamesa, że musi go pisać i zarzekałeś się, że swój już dawno
skończyłeś…
-No, bo widzisz…- osuszył spodnie prostym zaklęciem i zaczął
bawić się swoją różdżką - trochę przesadziłem mówiąc, że jest skończone…
-No to gratulacje stary… McGonagall na pewno się nie
zdenerwuje.- poklepałem przyjaciela po plecach.
-Pewnie to nawet Ci je odpuści, przecież to
najłagodniejsza nauczycielka w całej szkole.- dołączył się do mnie David. Leo
robił się coraz bledszy.
-Ej, a może byście na mnie rzucili jakieś niegroźne
zaklęcie? Wiecie, poszedłbym do pielęgniarki posiedział tam pół dnia, a referat
oddałbym jutro- spojrzał na nas błagalnie. Wymieniłem z Davidem porozumiewawcze
spojrzenia. Wstaliśmy w tym samym czasie i bez pożegnania zostawiliśmy
chłopaka.
-Ej no, przecież się przyjaźnimy! Nie zostawiajcie mnie
tak!- krzyczał za nami.
-Napisałeś mu to wczoraj, prawda?- mruknąłem do chłopaka.
-To nic najwyższych lotów, ale przynajmniej nie dostanie
trolla i nie zginie z rąk dyrektorki, że nic nie ma.
Zaśmiałem się- Powiemy mu już?
-Niech się jeszcze kretyn pomartwi- wyszczerzył się w
uśmiechu- będzie musiał mi w tym roku kupić naprawdę fajny prezent gwiazdkowy,
aby się jakoś zrewanżować.
-I to co najmniej dwa- odpowiedziałem wchodząc do klasy profesor
McGonagall.
*
-Uratowałeś mi tyłek!- Leo dosłownie skakał wokoło Davida
po wyjściu z klasy.- Na gacie merlina, aż boję się pomyśleć co by ze mną było,
gdybyś…
-Już tyle nie myśl- przerwał mu David- zwyczajnie rób
następnym razem swoje prace domowe, a teraz już mnie pójść, bo tak się składa,
że mam wolną godzinę… Powodzenia na obronie przed czarną magią.- skręcił w
kolejny korytarz. Leo w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Paplał
przez całą drogę na OPCM nie dopuszczając mnie do głosu.
Sala wyglądała inaczej niż zwykle. Stoły i ławki były
dosunięte do ścian .Przy biurku profesor Prince porządkował jakieś papiery. Po
chwili odwrócił się w naszą stronę rozpoczynając lekcję.
-Nie wiem jak wy, ale mnie już znudziły referaty…- na te
słowa parę osób głośno okazało, że ma podobne zdanie- I jako, że jesteście do przodu
z materiałem zrobimy sobie dzisiaj coś w rodzaju klubu pojedynków.
-Rozniosę Ci tyłek za twoją dzisiejszą pobudkę.- mruknął
do mnie Leo, zrobił to jednak na tyle głośno, że usłyszała go połowa klasy i
nauczyciel.
-Będziesz musiał mu się odpłacić w inny sposób, bo nie
dobieracie się sami w pary.- odpowiedział mu profesor.
-Zawsze może mu go skopać ktoś inny, z przyjemnością na
to popatrzę.- parę osób wybuchło śmiechem na jego komentarz.
-Panie
profesorze może jednak lepiej, abym to ja był z Leo!
-Doprawdy,
a to dlaczego?
-Każdy
z łatwością i przyjemnością połamałby mu wszystkie kości, zwyczajnie się o
niego martwię.- wyszczerzyłem się w uśmiechu dumny z mojej szybkiej riposty.
-No
dobra, dobra, już koniec- zaśmiał się profesor i jednym machnięciem różdżki
wyczarował na środku klasy wielką misę z jakimś ciemnoniebieskim płynem.- W
misie znajdują się karteczki z imionami połowy klasy, druga połowa niech ustawi
się po tej stronie i czeka na to, jakiego partnera wybierze jej czara.
Złapałem
przypaloną karteczkę w pośpiechu odczytując zapisane na niej nazwisko.
Zaśmiałem się cicho widząc kto będzie moim rywalem. Już dawno odniosłem
wrażenie, że cały wszechświat łaknie naszej rywalizacji. Z tego co opowiadał mi
wujek Ron, nasi ojcowie w czasach szkolnych się nienawidzili i wykorzystywali
każdą okazję, aby przekonać się, który z nich jest lepszy. Najwidoczniej
zrobiła się z tego klątwa, która przeszła na nas. Zwinąłem kartkę w koślawy
samolocik i za pomocą różdżki pokierowałem nim tak, aby wpadł w ręce Malfoya.
-Zgadnij
kto jest Twoim przeciwnikiem!- krzyknąłem.
-Zgadnij
kto Cię pokona!- odpowiedział z drwiącym uśmiechem.
W
klasie zrobiło się wielkie zamieszanie, ludzie biegali podnieceni pokazując
sobie nawzajem karteczki. Odsunąłem się na bok i oparłem się o zimną ścianę. Po
chwili po mojej prawej stronie pojawił się Leo z
Charliem
tłumacząc mu w jaki sposób za chwilę pokona Johna z Ravenclawu.
Pierwsze
to pojedynku stanęły dwie dziewczyny: Jane z Gryffindoru i Marie ze Slytherinu.
Większość z góry obstawiała, że ta mała blondynka nie ma szans z przebiegłą
ślizgonką, jednak już po chwili udowodniła, że będzie zacięcie walczyć do
samego końca. Dziewczyny naprzemian atakowały i rzucały zaklęcie tarczy. Nagle
zaklęcie drętwoty śmignęło tak blisko Jane, że myślałem, że już po wszystkim,
lecz dziewczyna skutecznie się odchyliła i zaatakowała nie dając żadnych szans
swojej przeciwniczce.
-Świetnie
dziewczyny, naprawdę to było coś! 5 punktów dla Gryffindoru za pierwszą
wygraną!- profesor Prince zakończył ich
starcie i wyznaczył kolejną parę.
Każdy pojedynek trwał około 5-6 minut, a każdy kolejny
był coraz bardziej zacięty i agresywny. Większość punktów za wygranie poleciała
do Slytherinu. Obserwując ich kamienną postawę, szybkość i machinalne rzucanie
zaklęć odnosiło się wrażenie jakby właśnie do tego zostali stworzeni.
Jako kolejny miał walczyć Leo. Na środek klasy wyszedł
pewnie nie odrywając od twarzy zarozumiałego uśmiechu, jednak ja widziałem, że
się denerwuję. Odpuściłem sobie nawet wygłoszenie jakiegoś głupiego komentarza
i zwyczajne życzyłem mu powodzenia.
Już po chwili okazało się, że niepotrzebnie się
denerwował. Jego walka skończyła się zaskakująco szybko i wrócił do mnie pusząc
się, że nikt nie ma z nim szans. Kazał mi również skopać dupę Scorpiusowi, bo
inaczej nie mam po co wracać do wieży gryfonów. Grunt to wsparcie przyjaciół…
-To została nam jeszcze dwójka- profesor Prince
uśmiechnął się i poczekał, aż staniemy naprzeciw siebie- Podajcie sobie ręce i
możecie zaczynać. Pamiętajcie jednak, że to tylko zabawa…- dodał po chwili i
odsunął się na bok.
-To o co walczymy?- zaśmiał się Malfoy ściskając moją
dłoń.
-Walczyć to nie wiem, ale możemy pomodlić się w końcu o
jakąś wygraną ślizgonów w quidditcha.- wyszczerzyłem zęby.
-Serio Potter? Chcesz mnie wkurzyć w momencie, gdy
bezkarnie mogę cisnąć w ciebie jakimś zaklęciem?
-Inaczej wygrana z tobą byłaby
aż za łatwa.- zaśmiałem się i zrobiłem trzy kroki w tył. Nim zdążyłem odwrócić
się w stronę mojego przeciwnika usłyszałem, że wypowiedział pierwsze zaklęcie.
Machinalnie wyczarowałem tarczę chroniąc się przed atakiem.
-CONJUNCTIVITUS!- krzyknąłem
wyczarowując jasny promień w celu oślepienia Scorpiusa. Chciałem szybko ugodzić
go drętwotą, ale na ślepo odbił moje zaklęcie i w gruncie rzeczy to ja musiałem
bronić się przed zaklęciem.
-IMPEDIMENTO!- chłopak
zaatakował i za nim zdążyłem odbić to zaklęcie cisnął we mnie kolejnym. Miał
przewagę, w tej chwili mogłem się jedynie bronić i nie miałem kiedy zaatakować.
Wykorzystałem to, że poczuł się pewniej i spróbowałem go rozbroić. Jego różdżka
poszybowała w górę, ale to on przywołał ją szybciej niż ja.
-PETRIFICIUS TOTALUS!-
krzyknąłem korzystając z paru sekund przewagi. Jakimś cudem chłopak zdążył
wyczarować tarczę i zrobił coś co zapewniło mu zwycięstwo. Rzucił na siebie
zaklęcie kameleona dzięki czemu zniknął. Próbowałem na ślepo skierować na niego
przeciwzaklęcie, ale praktycznie nie miałem szans. Za moich pleców rzucił na
mnie zaklęcie galerowatych nóg, a następnie mnie rozbroił.
-Za co teraz chcesz się pomodlić?- zapytał z drwiącym
uśmiechem pojawiając się tuż przede mną.
-Za to, aby nasz kolejny pojedynek odbył się na
miotłach…- zaśmiał się i wyciągnął dłoń w moją stron.
-W takim też nie miałbyś szans- odpowiedział. Jak na mnie
jego ton był aż nadto rozluźniony i wesoły. Najwidoczniej ta wygrana poprawiła
mu humor na tyle, że zapomniał o swojej ślizgońskiej postawie. Prawdę mówiąc
był całkiem w porządku. No pomijając fakt, że był ślizgonem i nazywał się Malfoy.
-Jak mogłeś dać mu wygrać?!- mruknął Leo, gdy wyszliśmy z
klasy.
-Najwidoczniej jest lepszy- wzruszyłem ramionami.
-Potter, na brodę merlina! Jaki ty czasami jesteś beznadziejny…-
jęczał- To Malfoy… Nie jest od ciebie lepszy, widziałem nie raz jak walczysz i
zwyczajnie się dzisiaj nie starałeś…
-Daj spokój, to była tylko zabawa, a ty marudzisz jakbym
właśnie pozwolił zdobyć im puchar domu.
-Dałeś wygrać ślizgonom!- zaczął machać rękami jakby
mówił o sprawie życia i śmierci.
-Ty weź się zajmij czymś pożytecznym, odrób w końcu jakąś
pracę domową lub dla odmiany pozawracaj głowę komuś innemu.- przewróciłem
oczami i wszedłem przez obraz Grubej Damy do wieży gryfonów.
-Nikt inny nie zrobił czegoś równie głupiego, więc…-
przestałem go słuchać, gdy dojrzałem Rose i Natalie siedzące przy jednym ze
stolików. Rose spojrzała na mnie z jeszcze większą złością niż na śniadaniu, a
Natalie w pośpiechu zebrała swoje rzeczy i skierowała się w stronę dormitorium.
O co im do cholery chodzi?
-Masz rację Leo, spieprzyłem i obiecuję, że następnym
razem pokonam Scorpiusa, a teraz muszę iść.- odpowiedziałem, aby dał mi już
spokój i podszedłem do Rose.
*
-Witaj rudzielcu, mogę usiąść czy rzucił na mnie jakąś
klątwę?- zaśmiałem się i usiadłem obok niej.
-Jeszcze nie wiem…- mruknęła i zaczęła pisać coś na
pergaminie. Pióro dociskała z taką siłą, że prawie robiła dziury na papierze.
Nie zareagowała na nazwanie jej ‘’rudzielcem’’, więc musiała naprawdę być zła,
szkoda tylko, że nie wiedziałem dlaczego…
-Zaczynam podejrzewać, że jesteś na mnie za coś zła.
-No kto by pomyślał, że jesteś taki spostrzegawczy…-
ironizowała.
-I Natalie chyba też ma do mnie o coś żal…
-No kto by pomyślał…- mruknęła nie zaszczycając mnie
nawet jednym spojrzeniem.
-Chodzi o to, że trochę za dużo wypiła będąc ze mną?- nareszcie
na mnie spojrzała, więc kontynuowałem- głupio wyszło, piliśmy równo, ale
okazało się, że ma słabą głowę. To się już nigdy nie powtórzy, obiecuję. Zaraz
pójdę ją przeprosić. To między nami już w porządku?- uśmiechnąłem się
wyczekująco.
-Jakim ty jesteś idiotą- zaśmiała się ironiczne i wróciła
do pisania.
-To może wytłumaczysz mi w końcu co ja Ci zrobiłem?-
zapytałem z irytacją wstając z fotela. Spojrzała na mnie lodowato. Złapałem się
na myśli, ze spojrzała na mnie tak po raz pierwszy w życiu.
-Jak możesz być tak ślepy?!- wrzasnęła również podnosząc
się ze swojego miejsca. Parę osób spojrzało na nas z nieukrywaną ciekawością.
Wyszliśmy na korytarz nie chcąc dawać nikomu tematu do rozmów.
-Rosie, proszę Cię..
-Jesteś moim bratem, ale nie mogę bezczynnie patrzeć co
robisz z moją przyjaciółką- wydusiła z siebie po dłuższej chwili.
-Co?
-Do cholery James! Nie udawaj idioty- jej ton znowu był
surowy- Każdy kretyn już dawno domyśliłby się, że nie jest dla niej obojętny!
-Próbujesz mi powiedzieć, że Natalie coś do mnie czuję?-
zapytałem zaskoczony.
-A ty jej tego nie ułatwiasz. Zwodzisz ją głupimi
tekścikami i jeszcze to cholerne zaproszenie do Hogsmeade… W każdym bądź razie
ona nie jest kolejną głupią dziewczynką na Twojej drodze i nie masz prawa jej
tak traktować!- warknęła i ominęła mnie wchodząc do wieży gryfonów.
Skołowany usiadłem pod ścianą. Nigdy nie traktowałem jej
jak głupiej dziewczynki. Jak Rose mogła tak pomyśleć? Natalie jest jedną z
najwspanialszych dziewczyn jakie znam. Jest piękna, inteligentna, naturalna i
ten jej uśmiech… Nigdy nie mogłem odwrócić wzroku od jej delikatnych dołeczków,
które pojawiały się za każdym razem, gdy udało mi się ją rozbawić. Dopiero
teraz dostrzegłem, jak to wszystko wygląda. Zwyczajnie nigdy nie pomyślałem, że
Natalie może coś do mnie czuć. Na gacie merlina, zabrałem ją na spotkanie z
przygłupimi kumplami, którzy zorganizowali sobie konkurs kto jest większym
kretynem….- Walnąłem się ręką w czoło czym przykułem wzrok jakiejś ciekawskiej
pary z obrazu- W każdym bądź razie nawet jak ona coś do mnie czuła, to
postarałem się, aby to zmienić.- Wstałem i z irytacją walnąłem nogą w ścianę.
Po sekundzie doszło do mnie, że kopanie kamiennej ściany jest kretyńskim
pomysłem.
-No ja pi…
-Chłopcze, znajdujesz się w towarzyskie dam!- przerwała
mi jakaś podstarzała kobieta z obrazu. Mruknąłem ciche przeprosiny i ruszyłem wzdłuż
korytarza.
Nie mogę tak tego zostawić-pomyślałem. W sumie miałem ochotę
od razu do niej popędzić i przeprosić za moje głupie zachowanie, jednak to
byłoby za mało. Dopiero w tej chwili dotarło do mnie jak bardzo ją lubię.
Czułem się jak skończony palant, że wyrządziłem jej tyle przykrości. Pragnąłem
jej to wynagrodzić i sprawić, abym dalej był wartościowym facetem w jej oczach.
Nie mogłem do niej zwyczajnie podejść, nie była kolejną zwykła dziewczyną.
Chciałem to zrobić tak jak należy. I chyba wpadłem na pomysł jak tego dokonać…