Rozdział dodaje z jednodniowym opóźnieniem, za które bardzo przepraszam. Na moje usprawiedliwienie dodam, że naprawdę nie miałam kiedy. Czekam na wasze opinie. Miłego Święta Duchów!
Na obronę przed czarną magią dobiegłam w ostatnim
momencie. Zdyszana stanęłam obok Rose i próbowałam złapać oddech.
-Czemu się spóźniłaś?- zapytała bez większego zainteresowana. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo
profesor Prince otworzył drzwi do klasy. Zajęłam miejsce i wlepiłam wzrok w
nauczyciela. Profesor Prince w dalszym ciągu robił spore wrażenie na damskiej części
uczniów, a chłopcy uważali, że jest jednym z najlepszych osób na tym stanowisku
od wielu lat. Zresztą uważałam tak samo.
-Dzisiaj mam dla was coś super.-w oczach wychowawcy pojawiły się ogniki-ale najpierw omówimy wasze poprzednie referaty. Davies ty masz
jakiekolwiek pojęcie o mantykorach?- zwrócił się do chłopaka siedzącego w ostatniej ławce.
Davies Corner był ciemnowłosym Krukonem, lecz ciężko dostrzec w nim typowe dla tego domu cechy. Uwielbiał się wygłupiać, a swoje braki w wiadomościach nadrabiał
urokiem osobistym. Wielu było zdania, że bardziej pasowałby do Gryffindoru.
-No wie pan… Są niebezpieczne i raczej powinno się ich
unikać.-pokiwał głową jakby mówił coś naprawdę mądrego.
-Ty to koniecznie ich unikaj, bo po twoim wypracowaniu widać,
że zginąłbyś po dwóch minutach.
Cała klasa wybuchła śmiechem, na co chłopak tylko
wzruszył ramionami i obiecał, że będzie się ich wystrzegał. Po chwili Profesor
Prince przeszedł do tematu lekcji.
-Salvio Hexia, czy komuś mówi coś to zaklęcie?
Rose rozejrzała się po klasie z miną ”otaczają mnie
kretyni” i zaczęła mówić: jest to zaklęcie ochronne. Tworzy barierę, w której
ludzie stają się niewidzialni dla osób przebywających poza barierą.
-Bardzo dobrze panno Weasley, 10 punktów dla Gryffindoru.
Davies słuchaj-zwrócił się ponownie do ucznia-to może ci przynajmniej pomóc schować się przed mantykorami-
rzucił z uśmiechem- Proszę otworzyć podręcznik na stronie 54 i przeczytać rozdział
o tego rodzaju zaklęciach obronnych. Jeśli się pośpieszycie zaczniemy jeszcze
dzisiaj je ćwiczyć.
Po godzinie wyszłyśmy z klasy z ulgą, że to ostatnia
lekcja w tym tygodniu, a przed nami upragniony weekend. Po drugiej stronie
korytarza mrugnął mi cień Scorpiusa. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od prawie
dwóch tygodni. Przygryzłam wargę zupełnie ignorując paplającą Rose.
-Rosie zobaczymy się później, w porządku?
Ruszyłam w stronę Ślizgona. Byłam zła sama na siebie, że
pomogłam mu zdobyć te składniki. Przez to czułam się po części za niego
odpowiedzialna i nie mogłam przestać myśleć o możliwych skutkach tworzenia eliksiru na własną rękę. Na Merlina, czy tej
gryfońskiej szlachetności nie da się jakoś wyłączyć?
Udało mi się go dogonić dopiero, gdy wchodził do
biblioteki.
-Scorpius!- krzyknęłam czym naraziłam się na gniew i
wściekłe spojrzenia bibliotekarki. Zarumieniłam się i podeszłam do chłopaka.
-Chcesz doprowadzić panią Pince do zawału?- zaśmiał się i
wyciągnął jakąś wielką, zieloną książkę z półki.
-Jak ci idzie?
-Poradziłem sobie z wyjęciem książki i z czytaniem chyba
też nie będzie problemów. Jeśli poczuję, że potrzebuję Twojej pomocy to dam znać, ale miło, że pytasz.-wyszczerzył się w uśmiechu. Wyjęłam
pierwszą lepszą książkę z regału i uderzyłam nią z całej siły w ramię chłopaka. Przynajmniej tak mi się wydawało, że było to dość mocno, chłopak jedynie wybuchnął śmiechem i mruknął, że nawet stara McGonagall ma więcej siły. Nagle zza regału wyłoniła się pani Pince krzycząc, że to nie jest plac zabaw. Na nic
nie zdały się nasze przeprosiny, kazała nam opuścić bibliotekę i wrócić dopiero
jak dorośniemy. Wyszliśmy na korytarz i wybuchliśmy śmiechem.
-A tak na poważnie, to jak sobie radzisz z eliksirem?-
zapytałam, gdy już usiedliśmy na pobliskiej ławce.
-Blondyna nie martw się o mnie. Wiesz to urocze, ale
jestem już dużym chłopcem.-ironizował- Potrafię sam sobie wiązać buty i nawet
jem już sam.-ciągnął z tym dobrze mi już znanym ślizgońskim uśmiechem.
-Umiesz sam jeść? Brawo, właśnie doścignąłeś rozwojowo mojego
dwuletniego kuzyna.- przewróciłam oczami.
-Ale ty potrafisz być złośliwa i marudna... Już się tak nie złość… Wszystko idzie zgodnie z planem, do
tej pory nie miałem jeszcze żadnych problemów. Sama widzisz, że nie ma się o co
martwić.
Kiwnęłam głową i wstałam z ławki. Nie pokazałam tego, ale ulżyło mi słysząc, że wszystko jest w porządku. Pożegnałam
się z nim i ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na siódme piętro.
-Natalie!-odwróciłam się w jego stronę- uwierz w końcu,
że jestem cholernie dobry z eliksirów. Podejrzewam nawet, że najlepszy z całej
szkoły.-dodał z szelmowskim uśmiechem.
Przewróciłam
oczami i z uśmiechem ponownie ruszyłam w stronę dormitorium.
*
-Natalie wstawaj!- krzyknęła mi prosto do ucha rudowłosa
dziewczyna.
-Chcesz żebym ogłuchła?- pocierałam swoje ucho
rozglądając się po pomieszczeniu.
-Przepraszam… Zależało mi na tym abyś szybko wstała.
Pamiętasz jaki dziś dzień?
-Sobota?
-No co ty nie powiesz… Miałam na myśli, że dzisiaj jest
Noc Duchów!
Uśmiechnęłam się na samą myśl o dzisiejszej kolacji. Jest
to zdecydowanie moja ulubiona uczta w roku. W ten dzień stoły aż się uginają od
najwspanialszych smakołyków. Jest wszystko zaczynając od wielu rodzajów ciast,
poprzez muffinki, kończąc na miętowych czaszkach i kokosowych gałkach ocznych. Wstałam
z łóżka i poszłam do łazienki przyszykować się na kolejny dzień. Byłam w
połowie rozczesywania swoich długich włosów, gdy usłyszałam wybuch, a następnie przepiękną
wiązankę z ust Rose. Weszłam do pokoju i zobaczyłam wściekłą dziewczynę z
osmaloną twarzą i brudnymi włosami. Posłałam jej pytające spojrzenie.
-Ja ich zabiję! Przysięgam, że to zrobię. Tych dwóch
idiotów pożałuję dnia, w którym się urodziło, niech ich tylko spotkam!
-Ros… Co dokładnie się stało?-zapytałam ostrożnie
starając się jeszcze bardziej nie zdenerwować dziewczyny
-Leo z Jamesem zostawił paczkę pod naszym pokojem z
karteczką życzącą nam miłego obchodzenia święta duchów. A ja jak ostatnia kretynka
ją otworzyłam. Na Merlina! Mogłam się spodziewać, że Ci kretyni znowu coś
wymyślili. Z pudełka wyłoniła się jakaś zjawa i zanim zdążyłam zareagować
wybuchła parę centymetrów ode mnie. Wyglądam jak ofiara pożaru-jęknęła i
pobiegła do łazienki.
Sprzątnęłam różdżką pozostałości zjawy z dywanu i poszłam
do pokoju wspólnego.
Na schodach minęłam się jakąś zdenerwowaną dziewczyną z
siódmego roku. Wyglądała podobnie do Rose.
-Wybuchająca zjawa?- zapytałam ze współczuciem zerkając na jej umazane włosy.
-Tryskający klejącym lukrem wampir...- odpowiedziała
zrezygnowana.
Przynajmniej są kreatywni-pomyślałam i po zgarnięciu
Cornie i Davida udałam się na śniadanie.
*
Padłam na ławkę obok Jamesa i nałożyłam sobie na talerzyk
rogaliki z marmoladą. Leo i James wpatrywali się na mnie jakby na coś czekali.
-Nie udało wam się ze mną!-odpowiedziałam z uśmiechem
nalewając sobie sok-jednak radzę przez najbliższy miesiąc unikać Rose. Jestem
pewna, że pośle was do Świętego Munga.
Miny chłopaków zrzedły.
Miny chłopaków zrzedły.
-Mówiłem Ci, że ją lepiej sobie odpuścić, ona potrafi być
przerażająca. Mam wrażenie, że potrafi być gorsza nawet od babci Molly-James wzdrygnął się jakby przypomniał sobie jedno z najgorszych wspomnień.
-Bez przesady, wie, że to tylko głupkowaty żart-
zapewniał Jamesa Leo, choć po jego wyrazie twarzy było widać, że sam w to już nie
wierzy.
-O której pojawią się dekorację?- zapytała Cornie
zmieniając temat.
-Jak się ściemni, gdzieś między 17, a 18-odparł James
spoglądając na drzwi. Po chwili razem z Leo wyszedł tłumacząc, że muszą coś
jeszcze przygotować, jednak byłam prawie pewna, że nie chcą spotkać Rose.
*
Spojrzałam na zegarek i mrucząc pod nosem odłożyłam
książkę na półkę. Jeśli chciałam jeszcze przebrać się przed ucztą musiałam już
wychodzić z biblioteki. Zebrałam w pośpiechu swoje rzeczy i wyszłam na
korytarz. Stanęłam osłupiała przyglądając się wystrojowi. Było po 17,
więc dekoracje dopiero się pojawiły. Z każdej strony pod ścianami były
zawieszone świecące dynie. A pod pokrytym pajęczynami i pająkami sufitem, fruwały nietoperze, które wyglądały
jak żywe. Automatycznie związałam włosy w kok woląc nie ryzykować wplątania się w nie tych czarnych ssaków. W miejscach gdzie zazwyczaj stały zbroje pojawiły się rzędy
szkieletów. I wszędzie unosiła się zielona poświata, która potęgowała wrażenie
mroku i tajemniczości zamku. Ściany pokryte były krwistoczerwonymi napisami, które głosiły hasła pasujące do psychopatycznych morderców. Szłam do przodu podziwiając coraz to bardziej
wymyślne i przerażające ozdoby.
Skręciłam w kolejny korytarz, gdy nagle w moją stronę
zaczął sunąć dementor. Poczułam przeszywające zimno i dziwne uczucie, którego
nie byłabym w stanie opisać. Byłam przerażona, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie
byłam w stanie się ruszyć, ani logicznie myśleć. Dopiero gdy potwór był
kilkanaście cali ode mnie wyciągnęłam trzęsącą się rękę z różdżka i wypowiedziałam zaklęcie. Nic
się nie wydarzyło, dalej byłam sama na przeciw okropnej zjawie.
Spróbowałam uspokoić myśli i jeszcze raz, tym razem pewniej, wypowiedzieć
zaklęcie. Po chwili z mojej różdżki wyłoniła się srebrzysta wilczyca. Pognała w
stronę zjawy, która po chwili rozpłynęła się w powietrzu. Trzęsłam się nie
mogąc wykonać nawet jednego kroku. Na Merlina, jak to się stało, że przed
chwilą miałam okazję pokonać dementora? Usiadłam pod ścianą, a mój patronus
zajął miejsce obok gotowy chronić mnie przed kolejnym zagrożeniem. Dopiero po
chwili uświadomiłam sobie, że to prawdopodobnie była tylko dobrze wykonana
iluzja. Jacy oni są nieodpowiedzialni! Ciekawe czy pomyśleli co by było gdyby
jakiś pierwszoroczniak trafił na takiego dementora! Obiecałam sobie zrobić tym dwóm kretynom
wykład o moralności i już spokojniejsza wróciłam do wieży Gryfonów.
*
Przy stoliku siedziała roztrzęsiona Cornie, a parę osób stało wokół niej pocieszając ją i poklepując po ramieniu. Usiadłam obok
niej pytając co się stało.
-Właśnie stoczyłam pojedynek z dwoma kościotrupami…
-Że co?
-Szłam korytarzem, gdy nagle dwa z tych okropnym
szkieletów ożyło i zaczęło iść w moją stronę. Rzucali we mnie kośćmi…
Patrzyłam na nią zdezorientowana. Jestem w stanie wiele
sobie wyobrazić, ale szkielety rzucające kośćmi przekraczały moje możliwości.
Zaczęłam się śmiać, czego pożałowałam bardzo szybko. David spojrzał na mnie jak
na najmniej czułą osobę na świecie.
-Wiem, że to brzmi zabawnie-dodała z bladym uśmiechem-ale
to było okropne. Przytuliłam ją zapewniając, że dokładnie ją rozumiem i
opowiedziałam im o mojej przygodzie.
-Tym razem przesadzili-powiedział wściekły David-ciekawe
co by się stało, gdyby na te ich atrakcje natknęli się jacyś młodsi uczniowie.
-O tym samym pomyślałam-odpowiedziałam cicho-ktoś wie gdzie
oni teraz są?
-Stawiałabym na skrzydło szpitalne-do pokoju wpadła uradowana Rose.
-Powiedz, że żartujesz…
-Nie Natalie, nie żartuję. Ci idioci dostali za swoje…
Wybiegłam z dormitorium nie słuchając jej dalszych komentarzy. Byłam przerażona, a przez głowę przelatywały mi coraz czarniejsze
scenariusze. Wiedziałam, że Rose potrafi być mściwa, ale nigdy nie
pomyślałabym, że pośle kogoś do szpitala. Chyba przyjaźnie się
z wariatką-przemknęło mi przez głowę. Biegłam najszybciej jak potrafiłam nie
zważając na krzyki popychanych przeze mnie uczniów. Po dotarciu do skrzydła szpitalnego zderzyłam się z zamkniętymi drzwiami. Ledwo udało mi się wyprosić
panią Pomfrey, aby pozwoliła mi choć na chwilę wejść do chłopaków. Po dłuższej chwili pielęgniarka zgodziła się na krótką wizytę. Pchnęłam
ciężkie drzwi i dostrzegłam Jamesa leżącego na łóżku. Wpatrywałam się na niego zdezorientowana. Jego widok wprawił mnie w takie osłupienie, że nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
-Hej Natalie, co myślisz?-zapytał James wskazując ręką na
własną twarz.
Wybuchłam śmiechem i minęła dłuższa chwila zanim udało
mi się uspokoić. Oj Rosie, Rosie… Jesteś genialna, a ja cię posądzałam o bycie
szaloną. Zrobiło mi się wstyd za mnie i za moje bezpodstawne oskarżenia.
-Jak to się stało?- zapytałam wycierając łzy ze śmiechu.
-Masz na myśli uszy lisa i ten ogon? Leo wygląda gorzej,
ma jeszcze sierść-dodał rozbawiony zerkając na przyjaciela.
-Tak, dokładnie o to mi chodzi-nie mogłam przestać się
śmiać-czemu on właściwie śpi jak zabity?- zapytałam przyglądając się drugiemu
chłopakowi.
-Ma naprawdę beznadziejne żarty o lisach i pani Pomfrey
podała mu coś, aby zasną. Mówię Ci, nie dało się go słuchać. A co do tego
wszystkiego to w sumie nasza wina. Na śniadaniu naprawdę nas przeraziłaś i zaczęliśmy
kombinować, co zrobić, aby przeprosić Rose. I Leo wpadł na pomysł, aby cały
wasz pokój udekorować słodyczami. Rozumiesz, porozwieszać cukierki, powrzucać
czekoladowe żeby do kufrów i takie tam.No i Leo wypowiadał wszystkie konieczne zaklęcia, aby
dostać się do waszego pokoju, a ja stałem trochę dalej pilnując, aby nikt nas
nie zobaczył. I kiedy Leo otworzył drzwi odrzuciło nas do tyłu, zrobiło się
ciemno, a jak już się ocknęliśmy to wyglądaliśmy tak.
-Wiedziałam, że Rose oduczy was wchodzenia do naszego
pokoju-założyłam ręce na ramiona i posłałam mu triumfujący uśmiech.- Jestem nawet w stanie przyznać, że macie za swoje. Teraz jak już wiem, że z wami wszystko w porządku mogę wracać na ucztę.- uśmiechnęłam się i planowałam opuścić skrzydło szpitalne.
-Natie, zostań...-powiedział błagającym tonem- Strasznie
się nudzę siedząc tutaj sam.
Patrzyłam na niego z wahaniem. Z jednej strony chciałam z
nim zostać, ale nie mogłam przestać myśleć o tych wszystkich ciastach.
-Mam pełną torbę słodyczy-rzucił uśmiechając się od ucha
do ucha.
-No dobra, wyciągaj te słodycze-uśmiechnęłam się i usiadłam
po turecku w nogach jego łóżka.-A teraz przygotuj się na długi i nudny wykład
odnośnie dzisiejszego dnia. Wyobraź sobie, że zaatakował mnie dementor.
-Aż ciężko w to uwierzyć-udał zdziwionego i chwycił fasolki wszystkich smaków.
-A teraz zastanów się co by było gdyby zamiast mnie
spotkał go jakiś dzieciak, byłby przerażony i mogłaby mu stać się krzywda! I na
pewno…
-Zaczekaj mała-przerwał mi-po pierwsze to nie był
prawdziwy dementor, więc nie zrobiłby nikomu krzywdy. A poza tym dopracowaliśmy
to. Stwory pojawiały się dopasowując poziom trudności do poszczególnej
osoby.-powiedział lekko i wpakował do buzi fasolkę wszystkich smaków.- Fuu, wątróbka-skrzywił
się i podał mi pudełeczko.
-Nie ma mowy, nie zjem tego-odpowiedziałam stanowczo odsuwając od
siebie pudełeczko z fasolkami.
-Myślałem, że lubisz wszystkie słodycze.- powiedział ponownie przysuwając pudełko w moją stronę.
-Lubię wszystko co jest słodkie, lecz za wątróbką nie
przepadam. Nie lubię takich niespodzianek…- wzdrygnęłam się na samą myśl
zjedzenia podobnego świństwa.
-Próbowałaś ich kiedykolwiek?
-Nie
-Pozwól mi wybrać jedną dla Ciebie. Przysięgam, że jak Ci
nie posmakuje będziesz mogła dorobić mi jeszcze łapy do kompletu-puścił mi oko
grzebiąc w fasolkach. Po chwili wyciągnął jedną w kolorze błota.
-Nie wygląda smakowicie.- skrzywiłam się i dla bezpieczeństwa odsunęłam się w najdalszy róg łóżka.
-Im gorzej wygląda tym zazwyczaj jest lepsza.-uśmiechnął
się widząc moje wahanie- No dalej, zaufaj mi i zamknij oczy. Westchnęłam i
zrobiłam jak mi kazał. Rozchyliłam wargi i pozwoliłam się nakarmić tym
okropieństwem. Z obawą przegryzłam fasolkę uwalniając jej smak.
-Wiśniowa!- otworzyłam oczy z radością.
-Mówiłem, że możesz mi zaufać-uśmiechnął się pogodnie-Natalie
od dłuższego czasu chciałem Cie o coś zapytać…- przerwał mu dźwięk otwieranych
drzwi przez, które wpadła Rose z Cornie i Davidem.
-Jak się masz braciszku?- zapytała złośliwie zakładając ręce na biodra.
-Super! Jestem zdrów jak lis-wyszczerzył się w uśmiechu i udał, że drapie się za lisim uchem.
-Mówi się zdrów jak ryb… Zresztą nieważne-odparł David zerkając na Leo- Właściwie skąd pomysł z lisem?
-Jak byłam mała, mama czytała mi bajkę o lisie, który
okradał wioskę i dopiero, gdy pojawiła się mała czarownica o imieniu Esmeralda
to…
-Kto by pomyślał ruda, że z ciebie taka miłośniczka
bajek-przerwał jej rozbawiony Leo, który właśnie się obudził.
Rose spłonęła rumieńcem i już więcej się nie odezwała. Po
paru minutach wygoniła nas pani Pomfrey tłumacząc, że chorzy potrzebują dużo
odpoczynku.
-A tak właściwie Rosie kiedy czar przestanie działać?- zapytał David, gdy pani Pomfrey zamknęła za nami drzwi.
-Prawdopodobnie w ciągu tygodnia, góra dwóch.
-Mówiłam Ci już kiedyś, że jesteś niesamowita?- zaśmiałam się przypominając sobie wygląd chłopaków.
-Możliwe… Ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyś to
powtórzyła!- uśmiechnęła się triumfująco i przodem ruszyła do wieży Gryfonów.