sobota, 21 marca 2015

Rozdział 11



Rozdział dodaje z jednodniowym opóźnieniem, za które bardzo przepraszam. Na moje usprawiedliwienie dodam, że naprawdę nie miałam kiedy.  Czekam na wasze opinie. Miłego Święta Duchów!



 Na obronę przed czarną magią dobiegłam w ostatnim momencie. Zdyszana stanęłam obok Rose i próbowałam złapać oddech.
-Czemu się spóźniłaś?- zapytała bez większego zainteresowana. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo profesor Prince otworzył drzwi do klasy. Zajęłam miejsce i wlepiłam wzrok w nauczyciela. Profesor Prince w dalszym ciągu robił spore wrażenie na damskiej części uczniów, a chłopcy uważali, że jest jednym z najlepszych osób na tym stanowisku od wielu lat. Zresztą uważałam tak samo.
-Dzisiaj mam dla was coś super.-w oczach wychowawcy pojawiły się ogniki-ale najpierw omówimy wasze poprzednie referaty. Davies ty masz jakiekolwiek pojęcie o mantykorach?- zwrócił się do chłopaka siedzącego w ostatniej ławce.
Davies Corner był ciemnowłosym Krukonem, lecz ciężko dostrzec w nim typowe dla tego domu cechy. Uwielbiał się wygłupiać, a swoje braki w wiadomościach nadrabiał urokiem osobistym. Wielu było zdania, że bardziej pasowałby do Gryffindoru.
-No wie pan… Są niebezpieczne i raczej powinno się ich unikać.-pokiwał głową jakby mówił coś naprawdę mądrego.
-Ty to koniecznie ich unikaj, bo po twoim wypracowaniu widać, że zginąłbyś po dwóch minutach.
Cała klasa wybuchła śmiechem, na co chłopak tylko wzruszył ramionami i obiecał, że będzie się ich wystrzegał. Po chwili Profesor Prince przeszedł do tematu lekcji.
-Salvio Hexia, czy komuś mówi coś to zaklęcie?
Rose rozejrzała się po klasie z miną ”otaczają mnie kretyni” i zaczęła mówić: jest to zaklęcie ochronne. Tworzy barierę, w której ludzie stają się niewidzialni dla osób przebywających poza barierą.
-Bardzo dobrze panno Weasley, 10 punktów dla Gryffindoru. Davies słuchaj-zwrócił się ponownie do ucznia-to może ci przynajmniej pomóc schować się przed mantykorami- rzucił z uśmiechem- Proszę otworzyć podręcznik na stronie 54 i przeczytać rozdział o tego rodzaju zaklęciach obronnych. Jeśli się pośpieszycie zaczniemy jeszcze dzisiaj je ćwiczyć. 
Po godzinie wyszłyśmy z klasy z ulgą, że to ostatnia lekcja w tym tygodniu, a przed nami upragniony weekend. Po drugiej stronie korytarza mrugnął mi cień Scorpiusa. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od prawie dwóch tygodni. Przygryzłam wargę zupełnie ignorując paplającą Rose.
-Rosie zobaczymy się później, w porządku?
Ruszyłam w stronę Ślizgona. Byłam zła sama na siebie, że pomogłam mu zdobyć te składniki. Przez to czułam się po części za niego odpowiedzialna i nie mogłam przestać myśleć o możliwych skutkach tworzenia eliksiru na własną rękę. Na Merlina, czy tej gryfońskiej szlachetności nie da się jakoś wyłączyć?
Udało mi się go dogonić dopiero, gdy wchodził do biblioteki.
-Scorpius!- krzyknęłam czym naraziłam się na gniew i wściekłe spojrzenia bibliotekarki. Zarumieniłam się i podeszłam do chłopaka.
-Chcesz doprowadzić panią Pince do zawału?- zaśmiał się i wyciągnął jakąś wielką, zieloną książkę z półki.
-Jak ci idzie?
-Poradziłem sobie z wyjęciem książki i z czytaniem chyba też nie będzie problemów. Jeśli poczuję, że potrzebuję Twojej pomocy to dam znać, ale miło, że pytasz.-wyszczerzył się w uśmiechu. Wyjęłam pierwszą lepszą książkę z regału i uderzyłam nią z całej siły w ramię chłopaka. Przynajmniej tak mi się wydawało, że było to dość mocno, chłopak jedynie wybuchnął śmiechem i mruknął, że nawet stara McGonagall ma więcej siły. Nagle  zza regału wyłoniła się pani Pince krzycząc, że to nie jest plac zabaw. Na nic nie zdały się nasze przeprosiny, kazała nam opuścić bibliotekę i wrócić dopiero jak dorośniemy. Wyszliśmy na korytarz i wybuchliśmy śmiechem.
-A tak na poważnie, to jak sobie radzisz z eliksirem?- zapytałam, gdy już usiedliśmy na pobliskiej ławce.
-Blondyna nie martw się o mnie. Wiesz to urocze, ale jestem już dużym chłopcem.-ironizował- Potrafię sam sobie wiązać buty i nawet jem już sam.-ciągnął z tym dobrze mi już znanym ślizgońskim uśmiechem.
-Umiesz sam jeść? Brawo, właśnie doścignąłeś rozwojowo mojego dwuletniego kuzyna.- przewróciłam oczami.
-Ale ty potrafisz być złośliwa i marudna... Już się tak nie złość… Wszystko idzie zgodnie z planem, do tej pory nie miałem jeszcze żadnych problemów. Sama widzisz, że nie ma się o co martwić.
Kiwnęłam głową i wstałam z ławki. Nie pokazałam tego, ale ulżyło mi słysząc, że wszystko jest w porządku. Pożegnałam się z nim i ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na siódme piętro.
-Natalie!-odwróciłam się w jego stronę- uwierz w końcu, że jestem cholernie dobry z eliksirów. Podejrzewam nawet, że najlepszy z całej szkoły.-dodał z szelmowskim uśmiechem.
 Przewróciłam oczami i z uśmiechem ponownie ruszyłam w stronę dormitorium.


*                         
-Natalie wstawaj!- krzyknęła mi prosto do ucha rudowłosa dziewczyna.
-Chcesz żebym ogłuchła?- pocierałam swoje ucho rozglądając się po pomieszczeniu.
-Przepraszam… Zależało mi na tym abyś szybko wstała. Pamiętasz jaki dziś dzień?
-Sobota?                                                                                     
-No co ty nie powiesz… Miałam na myśli, że dzisiaj jest Noc Duchów!
Uśmiechnęłam się na samą myśl o dzisiejszej kolacji. Jest to zdecydowanie moja ulubiona uczta w roku. W ten dzień stoły aż się uginają od najwspanialszych smakołyków. Jest wszystko zaczynając od wielu rodzajów ciast, poprzez muffinki, kończąc na miętowych czaszkach i kokosowych gałkach ocznych. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki przyszykować się na kolejny dzień. Byłam w połowie rozczesywania swoich długich włosów, gdy usłyszałam wybuch, a następnie przepiękną wiązankę z ust Rose. Weszłam do pokoju i zobaczyłam wściekłą dziewczynę z osmaloną twarzą i brudnymi włosami. Posłałam jej pytające spojrzenie.
-Ja ich zabiję! Przysięgam, że to zrobię. Tych dwóch idiotów pożałuję dnia, w którym się urodziło, niech ich tylko spotkam!
-Ros… Co dokładnie się stało?-zapytałam ostrożnie starając się jeszcze bardziej nie zdenerwować dziewczyny
-Leo z Jamesem zostawił paczkę pod naszym pokojem z karteczką życzącą nam miłego obchodzenia święta duchów. A ja jak ostatnia kretynka ją otworzyłam. Na Merlina! Mogłam się spodziewać, że Ci kretyni znowu coś wymyślili. Z pudełka wyłoniła się jakaś zjawa i zanim zdążyłam zareagować wybuchła parę centymetrów ode mnie. Wyglądam jak ofiara pożaru-jęknęła i pobiegła do łazienki.
Sprzątnęłam różdżką pozostałości zjawy z dywanu i poszłam do pokoju wspólnego.
Na schodach minęłam się jakąś zdenerwowaną dziewczyną z siódmego roku. Wyglądała podobnie do Rose.
-Wybuchająca zjawa?- zapytałam ze współczuciem zerkając na jej umazane włosy.
-Tryskający klejącym lukrem wampir...- odpowiedziała zrezygnowana.
Przynajmniej są kreatywni-pomyślałam i po zgarnięciu Cornie i Davida udałam się na śniadanie.

*           
Padłam na ławkę obok Jamesa i nałożyłam sobie na talerzyk rogaliki z marmoladą. Leo i James wpatrywali się na mnie jakby na coś czekali.
-Nie udało wam się ze mną!-odpowiedziałam z uśmiechem nalewając sobie sok-jednak radzę przez najbliższy miesiąc unikać Rose. Jestem pewna, że pośle was do Świętego Munga.
 Miny chłopaków zrzedły.
-Mówiłem Ci, że ją lepiej sobie odpuścić, ona potrafi być przerażająca. Mam wrażenie, że potrafi być gorsza nawet od babci Molly-James wzdrygnął się jakby przypomniał sobie jedno z najgorszych wspomnień.
-Bez przesady, wie, że to tylko głupkowaty żart- zapewniał Jamesa Leo, choć po jego wyrazie twarzy było widać, że sam w to już nie wierzy.
-O której pojawią się dekorację?- zapytała Cornie zmieniając temat.
-Jak się ściemni, gdzieś między 17, a 18-odparł James spoglądając na drzwi. Po chwili razem z Leo wyszedł tłumacząc, że muszą coś jeszcze przygotować, jednak byłam prawie pewna, że nie chcą spotkać Rose.

*           

Spojrzałam na zegarek i mrucząc pod nosem odłożyłam książkę na półkę. Jeśli chciałam jeszcze przebrać się przed ucztą musiałam już wychodzić z biblioteki. Zebrałam w pośpiechu swoje rzeczy i wyszłam na korytarz. Stanęłam osłupiała przyglądając się wystrojowi. Było po 17, więc dekoracje dopiero się pojawiły. Z każdej strony pod ścianami były zawieszone świecące dynie. A pod pokrytym pajęczynami i pająkami sufitem, fruwały nietoperze, które wyglądały jak żywe. Automatycznie związałam włosy w kok woląc nie ryzykować wplątania się w nie tych czarnych ssaków. W miejscach gdzie zazwyczaj stały zbroje pojawiły się rzędy szkieletów. I wszędzie unosiła się zielona poświata, która potęgowała wrażenie mroku i tajemniczości zamku. Ściany pokryte były krwistoczerwonymi napisami, które głosiły hasła pasujące do psychopatycznych morderców. Szłam do przodu podziwiając coraz to bardziej wymyślne i przerażające ozdoby.
Skręciłam w kolejny korytarz, gdy nagle w moją stronę zaczął sunąć dementor. Poczułam przeszywające zimno i dziwne uczucie, którego nie byłabym w stanie opisać. Byłam przerażona, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie byłam w stanie się ruszyć, ani logicznie myśleć. Dopiero gdy potwór był kilkanaście cali ode mnie wyciągnęłam trzęsącą się rękę z różdżka i wypowiedziałam zaklęcie. Nic się nie wydarzyło, dalej byłam sama na przeciw okropnej zjawie. Spróbowałam uspokoić myśli i jeszcze raz, tym razem pewniej, wypowiedzieć zaklęcie. Po chwili z mojej różdżki wyłoniła się srebrzysta wilczyca. Pognała w stronę zjawy, która po chwili rozpłynęła się w powietrzu. Trzęsłam się nie mogąc wykonać nawet jednego kroku. Na Merlina, jak to się stało, że przed chwilą miałam okazję pokonać dementora? Usiadłam pod ścianą, a mój patronus zajął miejsce obok gotowy chronić mnie przed kolejnym zagrożeniem. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to prawdopodobnie była tylko dobrze wykonana iluzja. Jacy oni są nieodpowiedzialni! Ciekawe czy pomyśleli co by było gdyby jakiś pierwszoroczniak trafił na takiego dementora! Obiecałam sobie zrobić tym dwóm kretynom wykład o moralności i już spokojniejsza wróciłam do wieży Gryfonów.

*          

Przy stoliku siedziała roztrzęsiona Cornie, a parę osób stało wokół niej pocieszając ją i poklepując po ramieniu. Usiadłam obok niej pytając co się stało.
-Właśnie stoczyłam pojedynek z dwoma kościotrupami…
-Że co?
-Szłam korytarzem, gdy nagle dwa z tych okropnym szkieletów ożyło i zaczęło iść w moją stronę. Rzucali we mnie kośćmi…
Patrzyłam na nią zdezorientowana. Jestem w stanie wiele sobie wyobrazić, ale szkielety rzucające kośćmi przekraczały moje możliwości. Zaczęłam się śmiać, czego pożałowałam bardzo szybko. David spojrzał na mnie jak na najmniej czułą osobę na świecie.
-Wiem, że to brzmi zabawnie-dodała z bladym uśmiechem-ale to było okropne. Przytuliłam ją zapewniając, że dokładnie ją rozumiem i opowiedziałam im o mojej przygodzie.
-Tym razem przesadzili-powiedział wściekły David-ciekawe co by się stało, gdyby na te ich atrakcje natknęli się jacyś młodsi uczniowie.
-O tym samym pomyślałam-odpowiedziałam cicho-ktoś wie gdzie oni teraz są?
-Stawiałabym na skrzydło szpitalne-do pokoju wpadła uradowana Rose.
-Powiedz, że żartujesz…
-Nie Natalie, nie żartuję. Ci idioci dostali za swoje…
Wybiegłam z dormitorium nie słuchając jej dalszych komentarzy. Byłam przerażona, a przez głowę przelatywały mi coraz czarniejsze scenariusze. Wiedziałam, że Rose potrafi być mściwa, ale nigdy nie pomyślałabym, że pośle kogoś do szpitala. Chyba przyjaźnie się z wariatką-przemknęło mi przez głowę. Biegłam najszybciej jak potrafiłam nie zważając na krzyki popychanych przeze mnie uczniów. Po dotarciu do skrzydła szpitalnego zderzyłam się z zamkniętymi drzwiami. Ledwo udało mi się wyprosić panią Pomfrey, aby pozwoliła mi choć na chwilę wejść do chłopaków. Po dłuższej chwili pielęgniarka zgodziła się na krótką wizytę. Pchnęłam ciężkie drzwi i dostrzegłam Jamesa leżącego na łóżku. Wpatrywałam się na niego zdezorientowana. Jego widok wprawił mnie w takie osłupienie, że nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
-Hej Natalie, co myślisz?-zapytał James wskazując ręką na własną twarz.
Wybuchłam śmiechem i minęła dłuższa chwila zanim udało mi się uspokoić. Oj Rosie, Rosie… Jesteś genialna, a ja cię posądzałam o bycie szaloną. Zrobiło mi się wstyd za mnie i za moje bezpodstawne oskarżenia.
-Jak to się stało?- zapytałam wycierając łzy ze śmiechu.
-Masz na myśli uszy lisa i ten ogon? Leo wygląda gorzej, ma jeszcze sierść-dodał rozbawiony zerkając na przyjaciela.
-Tak, dokładnie o to mi chodzi-nie mogłam przestać się śmiać-czemu on właściwie śpi jak zabity?- zapytałam przyglądając się drugiemu chłopakowi.
-Ma naprawdę beznadziejne żarty o lisach i pani Pomfrey podała mu coś, aby zasną. Mówię Ci, nie dało się go słuchać. A co do tego wszystkiego to w sumie nasza wina. Na śniadaniu naprawdę nas przeraziłaś i zaczęliśmy kombinować, co zrobić, aby przeprosić Rose. I Leo wpadł na pomysł, aby cały wasz pokój udekorować słodyczami. Rozumiesz, porozwieszać cukierki, powrzucać czekoladowe żeby do kufrów i takie tam.No i Leo wypowiadał wszystkie konieczne zaklęcia, aby dostać się do waszego pokoju, a ja stałem trochę dalej pilnując, aby nikt nas nie zobaczył. I kiedy Leo otworzył drzwi odrzuciło nas do tyłu, zrobiło się ciemno, a jak już się ocknęliśmy to wyglądaliśmy tak.
-Wiedziałam, że Rose oduczy was wchodzenia do naszego pokoju-założyłam ręce na ramiona i posłałam mu triumfujący uśmiech.- Jestem nawet w stanie przyznać, że macie za swoje. Teraz jak już wiem, że z wami wszystko w porządku mogę wracać na ucztę.- uśmiechnęłam się i planowałam opuścić skrzydło szpitalne.
-Natie, zostań...-powiedział błagającym tonem- Strasznie się nudzę siedząc tutaj sam.
Patrzyłam na niego z wahaniem. Z jednej strony chciałam z nim zostać, ale nie mogłam przestać myśleć o tych wszystkich ciastach.
-Mam pełną torbę słodyczy-rzucił uśmiechając się od ucha do ucha.
-No dobra, wyciągaj te słodycze-uśmiechnęłam się i usiadłam po turecku w nogach jego łóżka.-A teraz przygotuj się na długi i nudny wykład odnośnie dzisiejszego dnia. Wyobraź sobie, że zaatakował mnie dementor.
-Aż ciężko w to uwierzyć-udał zdziwionego i chwycił fasolki wszystkich smaków.
-A teraz zastanów się co by było gdyby zamiast mnie spotkał go jakiś dzieciak, byłby przerażony i mogłaby mu stać się krzywda! I na pewno…
-Zaczekaj mała-przerwał mi-po pierwsze to nie był prawdziwy dementor, więc nie zrobiłby nikomu krzywdy. A poza tym dopracowaliśmy to. Stwory pojawiały się dopasowując poziom trudności do poszczególnej osoby.-powiedział lekko i wpakował do buzi fasolkę wszystkich smaków.- Fuu, wątróbka-skrzywił się i podał mi pudełeczko.
-Nie ma mowy, nie zjem tego-odpowiedziałam stanowczo odsuwając od siebie pudełeczko z fasolkami.
-Myślałem, że lubisz wszystkie słodycze.- powiedział ponownie przysuwając pudełko w moją stronę.
-Lubię wszystko co jest słodkie, lecz za wątróbką nie przepadam. Nie lubię takich niespodzianek…- wzdrygnęłam się na samą myśl zjedzenia podobnego świństwa.
-Próbowałaś ich kiedykolwiek?
-Nie
-Pozwól mi wybrać jedną dla Ciebie. Przysięgam, że jak Ci nie posmakuje będziesz mogła dorobić mi jeszcze łapy do kompletu-puścił mi oko grzebiąc w fasolkach. Po chwili wyciągnął jedną w kolorze błota.
-Nie wygląda smakowicie.- skrzywiłam się i dla bezpieczeństwa odsunęłam się w najdalszy róg łóżka.
-Im gorzej wygląda tym zazwyczaj jest lepsza.-uśmiechnął się widząc moje wahanie- No dalej, zaufaj mi i zamknij oczy. Westchnęłam i zrobiłam jak mi kazał. Rozchyliłam wargi i pozwoliłam się nakarmić tym okropieństwem. Z obawą przegryzłam fasolkę uwalniając jej smak.
-Wiśniowa!- otworzyłam oczy z radością.
-Mówiłem, że możesz mi zaufać-uśmiechnął się pogodnie-Natalie od dłuższego czasu chciałem Cie o coś zapytać…- przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi przez, które wpadła Rose z Cornie i Davidem.
-Jak się masz braciszku?- zapytała złośliwie zakładając ręce na biodra.
-Super! Jestem zdrów jak lis-wyszczerzył się w uśmiechu i udał, że drapie się za lisim uchem.
-Mówi się zdrów jak ryb… Zresztą nieważne-odparł David zerkając na Leo- Właściwie skąd pomysł z lisem?
-Jak byłam mała, mama czytała mi bajkę o lisie, który okradał wioskę i dopiero, gdy pojawiła się mała czarownica o imieniu Esmeralda to…
-Kto by pomyślał ruda, że z ciebie taka miłośniczka bajek-przerwał jej rozbawiony Leo, który właśnie się obudził.
Rose spłonęła rumieńcem i już więcej się nie odezwała. Po paru minutach wygoniła nas pani Pomfrey tłumacząc, że chorzy potrzebują dużo odpoczynku.
-A tak właściwie Rosie kiedy czar przestanie działać?- zapytał David, gdy pani Pomfrey zamknęła za nami drzwi.
-Prawdopodobnie w ciągu tygodnia, góra dwóch.
-Mówiłam Ci już kiedyś, że jesteś niesamowita?- zaśmiałam się przypominając sobie wygląd chłopaków.
-Możliwe… Ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyś to powtórzyła!- uśmiechnęła się triumfująco i przodem ruszyła do wieży Gryfonów.

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 10



Ten rozdział jest dość nudny, ale zapewniam, że następny będzie lepszy. W kolejnym będzie sporo fragmentów dla fanów Jamesa. Postaram się już wrzucać rozdziały regularnie, po jednym w każdy weekend. Nie przedłużając mam nadzieję, że się podoba ;)










„Kochana córeczko, przesyłam Ci wszystko o co prosiłaś. Rozumiem, że to nie jest dla ciebie, ale te składniki stosuje się do bardzo skomplikowanych eliksirów i drobna pomyłka może dużo kosztować. Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak wiele czarodziejów, którzy przecenili swoje zdolności wylądowało w szpitalu Świętego Munga. Proszę uprzedź o tym tę osobę. A jak to coś ważnego to ten ktoś może się do mnie zgłosić, postaram się pomóc. Mamie nic o tym nie mówiłem i lepiej, aby tak zostało. Wiesz jaka ona jest, zaraz zaczęłaby się martwić. Mecz trwał tylko 15 minut? Szkoda, że tego nie widziałem, musiało być świetne widowisko. Już za moich czasów ojciec Jamesa grał świetnie, ale jego syn chyba go przebił. Doprawdy ten chłopak będzie jeszcze kiedyś sławny! Może warto już teraz postarać się o jego autograf, co ty na to księżniczko?
 Pisz częściej do domu, bo inaczej mi się obrywa. Mama chodzi i się martwi, a na mnie się złości, że niby za mało się Tobą przejmuję. A czym  ja niby mam się przejmować? Mam wspaniałą, piękną, mądrą córeczkę i wiem, że sobie świetnie radzi. Do tego nie trzeba było dosyłać ci kolejnych kociołków, więc chyba nawet jakoś eliksiry Ci idą. Choć jak przypomnę sobie Twój wygląd w poprzednie święta to nie mogę opanować śmiechu. Do tej pory nie wiem jak na eliksirach udało Ci się spalić końcówki włosów. Ale wracając to teraźniejszości to mam swoją małą teorię.  Jakby tak to wszystko połączyć, to chyba masz jakiegoś mistrza eliksirów do pomocy, zgadłem? Kocham cię i nie pakuj się w kłopoty króliczku.”
Czytałam list od taty już po raz trzeci i dalej się śmiałam. Zanotowałam sobie w głowie, aby częściej pisać do mamy. Wiedziałam jaka potrafi być upierdliwa i było mi żal taty, że musi przyjmować na siebie wszystkie jej zmartwienia. Przeczytałam ponownie fragment o eliksirze. Nie miałam pojęcia, że to jest, aż tak zaawansowana magia. Zdecydowanie muszę pogadać o tym z Mallfoyem. Ten zarozumiały arystokrata prawdopodobnie nie bierze nawet pod uwagę, że coś pójdzie nie tak. Zatęskniłam za domem, a w szczególności za tatą. Brakowało mi jego poczucia humoru, które jest tak podobne do mojego. Tylko on potrafi przejrzeć mnie na wylot, wie kiedy się boję, kiedy coś jest nie tak. Widzi nawet kiedy coś przeskrobałam i próbuję wymigać się od konsekwencji. Nie zdziwiło mnie więc, że doszukał się związku między moją prośbą, a poprawieniem się sytuacji z eliksirów. Schowałam list oraz paczuszkę do torby i ruszyłam do Wielkiej Sali. Parę metrów przed sobą dostrzegłam Scorpiusa. Chciałam od razu do niego podejść, ale zauważyłam, że ma już towarzystwo. Przystanęłam bliżej i NA MERLINA! Obok niego stała moja ”znajoma” z sowiarni. Odwróciłam się napięcie i miałam już odejść, gdy nagle coś sobie uświadomiłam. Kąciki ust wykrzywiły mi się w złośliwym uśmiechu. Poprawiłam włosy, które sięgały mi już prawie do pasa i tanecznym krokiem ruszyłam w ich stronę.
-Cześć Scorpiusie.- zagadałam przyjaźnie zupełnie ignorując tę wiedźmę.
-Cześć blondyna.-chłopak prawie się do mnie uśmiechnął, co było wielkim zaszczytem.
-Mam dla ciebie coś, co powinno cię bardzo ucieszyć- zatrzepotałam rzęsami tym samym wprawiając w złość Ślizgonkę.
-TAK SZYBKO? Jesteś niesamowita Natalie!- krzyknął z radości i przytulił mnie podnosząc nieznacznie do góry. Jego wybuch entuzjazmu spowodował, że wiedźma poczerwieniała na twarzy.
-Spokojnie-zaśmiałam się-ale najpierw muszę z tobą o czymś porozmawiać, dobrze?
-Jasmine pogadamy innym razem, dobrze?-zwrócił się do dziewczyny i nie spoglądając na jej reakcje pociągnął mnie do najbliższej sali. Odwróciłam się i posłałam osamotnionej dziewczynie triumfujący uśmiech. Ona sama miała zaciśnięte pięści i wyglądała jakby chciała mnie co najmniej potraktować śmiercionośną klątwą, ale w tej chwili mnie to nie ruszało. Najważniejsze, że w tej chwili to ja byłam górą.
 Usiadłam przy najbliższym stoliku i wyjęłam z torby paczuszkę od taty.
-Wiesz co robisz?-zapytałam z nieudawaną troską wyręczając mu pakunek.
-No dokładnie to stoję blondyna, to chyba nie jest nielegalne.-posłał mi rozbrajający uśmiech.
-Nie wygłupiaj się przez chwilę-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-tata mi napisał, że wszystkie eliksiry z tymi składnikami są okropnie trudne i wystarczy, że popełnisz najmniejszy błąd i może się to dla ciebie źle skończyć.
-Na szczęście jestem świetny i nie popełniam błędów.-stał z niewzruszoną miną opierając się o ścianę. Cała jego postawa promieniowała niezwykłą pewnością siebie. Był wręcz onieśmielający z tymi założonymi rękoma i miną niezdradzającą żadnych emocji. 
-A co jeśli popełnisz go pierwszy raz w życiu?- zapytałam wpatrując mu się prosto w oczy.
- Czegoś nie rozumiem… Czy ty się blondyna o mnie martwisz?- zbliżył się do mnie na odległość kilku centymetrów.
-Tak, bo jeśli coś Ci się stanie idioto, to będę miała Cię na sumieniu!-warknęłam i wyszłam z pomieszczenia zostawiając rozbawionego chłopaka.

*           


Z trzaskiem zamknęłam drzwi od mojego dormitorium. Padłam na łóżko i krzyknęłam w poduszkę.
-Kto Ci się tak naraził?- zagadała wesoło Rosie.
-Nikt ważny, a ty czemu jesteś taka wesoła?
-Czemu miałabym nie być? Jest piękna pogoda, mam wolne popołudnie… Wszystko jest super!
-Pogoda to jest okropna, pada czwarty dzień…- przyjrzałam się jej zdezorientowana.
-Fakt, no to w takim razie zostaję mi cieszenie się z wolnego popołudnia.-odparła beztrosko i włożyła do buzi czekoladkę. Położyłam się na łóżku obok niej i wyjęłam z pudełka dwie czekoladki. Były karmelowe, jedne z moich ulubionych.
-Skąd je masz?- zapytałam wyjmując trzecią czekoladkę.
-Od Thomasa-odparła z łobuzerskim uśmiechem i chwyciła kolejną czekoladkę.
-To coś poważnego?
-Na Merlina nie-pokiwała przecząco głową- Jest fajny, zabawny i dobrze się całuje… To chyba byłoby na tyle.-odparła beztrosko.
-Od kiedy pasuje Ci taki układ?-Spojrzałam na nią zaskoczona. Rose nie należała do rozwiązłych osób. Nie było do niej podobne z taką łatwością i nieodpowiedzialnością mówić o uczuciach. W sumie do tej pory miałam wrażenie, że dopiero wielka miłość będzie potrafiła zmusić ją do randkowania z jakimś chłopakiem. 
-Bo ja wiem…- wzruszyła ramionami-to całkiem przyjemne. Można się dobrze bawić i nie obawiać się, że ktoś cię skrzywdzi.
-A nie przeszkadza ci ,że to ty możesz kogoś skrzywdzić?- zapytałam zaskoczona jej zachowaniem.
-Natalie nie matkuj! Poza tym nikomu miłości po grób nie obiecywałam.-odpowiedziała chłodno i wyszła z pokoju. Wrzasnęłam, a mój głos przeszedł się echem po całym pomieszczeniu. Sprzeczka z Rose była czymś czego najmniej w tej chwili potrzebowałam. Obiecałam sobie, że jeszcze dzisiaj spróbuję z nią porozmawiać, a jeśli to nie zmieni jej podejścia zwyczajnie nie będę się mieszać. Jest dorosła, ma prawo robić co chcę. Co z tego, że mam na ten temat inne zdanie? Wkurzona na siebie, Rose, a w szczególności na Malfoya wpakowałam do buzi dwie czekoladki na raz. Czekolada nie pomagała, więc poszłam do pokoju wspólnego nie mogąc dłużej znieść pustego pomieszczenia i ciszy. W pokoju wspólnym dostrzegłam siedzącego przy stoliku Davida i niewiele myśląc ruszyłam w jego stronę.
-Hej Natalie!- Chłopak rozweselił się na mój widok i wysunął krzesło, abym mogła usiąść obok niego. Uśmiechnęłam się do niego. David był jednym z najporządniejszym chłopaków jakiego znałam. Był inteligentny, ciepły i sprawiał, że każdy dobrze się czuł w jego towarzystwie. To pewnie dlatego był taki lubiany przez wszystkich. Czasem odnosiłam wrażenie, że James i Leo żyją jeszcze tylko dlatego, bo on ich pilnuje i jako jedyny potrafi wyperswadować im najgłupsze pomysły.
-Nie przeszkadzam?
-No co ty, ty mi nigdy nie przeszkadzasz-uśmiechnął się i zaczął mi opowiadać o jakiejś niesamowitej roślinie, o której właśnie czytał. Odprężyłam się, zapomniałam o wszystkim i słuchałam opowieści o roślinie, która pozwalała oddychać pod wodą.

*         


Kolejne dni mijały bardzo szybko. Byłam tak zawalona pracami domowymi, że nie miałam czasu na nic innego. Z Rose pogodziłam się jeszcze tego samego dnia. Postanowiłam nie wtrącać się w jej sprawy i jej wybory. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie skończy to się tak jak podejrzewałam. Mimo wszystko obiecałam sobie ją wspierać. Pogoda z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Samo spoglądanie za okno na pożółkłe liście i wielkie kałuże przyprawiało mnie o dreszcze. Był dopiero koniec października, a czułam się jak w środku grudnia. Miałam wrażenie, że nawet mury zamku są jeszcze zimniejsze niż zazwyczaj. Jedynie soboty różniły się od wszystkich innych pozostałych dni tygodnia. W poprzednią był mecz guidditcha między Slytherinem a Ravenclawem. Wygrana ślizgonów nie była dla nikogo wielkim zaskoczeniem. W tamtym roku wygrali wszystkie możliwe mecze i zdobyli pierwsze miejsce w tabeli. Większość z nich liczy na utrzymanie pozycji lidera również w tym roku. Oczywiście gryfoni mieli wielką nadzieję na utarcie im nosów i zdobycie pucharu. Zawodnikiem, który wyróżniał się w tym meczu na tle innych był Scorpius Malfoy. Grał jakby rzucanie kaflem było pierwszą czynnością jaką nauczył się wykonywać w swoim życiu. Nawet James z Leo musieli przyznać, że to właśnie on jest najgroźniejszym przeciwnikiem i będą musieli na niego uważać podczas meczu ze Slytherinem. Do tego był urodzoną gwiazdą. Maślane oczy połowy dziewczyn nie robiły na nim większego wrażenia. Obserwując go widać było, że on doskonale wie jaki jest pożądany przez te wszystkie dziewczyny. Pewny siebie kretyn, który myśli, że wszystko mu zawsze będzie wychodzić…-pomyślałam ze złością. A niech tylko mu coś nie wyjdzie z tym głupim eliksirem, to przysięgam, że go zabiję…. Po meczu dziewczyny wręcz się zabijały, aby móc mu pogratulować wygranej. Chyba tylko gryfonki przesuwały się w drugą stronę, chcąc jak najdalej uciec od tego szaleństwa.
-Na czym polega fenomen tego zarozumiałego dupka?- zapytał Leo odwracając się co chwilę i spoglądając na szarookiego ślizgona i jego tłum fanek.
Jest całkiem zabawny, inteligentny, a ta jego pewność siebie działa jak magnes. O merlinie, powiedziałam to na głos? Spojrzałam na moich znajomych i odetchnęłam z ulgą upewniając się, że te słowa nie wydarły się na światło dzienne.
-Jesteś hipokrytą.-odrzekła Rose i nie żegnając się z nikim ruszyła za Thomasem, z którym się bardzo namiętnie przywitała. Leo ze zdziwieniem patrzył na rudowłosą nie rozumiejąc o co mu chodziło.
-Eeee, mojej uroczej siostrzyce chodziło chyba o to, że po każdym meczu w identycznych sposób ślinisz się do wszystkich dziewczyn jakie staną ci na drodze.-z pomocą przyszedł mu James.
Leo wyglądał na lekko oburzonego, ale po chwili machnął ręką śmiejąc się, że nie do wszystkich, a jedynie do tych najładniejszych. Całą paczką ruszyliśmy do zamku zajadając się cukierkami i co chwilę żartując z chłopaka.

*         

Siedzieliśmy w szóstkę w dormitorium chłopaków i popijaliśmy kremowe piwo, ciesząc się sobotnim wieczorem.
-Chcecie już zacząć przygotowywać dekoracje do Nocy Duchów? Został już tylko tydzień…- zapytała Cornie
-W sumie już wszystko mamy gotowe.- odparł dziarsko James podrzucając znicza i łapiąc go z zaskakującą zwinnością.
-Już? A co zrobiliście?-zapytałam z zaciekawieniem. Do tej pory byłam pewna, że spróbują zrzucić większość pracy na nas zapewniając nas z przygłupimi uśmiechami, że jako dziewczyny mamy do tego większy talent.
-Nie ma mowy, abyśmy coś wam powiedzieli!- wtrącił Leo odstawiając pustą butelkę na stolik.
Próbowałyśmy się czegoś dowiedzieć, ale chłopcy zawiązali pakt milczenia, Jedynie co powtarzali, że będzie to pierwsza taka Noc Duchów i nikt jej długo nie zapomni. Rose próbowała wszelkich metod, aby coś z nich wyciągnąć. Nic nie dawały groźby, szantaż, a nawet przekupstwo. Rudowłosa Gryfonka musiała pogodzić się z tym, że nawet ona tym razem nie da rady niczego się dowiedzieć. Zrezygnowane musiałyśmy jak wszyscy czekać do następnej soboty, aby zobaczyć efekty ich pracy.
*       
W czwartkowy wieczór siedziałam znudzona przy kominku i przyglądałam się kolejnej kłótni między Leo, a Rose. Nie byłam nawet pewna od czego się zaczęło, w każdym bądź razie w tej chwili Gryfonka zarzucała chłopakowi, że przez jego wygłupy nie może się skupić na pisaniu wypracowania dla McGonagall. Chłopak skwitował to jedynie, że pokój wspólny jak sama na to nazwa wskazuje jest wspólny, a jeśli jej znowu coś nie pasuje to może iść do własnego pokoju. Rose poczerwieniała na twarzy, zebrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę schodów prowadzących do dormitorium. Gdy dzieliły ją już od nich centymetry Leo rzucił do chłopaków, że kobiety z wiekiem robią się coraz bardziej jęczące i jeśli tak to ma wyglądać, to on podziękuję i woli być wiecznym kawalerem. Rose zatrzymała się i powoli odwróciła w jego stronę. Wyglądała jakby chciała ugodzić go jakąś śmiercionośną klątwą. Chłopak zreflektował się, że przegiął i wyciągnął ręce w górę w geście pojednania, ale na to było już za późno. Dziewczyna rzuciła zaklęcie niewerbalne i na głowę chłopaka spłynęły litry zimnej wody. Leo zaczął piszczeć, a po pomieszczeniu rozległy się salwy śmiechu. Ruda odwróciła się z gracją i tanecznym krokiem ruszyła do dormitorium.
-O stary, do naszej rozkosznej Rosie to ty nie podskakuj. Potrafi być prawdziwą wiedźmą.-podsumował James przyglądając się mokremu przyjacielowi.

*       
-Kretyn, półgłówek i palant…-zastałam Rose siedzącą nad wielką księga i powtarzając te trzy słowa jak zaklęcie.
-Daj mu już spokój, tylko się wygłupiał.-usiadłam obok niej i zajrzałam przez ramię próbując dostrzec co tak zawzięcie notuje.-Co robisz?
-Szukam najokropniejszych czarów jakie tylko kiedykolwiek ktoś wymyślił. Nie miałam wcześniej czasu zabezpieczyć pokoju przed wizytami niechcianych gości.-odpowiedziała cały czas kartkując książkę.
-Pamiętaj tylko, że nie chcemy ich zabić.- wtrąciłam po chwili przyglądając się dziewczynie. Miała tak zawziętą minę, że nie byłam pewna czy pamięta, że nie chcemy ich trwale uszkodzić.
-Bardzo bym chciała ale wiem, że nie mogę.-chciałam ją w żartach pochwalić za rozwagę, ale mi przerwała- w sensie nie mam żadnej czarnej sukienki na pogrzeb, w której bym dobrze wyglądała.- zaśmiała się tak diabolicznie, że przez chwilę nie zabrzmiało to na żart.
-Rosie…
Dziewczyna tylko mruknęła i zaczęła notować jakieś regułki.
-Wiesz, że byłaś niesamowita w pokoju wspólnym. Chciałabym tak dobrze rzucać zaklęcia niewerbalne jak ty.- zaświergotałam wisząc jej na uchem.
Dziewczyna rozpromieniła się i zapytała o reakcję Leo. Gdy opowiedziałam jej w jakim był szoku i jak wszyscy wokoło zaczęli podziwiać jej zdolności całkiem minęła jej złość. Rzuciła jeszcze jakąś uwagę, a po chwili we dwie leżałyśmy na podłodze i turlałyśmy się ze śmiechu przypominając sobie reakcję zszokowanego chłopaka.

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 9

Miałam go dodać dopiero jutro, ale jeden dzień chyba nie robi różnicy. Wczoraj minęły dwa miesiące od kiedy założyłam bloga. Mam nadzieję, że wytrwam i dalej będzie mnie tak ciągnąć do pisania jak w tej chwili.Czekam na wasze opinie ;)



Wróciłam ze śniadania i usiadłam na łóżku zajadając się ostatnią czekoladową żabę jaką udało mi się  znaleźć w kufrze. Cały mój zapas słodyczy w dziwny sposób wyparował. I to jest dopiero magia… Przy najbliższym wyjściu do Gogsmeade muszę zajść do Miodowego Królestwa. Kupię cukrowe pióra do pisania, czekoladowe kociołki i duża torbę wybuchających cukierków... Z moich marzeń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
-Gdzie zgubiłaś Rose?- zapytałam nie odwracając wzroku od karty z czekoladowej żaby. Severus Snape, po raz setny …-pomyślałam i rzuciłam kartę pod łóżko.
-Raczej nie wróci szybko, poszła gdzieś z Thomasem.-mruknęła Cornie kładąc się na łóżku obok mnie.
-Z jakim Thomasem?
-Poznała go na imprezie w pokoju wspólnym. Zaczęli rozmawiać, gdy wychodziłyśmy z Wielkiej Sali i już z nim została.
Skupiłam się próbując przypomnieć sobie wygląd chłopaka. Nie pomyślałam, że jeszcze kiedyś się spotkają, co prawda Rose sporo o nim opowiadała po powrocie, ale jakoś nigdy już do niego nie wróciłyśmy. Zresztą ona często z kimś flirtowała, a do kolejnych spotkań dochodziło bardzo rzadko.
-Czyli nie zobaczymy jej do wieczora.-westchnęłam- Masz jakieś plany na niedzielę?
-Odpowiada mi przeleżenie całego dnia w twoim łóżku, ten tydzień mnie wykończył.-odparła ziewając.
Zamieniłyśmy parę zdań o meczu i wczorajszej imprezie w pokoju wspólnym, a po chwili nasza rozmowa zeszła na temat Davida.
- Zapytał mnie ostatnio czy nie chciałabym przyjechać do niego w święta. Poznałabym większość jego rodziny. Co prawda do świąt jeszcze prawie dwa miesiące, ale wstępnie się zgodziłam.-jej policzki delikatnie się zarumieniły. Ona jednak się nigdy nie zmieni-pomyślałam.
-Tam tam taram tam tam taraam!- zaczęłam nucić marsz weselny.
-Na Merlina!-krzyknęła Cornie i schowała twarz w poduszce.
Zaśmiałam się i włożyłam ostatni kawałek czekoladowej żaby do buzi. Zaczęłam ją przeżuwać najwolniej jak potrafiłam, aby jak najdłużej cieszyć się słodkim smakiem.
-Ale jak coś to mogę zostać świadkową na ślubie, prawda?- zapytałam kładąc głowę na ramieniu przyjaciółki.
Zapanowała cisza. Dopiero, gdy zaczęłam ją delikatnie ciągać za ciemne włosy podniosła się i spojrzała w moją stronę.
-Rose jest jeszcze gorsza od ciebie. Zapytała mnie o to po naszym pierwszym spotkaniu.- westchnęła.
-Z Weasley nie wygrasz…-wzruszyłam ramionami-Cornie?- zapytałam najbardziej słodkim głosem na jaki było mnie stać.
-Tak?
-Masz może coś słodkiego na pocieszenie?  
Gryfonka sturlała się z łóżka i zaczęła przerzucać rzeczy w swojej szafie. Po chwili rzuciła we mnie dwoma opakowaniami kociołkowych piegusków.
-Zostało mi tylko to, wszystko inne już dawno zjadłaś!
-Kocham cię!- krzyknęłam otwierając pierwsze opakowanie.
-Też cię kocham-odpowiedziała ponownie padając na moje łóżko.
*         

-Blondyna!- usłyszałam za swoimi plecami. Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć kto to krzyknął.-potrzebuję twojej pomocy.
-Witaj Scorpius, też się cieszę, że cię widzę. U mnie wszystko dobrze, miło, że pytasz…- przewróciłam oczami.
-Dobra Natalie, zrozumiałem.-przerwał mi-bardzo się cieszę, że u ciebie super. Czy możemy przejść do konkretów?- zapytał i nie czekając na moją odpowiedź wyręczył mi jakąś kartkę. Zaczęłam czytać punkty zapisane na niej: woda z rzeki Lete, kamień księżycowy i krew smoka Ogniomiota Chińskiego.
-Brzmi fajnie, gotujesz coś?
Kąciki jego ust podniosły się do góry formując delikatny uśmiech . Włożył ręce do kieszeni i wyjaśnił mi czego właściwie ode mnie chcę.
-Czyli mam poprosić rodziców, aby mi to przysłali do szkoły, dobrze zrozumiałam?
-Dokładnie.-odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
-A na Merlina wyjaśnisz mi po co ci to wszystko? Poza tym moi rodzice nie uwierzą, że nagle eliksiry stały się moją pasją i po lekcjach lubię sobie coś uwarzyć dla zabawy…- przewróciłam oczami.
-Proszę Cię, chciałem sam to zamówić, ale musiałbym czekać na przesyłkę tygodnie. Przy okazji Twoi rodzice powinni zatrudnić nowych ludzi do wysyłek, mówię to jako stały klient. Jestem jednak pewny, że dla córki przyśpieszą wysyłkę.-spojrzał na mnie błagalnie-obiecałaś mi się odwdzięczyć za wybitny z eliksirów.-uśmiechnął się do mnie i wyczekiwał na moją odpowiedź.
-Przekażę rodzicom twoje wskazówki co do prowadzenia interesu –odpowiedziałam sarkastycznie. Malfoy w dalszym ciągu uporczywie się we mnie wpatrywał. Jego spojrzenie było wręcz hipnotyzujące.-No dobra..-odpowiedziałam zrezygnowana-a powiesz mi po co ci to?
Ślizgon słysząc moją zgodę odprężył się, a na jego twarz powrócił ten pewny siebie uśmiech.
-Już to chyba blondyna ustaliłaś, że takie rzeczy wykorzystuje się do eliksirów.
-Ale jesteś zabawny-mruknęłam i zacisnęłam dłoń gniotąc przy okazji kartkę .
Ze ślizgońskim uśmiechem rzucił, że może mi wszystko pokazać. Stałam przez chwilę zastanawiając się czy chcę spędzić niedzielne popołudnie ze Scorpiusem. Moja ciekawość wzięła jednak górę. Westchnęłam zrezygnowana i ruszyłam za szarookim chłopakiem.
-Gdzie dokładnie idziemy?
-Na 6 piętro- uśmiechnął się zadziornie.
Skręciliśmy w prawo. Chłopak szedł krok przede mną prowadząc mnie przez wszystkie możliwe skróty. Gdy dotarliśmy do kolejnego zakrętu zatrzymał się tak gwałtownie, że uderzyłam w jego plecy.
-Co ty na Merlina wyprawiasz Malfoy!?-krzyknęłam łapiąc się za głowę, która pulsowała mi z bólu.
-Lepiej pójdźmy inną drogą, tam stoi Romilda.- szepnął i pociągnął mnie w drugą stronę.
-I?
-Całowaliśmy się, a ta teraz za mną lata jakbym jej co najmniej ślub obiecał.-przewrócił oczami.
Spojrzałam na niego z nieukrywaną złością. Czy większość chłopaków musi być skończonymi idiotami?
-No co? Za jakiś czas zapomni, a jakbym ją teraz spotkał to musiałbym złamać jej serce.-ten kretyn miał jeszcze czelność się ze mną przekomarzać.-Jestem pewny blondyna, że twojemu Potterowi też nie raz zdarzyło się tak zrobić.
-O nie! On jest uroczy, ma klasę i nigdy nie postąpił by tak z żadną dziewczyną! -wybuchnęłam.
Chłopak popatrzył na mnie z rozbawieniem.
-Potter na pewno jest facetem?- mruknął drwiąco.
Odwróciłam się ze złością, ale chłopak uniemożliwił mi odejście przytrzymując mnie za dłoń. Obiecał załatwić sprawę z dziewczyną. Po chwili z sarkazmem dodał, że postara się dorównać ideałowi Potterowi. Postanowiłam zignorować jego złośliwą uwagę ciesząc się ,że przynajmniej ta biedna dziewczyna nie będzie żyć złudzeniami. Stanęliśmy przed okropnym obrazem na 6 piętrze. Przekręciłam głowę na bok i przyjrzałam się dwóm goblinom, które grały w karty.
-Jestem tu aby podziwiać obraz? -
-Jaka ty czasami potrafisz być złośliwa-mruknął naśladując moją minę.
Zbliżył się do obrazu i wypowiedział jakieś zaklęcie stukając różdżką w jedną z namalowanych kart. Po chwili obraz otworzył się odkrywając tajne przejście. Weszłam przez z nie ze Scorpiusem, a wejście momentalnie się zamknęło. Wąski korytarz prowadził do niedużego pokoju. Nie licząc kociołka i fiolek leżących obok niego, pomieszczenie było puste. Ściana naprzeciw wejścia była wielkim oknem. Tuż za nim rozprzestrzeniał się widok na całe jezioro i część błoni.
-Jak znalazłeś to miejsce?- zapytałam nie odrywając wzroku od malowniczego widoku za oknem.
-Pokazała mi je kiedyś pewna Puchonka, gdy potrzebowaliśmy ustronnego miejsca...-spojrzałam na niego wymownie-…do nauki! Uczyliśmy się,eee transmutacji.- dodał szybko i usiadł obok kociołka wsypując do niego tajemniczy proszek. Przysiadłam obok niego na podłodze. Chłopak wyjaśnił mi, że eliksir, który przyrządza to Felix Felicis. Powstrzymał się nawet od złośliwej uwagi, gdy wyznałam mu, że nie mam pojęcia co to jest. Wyjaśnił mi pobieżnie, że przynosi on szczęście, sam proces przygotowywania jest nużący i trwa pół roku. Zapewniał mnie jednak, że naprawdę warto poświęcić tyle czasu. Moją uwagę przykuły dziwnie wyglądające kamyczki.
-Co to?-zapytałam wyciągając rękę chcąc sprawdzić ich strukturę.
-NIE DOTYKAJ!-nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo kamyki wybuchły, gdy tylko dotknęłam je palcem.
-To je też możesz dopisać do tej listy.-odparł ze zrezygnowaniem i oparł się o ścianę.
Ze Scorpiusem siedziałam, aż za oknem nie zrobiło się zupełnie ciemno. Dawno z nikim nie rozmawiało mi się z taką łatwością i naturalnością. Miałam wrażenie jakbyśmy znali się od wielu lat, a nie rozmawiali ze sobą piąty raz w życiu. Ślizgon opowiedział mi o swojej rodzinie. O dziadku, którego nie poznał, bo umarł w Azkabanie zanim zdążył się urodzić. O babci, która jest wyniosła i podobno bardo piękna, ale przede wszystkim jest zakochana w swoim wnuku. Z jego opowiadań wynikało, że to właśnie ona zawsze za nim stoi, gdy nie może dogadać się z ojcem. Zaobserwowałam, że robi się spięty kiedy mówi o nim. Tak jakby go onieśmielał. On sam mówił jednak o nim z wielkim szacunkiem i hmm… jakby z powściągliwością. Natomiast rozgadał się opowiadając o mamie. Chciałam się nawet z niego ponaśmiewać, że jest syneczkiem mamusi, ale kapitulował i przyznał mi rację. Dodał jeszcze, żebym nie próbowała komukolwiek tego powiedzieć, bo i tak się wszystkiego wyprze. Jak sam powiedział w szkole musi dalej uchodzić za niewzruszonego i buntowniczego przystojniaka. Tłumaczył to tak dobrze naśladując narcystyczny ton, że zanosiłam się od śmiechu. Ja z kolei opowiedziałam mu o moich rodzicach, których zawsze mogłam traktować jak najlepszych przyjaciół i o dziadkach, którzy są mugolami mieszkającymi na wsi. Opowiedziałam mu nawet o tych wszystkich świętach, gdy zjeżdżały się siostry mojej mamy ze swoimi dziećmi i o tym jak się czułam, gdy większość z nich miała mnie za kompletną dziwaczkę, która znika do owianej tajemnicą szkoły. Prawdę mówiąc sądzili chyba, że jestem w jakimś zamkniętym zakładzie nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę jestem czarownicą. Moi rodzice i babcia, która oczywiście wiedziała, że tak samo jak mama jestem czarownicą nie zauważali złośliwych docinek ze strony mojego kuzynostwa. Tylko dziadek zawsze to widział i mówił mi jak bardzo jestem wyjątkowa w jego oczach. Scorpius zadawał kolejne pytania dociekając jak wyglądają mugolskie święta, więc opowiedziałam mu o potrawach, śpiewaniu kolęd i oglądaniu świątecznych filmów. Zajęło mi sporo czasu zanim wyjaśniłam mu działanie telewizora. Po wszystkim rozstałam się z chłopakiem przed obrazem i ruszyłam w stronę siódmego piętra, a dokładniej wieży gryfonów. Po drodze po raz kolejny rozmyślałam nad naszymi patronusami. Próbowałam to sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Jedyne co przychodziło mi do głowy to fakt, że jest dużo czarodziejów i patronusy się powielają bez większego znaczenia. Inna wersja, która przemawia do mnie bardziej była taka, że magii nie można brać na logikę i występują w niej zjawiska, których nie można wytłumaczyć, a trzeba je jedynie przyjąć bez zastanawiania się nad nimi.
*         

Wdrapywałam się do sowiarni pokonując co drugi schodek. Przywitało mnie pohukiwanie kilkudziesięciu ptaków. Podeszłam do małej białej sówki i podałam jej kawałek ciastka, które wzięłam ze sobą. Sówka w podziękowaniu dziobnęła mnie lekko w palec. Przywiązałam jej do nóżki list do taty, w którym prosiłam o wysłanie mi kilku składników z apteki. Opisałam mu również najdokładniej jak potrafiłam przebieg meczu z Hufflepuffem. Mój tata mimo, że ukończył Hogwart wiele lat temu w dalszym ciągu interesował się rozgrywkami między domami, jakby co najmniej był kapitanem jednej z nich. Poczekałam, aż sówka wyleci, rozdzieliłam resztę ciastka między dwa inne ptaki siedzące obok i wycofałam się w stronę drzwi powtarzając w myślach regułki na dzisiejszą transmutacje. W przejściu minęłam się z paroma Ślizgonkami. Jedna z nich, z ciemnymi włosami, paznokciami pomalowanymi na krwistą czerwień i ustami w tym samym kolorze niby przypadkiem popchnęła mnie na zimny mur.
-HEJ!- krzyknęłam z irytacją.
Dziewczyna zatrzymała się naprzeciwko mnie i zlustrowała od dołu do góry. Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Co ci Ślizgoni w sobie mają? Jakby każdy z nich umiał wkraść się do twojego umysłu, onieśmielić i wywołać coś na kształt strachu. Oburzyłam się na własne myśli i przyjęłam pewną siebie postawę. Nie pozwolę dać satysfakcji jakiejś małpie czystej krwi. Spojrzałam jej prosto w oczy, a dziewczyna zaśmiała się złośliwie.
-Wybacz, nie zauważyłam cię. Nie macie wrażenia, że Gryfonki są jakby niewidoczne?- zwróciła się do swoich koleżanek, które wybuchły śmiechem na jej kąśliwy komentarz.
-Za to was widać aż za bardzo, ładna sukienka. Wzięłaś ją od młodszej siostry?- spojrzałam
na dolną część jej stroju, który ledwo zakrywał jej tyłek. Ciesząc się z odzyskanej przewagi ciągnęłam dalej.-Rzecz w tym, że Gryfonki nie muszą stosować takich tanich chwytów. Mamy coś czego wam brakuję, tak zwaną klasę.-posłałam jej uśmiech odsłaniając wszystkie zęby. Dziewczyna wyciągnęła różdżkę i jednym szybkim ruchem uniemożliwiła mi wyciągnięcie własnej. Poczułam, że jestem sparaliżowana. Przeklinałam w myślach, że dałam się tak łatwo unieszkodliwić i czekałam na następny ruch moich oprawczyń.

-Szkoda, że nie potraficie posługiwać się różdżkami, ogranicza to ta wasza klasa?- mówiła z drwiącym uśmiechem przesuwając koniuszek różdżki po moim policzku.- Chcę ci teraz dać pewną lekcję… Jeśli na twojej drodze stanie jakikolwiek wychowanek Slytherinu zejdź grzecznie na bok. Po drugie trzymaj swój gryfoński język za zębami. I po trzecie..-przerwała na chwilę przyglądając się mojej twarzy-nie wyciągaj rąk po nic co jest ślizgońskie.- dokończyła po woli i ruszyła w stronę wyjścia jakby cała ta sytuacja nigdy nie miała miejsca. Zanim zaklęcie przestało działać byłam bliska płaczu. Zacisnęłam zęby i ruszyłam na transmutację ignorując burczenie w brzuchu. Nie miałam żadnych szans zdążyć na śniadanie i musiałam jakoś wytrzymać do obiadu.
 
*           

Przez wszystkie lekcje byłam rozproszona i jedyne na czym potrafiłam się skupić to na myśleniu o obiedzie. Gdy nareszcie usiadłam w Wielkiej Sali mój żołądek wręcz skręcał się z bólu. Włożyłam sobie na talerz wielki kawałek befsztyku i zaczęłam go pochłaniać w zaskakującym tempie.
-Planujesz zostawić coś dla innych?
-Nie jadłam śniadania Rose. -wykrztusiłam i włożyłam do buzi kolejny kawałek jedzenia.
-Czemu nie poszłaś na śniadanie?-zapytała Cornie wpatrując się w swoją książkę do starożytnych run.
Opowiedziałam im z zawstydzeniem dzisiejszy incydent z sowiarni. Cornie z hukiem zamknęła książkę i przyglądała mi się w milczeniu. Znając życie chciała coś powiedzieć, ale Rose mówiła jak opętana i Cornie nie dałaby rady jej przekrzyczeć.
-Czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Miałyśmy ze sobą już ze sto zajęć razem… Zresztą to nieważne! Co za kretynki! Powiedz mi tylko które to, a zaczną żałować, że kiedykolwiek się urodziły. Potraktuję je najgorszymi zaklęciami jakie tylko znam!- Rose nakręcała się coraz bardziej i potrzebowałam dłuższej chwili, aby przekonać ją, że to i tak już nic nie zmieni. Cornie jak przystało na prawdziwego prefekta chciała to od razu komuś zgłosić. Musiałam trzymać ją za rękę, aby nie poszła do McGonagall. Na szczęście po chwili udało mi się wyperswadować jej ten idiotyczny pomysł. Nie chciałam dać satysfakcji tym Ślizgonkom i pokazać, że mnie wystraszyły.
-A o co jej chodziło mówiąc, abyś trzymała swoje ręce od tego co ślizgońskie?-zapytała ciemnowłosa Gryfonka już spokojniejszym głosem. Zastanowiłam się przez moment. Sama nie wiedziałam o co jej chodziło. Chyba, że… Nie, to raczej mało prawdopodobne, aby chodziło jej o Scorpiusa. Tak naprawdę przeprowadziłam z nim tylko jedną dłuższą rozmowę, wątpię, aby miało to jakieś znaczenie.
-Natalie!-Rose machnęła ręką przed moim nosem.
-Nie mam pojęcia… Pewnie chodziło im o to, abym nie oddychała ich powietrzem czy coś… To tylko głupie Ślizgonki, kto by szukał sensu w ich wypowiedziach-uśmiechnęłam się do nich i zajęłam się ciastem dyniowym, które od paru minut nęciło mnie zapachem.
-Czyli planujesz to tak zostawić?- Rose wyglądała na wściekłą. Nawet jej włosy stały jeszcze bardziej niż zwykle. Wzruszyłam tylko ramionami i wbiłam widelec w mięciutkie ciasto. Uniosłam rękę z widelcem do góry. Otworzyłam buzie i nagle dostałam książką w ramię, którą Rose podniosła ze stołu. Kawałek ciasta spadł mi na spodnie zostawiając na nich pomarańczową plamę.
-A to za co?!
-Za to, że co chwilę pakujesz się w jakieś kłopoty!
-Myślisz, że z przyjemnością stałam jak zamrożona patrząc jak ta wariatka grozi mi różdżką?- warknęłam na moją przyjaciółkę.
-Wiesz, że nie to mi chodzi. Zwyczajnie się o ciebie martwię.-sprostowała przyglądając mi się z troską.
-Wiem Rose… I przepraszam cię za to. Obiecuję, że…                                         
-Ale jestem głodny!-przerwał mi Leo, który rozsiadł się między mną, a Cornie. Co słychać?- wyszczerzył się w uśmiechu i nałożył sobie udko z kurczaka. Posłałam dziewczynom minę oznaczającą, że pogadamy później. Nasza rozmowa zeszła na luźne tematy, a Leo opowiadał o tym jak dorobił się kolejnego szlabanu z Jamesem za pokazowy pojedynek na środku korytarza. W gruncie rzeczy pojedynek był niegroźny i  chodziło tylko o zwrócenie uwagi dziewcząt, ale Profesor Cassiopeia była niewzruszona i do końca tygodnia będą musieli czyścić szkolny sprzęt do astronomii.