środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 15



To taki przejściowy rozdział, obiecuję, że kolejne będą ciekawsze :)



 Zatrzymałam się przed wejściem do Wielkiej Sali. Z dwóch stron do pomieszczenia wlewały się dziesiątki uczniów, a ja nie mogłam zmusić nóg do wykonania tych paru kroków. Obawiałam się spotkania z.. 

Lista osób, których wolałam w tej chwili nie spotkać była nadzwyczajnie długa. Zaczynała się na przebrzydłej Ślizgonce, a kończyła na moich przyjaciółkach, przed którymi nie udałoby mi się ukryć zdenerwowania. Westchnęłam i powlokłam się do dormitorium przekonując siebie, że w sumie wcale nie jestem głodna i bez problemu wytrzymam do kolacji.


-Kłaposkrzeczki- powiedziałam zamyślona i ruszyłam na przód. Z otępienia wyrwało mnie zderzenie z Grubą Damą i jej niezadowolony jęk.
-Czy mogę wiedzieć czemu na mnie wpadłaś?- spojrzała na mnie z wyrzutem. Gruba Dama z roku na rok robiła się coraz bardziej jęcząca. Choć z drugiej strony każdy wychowanek Gryffindoru przyzna, że o stokroć woli jej marudzenie, niż koncerty operowe, którymi postanowiła na siłę umilać czas większości uczniów.
-Przepraszam, nie chciałam tego zrobić. Zwyczajnie się zamyśliłam i byłam pewna, że od razu mnie wpuścisz- uśmiechnęłam się wyczekująco-No więc mogę już wejść?- zapytałam z nadzieją, że moja rozmowa z Grubą Damą szybko dobiegnie końca.
-Nie widzę problemu, musisz mi tylko podać hasło.- odpowiedziała akcentując każde słowo.
-Kłaposkrzeczki.
-Złe hasło.
-Jak to złe?!- odpowiedziałam trochę za głośno czym zasłużyłam sobie na gardzące spojrzenie kobiety z obrazu- Eee, jeszcze wczoraj to hasło było poprawne- postarałam się przybrać łagodny ton głosu.
-A dzisiaj już się zmieniło, więc możesz zgadywać, albo poczekać na kogoś kto takowe hasło zna.- powiedziała lustrując mnie od góry do dołu.
-Jest pora obiadowa, mogę czekać z godzinę- jęknęłam.
-To nic- machnęła ręką jakby nagle wpadła na genialny pomysł- nauczyłam się nowej arii, posłuchasz?- zanim zdążyłam odpowiedzieć zaczęła śpiewać. Oparłam się głową o ścianę modląc się o jak najszybsze wybawienie z tego jednoosobowego koncertu. Po paru minutach byłam bliska wyrywaniu włosów z głowy, a moja intuicja podpowiadała mi, że Gruba Dama dopiero się rozkręcała.
-Natalie? Czemu stoisz tu sama?- usłyszałam głos Jamesa dobiegający za moimi plecami.
-Przegapiłam zmianę hasła i tak sobie słucham…- mruknęłam i wstałam z podłogi, gdy chłopak stał już obok mnie.
-Bahanka- powiedział zwracając się do naszej prywatnej śpiewaczki operowej.
-Poczekaj kochaneczku teraz najlepszy fragment- uciszyła go dłonią i kontynuowała swój popis.
-Bahanka!
-No już dobrze- spojrzała na niego z niechęcią i otworzyła przejście- młodzież jest taka niewrażliwa na sztukę...- fuknęła obrażona.
-Długo musiałaś jej wysłuchiwać?- zapytał mierzwiąc swoje włosy.
-Mam wrażenie, że godzinami, byłam już blisko rzucenia na nią jakiegoś zaklęcia- chłopak zaśmiał się na mój komentarz.  Przepuścił mnie w drzwiach i wskazał ręką, pokazując mi, że Leo siedzi na kanapie. Chłopak na nasz widok podskoczył i w pośpiechu schował kawałek pergaminu do torby.
-Co to?- zapytałam próbując dostrzec chociaż skrawek.
-A to jest bardzo nie twoja sprawa...- założył ręce za głowę przyjmując wyluzowaną pozycję.
-Daj spokój Natalie, to pewnie kolejny miłosny liścik- zaśmiał się James i wyciągnął znicza z kieszeni.
-Miłosny? Która dziewczyna ma takiego pecha?- usiadłam bliżej chłopaka i zaczęłam się z nim droczyć.
-Twoja babcia- posłał mi uśmiech ukazujący jego wszystkie białe zęby- A teraz pozwól, że udam się w jakieś ustronne miejsce, aby kontynuować ten gorący romans- powiedział jednym tchem, zabrał swoje rzeczy i wyszedł z pokoju.
-A go co ugryzło?- zapytałam chwytając znicza. Próbowałam go podrzucić i złapać w ostatniej chwili, tak jak robi to James, ale mała piłeczka odleciała zbyt daleko i w tej chwili latała przy uchu jakiejś dziewczyny.
-Nie mam pojęcia. Ostatnio nawet nie chciał iść ze mną do Trzech Mioteł. Mało, że udało mi się umówić nas z bliźniaczkami z Ravenclawu to on nawet nie wykazał najmniejszego zainteresowania.- poczułam ukłucie zazdrości, ale zmusiłam się do przyjacielskiego uśmiechu. - więc albo jest chory, albo naprawdę zaczął się umawiać z Twoją babcią- posłał mi rozbrajający uśmiech.
-Moja babcia raczej jest wierna dziadkowi.- wzruszyłam ramionami.
-Czyli zostaje nam choroba…- westchnął- A, prawie zapomniałem!- ożywił się i zaczął czegoś szukać w torbie- To nie jest przypadkiem bransoletka Rose?
-Gdzie ją znalazłeś? Rose szuka ją od wczoraj.- wyciągnęłam rękę, a chłopak położył na niej zgubę rudej. Poczułam przyjemny dreszcz, gdy jego dłoń dotknęła mojej.
-Leżała na podłodze w moim pokoju. Musiała ją zgubić, jak przyszła do mnie w sobotę pożyczyć książkę.- uśmiechnął się, a jego cała uwaga została poświęcona złotej piłeczce. Coś mi nie pasowało. Jeszcze wczoraj widziałam bransoletkę na nadgarstku swojej właścicielki, więc nie mogła jej zostawić w sobotę, tak jak myślał James. Wychodzi na to, że Rose musiała być w jego pokoju wczoraj, tylko czemu James tego nie wiedział? Prawdopodobnie po raz kolejny pożyczała od niego coś bez pytania, tylko, że do tej pory zawsze przynajmniej po czasie informowała go o czymś takim. Bransoletka bezwiednie przelatywała mi z jednej ręki do drugiej, a moja wyobraźnia podsuwała mi coraz głupsze pomysły dlaczego tym razem moja przyjaciółka postąpiła inaczej. Pożegnałam się z chłopakiem i skierowałam się do pokoju, planując poczekać na Rosie.

                                                                               *        
-Nie zgadniesz czego się dowiedziałam!- Rose wpadła do pokoju niedbale rzucając torebkę na swoje łóżko.- Siedziałam dzisiaj z Amandą Clark na obiedzie, to ta plotkara z piątej klasy, wiesz która?- schyliła się do swojego kufra wyrzucając z niego parę koszulek i parę spodni.- I okazało się, że Blair już nie jest z Chrisem, rozstali się parę dni. A dokładniej to on ją rzucił!

Blair była chyba najbardziej znienawidzoną dziewczyną w całej szkole przez Rose. Jej nienawiść sięgała początkom trzeciej klasy, gdy Rose wraz całą rodziną pojechała na mistrzostwa świata w quidditcha. Na jej nieszczęście Blair również tam była. Obie dziewczyny były wtedy zakochane w tym samym chłopaku. Dosłownie prześcigały się w pomysłach jak zyskać jego sympatię. I Blair postanowiła ośmieszyć Rose na jego oczach. Nie wiem dokładnie jak to wyglądało, ale od tamtego momentu Gryfonka widzi w niej swojego największego wroga.

-Widzę, że to dla ciebie wspaniała wiadomość- zachichotałam widząc jej szeroki uśmiech.
-Nie będę udawała, że jest mi jej szkoda- wzruszyła ramionami- Widziałaś gdzieś moją szarą bluzę? Ostatnio wszystko gubię…- rozejrzała się bezradnie po pokoju.
-Jeszcze wczoraj widziałam ją w łazience- westchnęłam. Wrzuciła niedbale wszystkie zbędne ubrania do kufra i ruszyła do łazienki w poszukiwaniu swojej bluzy. Po chwili wyszła trzymając ją w ręku jak trofeum.
-Cudowny dzień, prawda?- entuzjazm jej nie opuszczał.
-Wiem co zrobić, aby był jeszcze lepszy- puściłam jej oczko i podałam bransoletkę.
-Tęskniłam za nią!- włożyła ją i niemalże z czcią zaczęła przyglądać się koralikom- dostałam ją od taty, nie wybaczyłabym sobie gdybym naprawdę ją zgubiła…
-Nie Interesuje Cię, gdzie ją znalazłam?- zapytałam uważnie przypatrując się dziewczynie
-To nieistotne, ważne, że ją odzyskałam.-uśmiechnęła się promiennie- Dziękuję, a teraz muszę iść…- chwyciła swoje rzeczy i skierowała się do wyjścia.
-Powinnaś podziękować Jamesowi, znalazł ją w swoim pokoju- powiedziałam niby od niechcenia.
-Musiała mi się zsunąć z ręki jak byłam pożyczyć książkę od Jamesa- wzruszyła ramionami.
-Książkę byłaś pożyczyć w weekend, a bransoletkę zgubiłaś wczoraj.
-No tak- zaśmiała się nerwowo- wczoraj byłam mu ją oddać.
-Oddałaś mu książkę, która leży obok twojego łóżka?- wskazał głową podręcznik do transmutacji siódmego stopnia.
-Nie, byłam mu oddać inną książkę-powiedziała dobitnie- a jak nie masz już do mnie więcej bezsensownych pytań, to spadam do biblioteki.- uśmiechnęła się, powiedziała coś na pożegnanie i dosłownie wybiegła z pokoju. W drzwiach minęła się z Cornie.
-Coś się stało?- zapytała zerkając na drzwi, w których przed chwilą zniknęła Rose.
-Prawdopodobnie tak i przysięgam Ci ,że prędzej czy później dowiem się co to było.
-Pewnie, a teraz radzę dowiedzieć Ci się czegoś o gwiazdozbiorach zimowych. W środę musimy oddać gotowe referaty- westchnęła i rzuciła we mnie książką, którą o dziwo udało mi się złapać.

                                                                          *         

Siedziałam nad brzegiem morza i jadłam lody cytrynowe. Wiatr przyjemnie muskał moje ciało i targał włosy, które co chwilę spadały mi na oczy. Parę metrów ode mnie grupka młodych ludzi podrzucała piłkę, co chwilę wybuchającym śmiechem. Nagle piłka wylądowała przed moimi stopami. Wyciągnęłam ręce w jej stronę, ale ktoś podniósł ją przede mną. Spojrzałam w górę i zobaczyłam uśmiechniętego Jamesa, odwzajemniłam uśmiech. Nagle chłopak nachylił się nade mną i złożył krótki pocałunek na moich ustach. Mrugnęłam, a w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał James pojawił się szarooki Ślizgon. Poderwałam się z łóżka głośno wciągając powietrze.

-Good morning sunshine!- przywitała mnie rozpromieniona rudowłosa dziewczyna.- Cor widziałaś mojego drugiego trampka?- zwróciła się do drugiej dziewczyny bezradnie rozglądając się po pomieszczeniu. Z łazienki wyleciał czarny but wpadając prosto w rozłożone ręce Rose.
-Nic by Ci się nie stało gdybyś raz na jakiś czas posprzątała!- usłyszałam zirytowany głos dobiegający z łazienki.
-Nie rozumiesz Cornie… Ja zwyczajnie nie potrafię nic odnaleźć w czystości- wzruszyła ramionami próbując zlokalizować wszystkie książki potrzebne jej w dzisiejszym dniu.
-W bałaganie też sobie nie radzisz- zachichotałam i wstałam z łóżka.
-Co Ci się śniło?- zapytała mnie bez większego entuzjazmu. Zawsze miałam pokręcone sny, więc przeważnie rano w kilku zdaniach streszczałam im co tym razem zdołał wymyśleć mój mózg. Tylko co miałam im powiedzieć tym razem?
-Eee, byłam na plaży i jadłam lody- odpowiedziałam zmieszana.
-Czyli przyjemny?
-Nawet bardzo- odpowiedziałam z uśmiechem i zagłębiłam się w kufrze w poszukiwaniu kosmetyków.

                                                                                  *         

-Blondyna! Hej, zatrzymaj się!- słyszałam za sobą wołania Malfoya. Przygryzłam wargę oceniając swoje położenie. Po incydencie w sowiarni unikałam wszystkich Ślizgonów, nawet Scorpiusa. Byłam pewna, że te Ślizgonki pochwaliły się wszystkim jak udało im się mnie załatwić. Nie miałam ochoty słuchać nabijania się z mojej osoby.- Natalie!- chłopak dogonił mnie bez większego wysiłku - Ogłuchłaś? Wołam cię o kilku minut…
-Przepraszam, nie widziałam Cię.- odpowiedziałam nie zwalniając kroku.
-Jak mogłaś mnie nie słyszeć? Podejrzewam, że nawet centaury w zakazanym lesie mnie słyszały- zaśmiał się trącając moje ramię.- No już, nie bądź taka poważna- mruczał szczypiąc moje ramię.
-Chcesz coś konkretnego czy tylko próbujesz podnieść mi ciśnienie?- westchnęłam.
-Hmmm- udał, że intensywnie się nad czymś zastanawia- Chyba to drugie, tak, zdecydowanie to drugie- Spojrzałam na niego i wybuchłam śmiechem.
-No nareszcie…- przewrócił oczami- już myślałem, że chora jesteś czy coś.
-A tak na poważnie, to potrzebujesz ode mnie czegoś?- zapytałam łagodniejszym tonem.
-W sumie to nie, zwyczajnie stęskniłem się za Twoją złośliwą osobą.
-Mam uwierzyć, że taki ważny, popularny i przystojny Ślizgon jak ty tęsknił za Gryfonką?
-Z Twojej wypowiedzi wyłapałem tylko to, że uważasz, że jestem przystojny- zaśmiał się przyjaźnie
-Nie o to mi chodziło…
-Wiem, dodaj do tej listy, że jestem również błyskotliwy- puścił mi oczko.
-A całą listę zamykać będzie arogancki i zarozumiały- przewróciłam oczami.
-No i za tym właśnie tęskniłem- uśmiechnął się przyjacielsko.
-Co słychać?
-Mam już dość tej szkoły. Czekam na przerwę zimową i wyjazd z Delany na narty.
-Brzmi fajnie- udałam, że się nad czymś zastanawiam- Wspominałeś już o niej kiedyś? Jakoś nie mogę sobie skojarzyć…- grałam na zwłokę mając nadzieję, że w ten sposób dowiem się czegoś nowego o tej tajemniczej dziewczynie.
-Jest dla mnie kimś w rodzaju siostry, choć momentami zachowuje się jak moja matka- mruknął- teraz też mnie męczy…
-Męczy Cię?
-Tak, próbuję mi coś wmówić, choć jak tak dłużej o tym myślę może faktycznie ma trochę racji- spojrzał na mnie uważnie, a jego wzrok przypomniał mi mój dzisiejszy sen. Odwróciłam twarz w inną stronę próbując ukryć rumieńce.
-Jedziecie sami?- zapytałam o pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy.
-Niestety nie- westchnął- jeszcze Nott i Zabini. Znaczy oni mi nie przeszkadzają, ale Nott uparł się, aby jechała z nami Marie, a ona jak zwykle ciągnie ze sobą Jasmine- naburmuszył si.
-Nie przepadasz za nią?- ożywiłam się, jego niechęć do tej dziewczyny cholernie mnie cieszyła.
-Nie przepadam za transmutacją, a tej dziewczyny nie cierpię. Drugiej tak irytującej osoby w całym Hogwarcie nie znajdziesz, uwierz mi.
-Coś o tym wiem…- wypaliłam za nim zrozumiałam co właśnie powiedziałam.
-Co masz na myśli?- spojrzał na mnie dociekliwie, miałam wrażenie, że potrafi mnie rozszyfrować jednym spojrzeniem. W sumie ciekawe czy tak właśnie nie jest… Jest tak zagadkową osobą, że gdyby się okazało, że jest mistrzem legilimencji nie zaskoczyłoby mnie to aż tak bardzo.
-W sensie na taką wyglądała…- odpowiedziałam szybko i skierowałam swój wzrok na jakiś naprawdę brzydki obraz.
-Wiesz, że jesteś beznadziejna w kłamaniu?
-Nie wiem o co Ci chodzi…
-Powiesz mi co się stało po dobroci czy mam użyć siły?- spojrzał na mnie wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Potrafił być naprawdę stanowczy i władczy.
-Ale z tym użyciem siły to żartujesz?- zaśmiałam się próbując obrócić to wszystko w żart. W dalszym ciągu na mnie patrzył. Przybrałam taką samą strategię jak on. Stanęłam wyprostowana i patrzyłam mu prosto w oczy dając do zrozumienia, że nie mam nic do ukrycia. Jednak po chwili kapitulowałam. Opowiedziałam mu część historii, celowo omijając fragmenty o nim i o Delany. Intuicja podpowiadała mi, że lepiej jej w to nie mieszać.
-Obiecuję, że Jasmine nigdy więcej nie będzie Ci grozić, a teraz przepraszam, mam coś do załatwienia- wypowiedział jej imię z pogardą i odwrócił się napięcie.
-Scor!- przytrzymałam go za rękę- zostaw to- próbowałam zabrzmieć stanowczo- to moja sprawa.
-Czy ty siebie słyszysz dziewczyno!?- wrzasnął, a ja zrobiłam krok w tył. Chłopak zreflektował się, że mnie przestraszył i po chwili jego twarz złagodniała.
-Posłuchaj- mówił powoli, nie puszczając mojej ręki- to wszystko jest chyba moją winą, więc ja to naprawię. I możesz się na mnie wściekać, ale nie zamierzam odpuścić. Pogadamy później- odwrócił się i szybkim krokiem przemierzył korytarz, a następnie zniknął za zakrętem.

                                                                           *          

Szłam przez szkołę nie zwracając uwagi na nikogo. W głowie w dalszym ciągu huczały mi słowa Scorpiusa „Ja to naprawię. I możesz się na mnie wściekać, ale nie zamierzam odpuścić”
No dobra, skłamałabym gdybym powiedziała, że nie zrobiły one na mnie żadnego wrażenia. Przede wszystkim czułam się świetnie z tym, że chłopak stanął w mojej obronie. Albo może bardziej chodziło o to, że był przeciwko Jasmine. W każdym bądź razie w jakimś stopniu cieszyło mnie, że jej się oberwie.
-Hej śliczna.- tuż obok mnie wyrósł James.
-O Morgano, przestraszyłeś mnie!- podskoczyłam ze strachu gwałtownie wyrwana z moich rozmyślań.
-Przepraszam- zrobił komiczną minę, na widok której wybuchłam śmiechem.
-Co słychać?- zapytałam.
-Bywało lepiej- wzruszył ramionami- idę na szlaban do Princa…
-To on kiedykolwiek dał komuś szlaban? Co zrobiłeś?
-To długa historia, na końcu której okazuje się, że Leo jest kretynem, a ja jak zawsze obrywam za niego- zaśmiał się -Masz jakieś plany na sobotę?
-Cornie idzie z Davidem na spacer, a Rose… W sumie to nawet nie wiem co planuje, ale zapowiedziała już, że będzie zajęta- westchnęłam.
-Muszę przyznać, że bardzo mnie to cieszy- uśmiechnął się-pójdziesz ze mną do Hogsmeade?
-Jasne- wydusiłam.
-Super, jeszcze się zgadamy z godziną. Zaraz zaczyna mi się szlaban. Do później mała!- dodał odchodząc.

Na gacie Merlina, chyba właśnie udało mi się umówić z Jamesem Potterem!

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 14



 Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Ostatnio nie mam na nic czasu, ale mam nadzieję, że ten szalony czas nie długo się skończy i będę miała więcej czasu na pisanie. Planowałam w tym rozdziale dopisać jeszcze jedną scenę, ale nie miałam kiedy. W sumie mogłabym poczekać na jakąś wolną chwilę, ale nie wiem kiedy bym wtedy wstawiła rozdział. Tak więc wolałam, aby był trochę krótszy niż czekać kolejny tydzień z dodaniem go.
A poza tym chciałam wam podziękować! Piszę tylko dzięki Wam. Każdy kolejny komentarz, każda kolejna uwaga motywuję mnie i zachęca do kontynuowania tego opowiadania. Jak zaczynałam prowadzić bloga, to nie przypuszczałam, że z tym wytrwam. Tak więc jeszcze raz dziękuję





-Możemy w końcu porozmawiać o niedzieli?- Rose trzeci dzień z rzędu próbowała wyciągnąć ze mnie gdzie zniknęłam po imprezie.
-A możesz w końcu przyjąć do wiadomości, że włóczyłam się bez celu po zamku?- odpowiedziałam z irytacją- Chcę zjeść śniadanie w spokoju…
-James cię wtedy szukał…- ciągnęła.
-Na miłość boską Rosie-odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby- Możemy już zakończyć ten temat?- nie miałam siły i ochoty na kolejną bezsensowną rozmowę o Jamesie.
-Bo zupełnie nie rozumiem o co ci chodzi! Najpierw latałaś za nim jak zaczarowana, a teraz nagle zachowujesz się jakbyś miała to wszystko gdzieś. Tańczyliście razem...-powiedziała wbijając we mnie oczekująco wzrok.
-A później tańczył z Melanie, a następnie z Lottie, a później już sama nie wiem z kim…
-Od kiedy tak łatwo się poddajesz?
-Z czym się łatwo poddaje?- na ławkę obok Rose usiadł zaspany James. Leniwie sięgnął po płatki i przygotował sobie pełną miskę.
-Z niczym...- odpowiedziałam szybko i wróciłam do jedzenia swojego śniadania. Rose chciała coś jeszcze dodać, ale posłałam je spojrzenie oznaczające, że uważam ten temat za zamknięty i ma siedzieć cicho.
-Co jest?- zapytał ponownie spoglądając co chwilę na mnie i na swoją kuzynkę.
-Bo widzisz…- zaczęła Rose. Kopnęłam ją pod stołem, ale zignorowała to i ciągnęła dalej-Natalie od dłuższego czasu miała ochotę na budyń, ale był dla niej nie dostępny, bo… eee skrzaty go nie podawały-spojrzałam na nią ze zdziwieniem- i dzisiaj budyń się pojawił. Leżał tuż przed nią, wręcz sam ładował się jej na talerz. I już praktycznie miała go w dłoni, gdy nagle przyszły jakieś dziewczyny i zjadły jej budyń. Próbuję jej wytłumaczyć, że mógłby być jej, gdyby trochę bardziej się postarała.-uśmiechnęła się zakładając ręce. Wyglądała na dumną ze swojej dziwnej metafory.
Chłopak natomiast popatrzył ze mnie z nieodgadnioną miną.
- Eeee, możliwe, że stoi gdzieś dalej. Czekaj, zaraz Ci go przyniosę- dodał z uśmiechem i ruszył wzdłuż stołu w poszukiwaniu budyniu.
-Czy ty jesteś normalna?- spytałam Gryfonkę ledwo zachowując powagę.
-Ale przesłanie było jasne, prawda?- wyszczerzyła się w uśmiechu. Nie zdążyłam jej nic odpowiedzieć, bo chłopak wrócił z moim deserem. Wyręczył mi go z nieukrywaną dumą i wrócił do jedzenia swoich płatków.
  
*           

-Witam wszystkich!- powiedział dziarskim tonem profesor Longobottom- dzisiaj szklarnia nr 4- otworzył drzwi i wpuścił klasę do środka. Profesor Longbottom był specyficznym nauczycielem. Przede wszystkim był jednym z najmłodszych osób w gronie pelagicznym i opiekunem Huffelpuffu. Większość uczniów go lubiła. Jego lekcje były w miarę ciekawe i rzadko zadawał referaty. Twierdził, że osoby, które kochają zielarstwo i tak się będą uczyć, a reszty nie ma co zmuszać na siłę. Bym jednym z tych nauczycieli, którzy uczyli z prawdziwego powołania.
Zajęłyśmy trzy najlepsze miejsca przy małym okienku rozglądając się w poszukiwaniu naszego dzisiejszego zadania.
-Dzisiaj mam coś super! A mianowicie tą o to Mimbulus Mibletonię- powiedział z wielkim entuzjazmem i zdjął płachtę z dziwnych roślin przypominających wyglądem karłowatego kaktusa.- Podejdźcie bliżej! No dalej!- dodał zachęcając nas dłonią do podejścia. Wstaliśmy ze swoich miejsc i z obawą podeszliśmy do rośliny.
-Z jego zamiłowań do dziwnych roślin lepiej nie podchodzić za blisko...- szepnęła mi z chichotem Laura Boot, niska Krukonka o miłym usposobieniu. Przyznałam jej rację i dla własnego bezpieczeństwa stanęłam w pewnej odległości.
-Ta roślinka ma niesamowity system obronny, sami zobaczcie!- profesor ukuł roślinę igłą w jedną z wielu dziwnych bulw. Nagle ‘’kaktus’’ zaczął wypluwać jakąś dziwną, śmierdzącą substancję. Uczniowie odskoczyli, ale i tak pierwsze rzędy zostały umazane czymś podobnym do błota. Profesor Longbottom wybuchł przyjacielskim śmiechem.
-Jest cudowna, prawda?- zapytał rozczulonym tonem na co uczniowie jedynie mruknęli z niezadowolenia.
-Już dobrze, dobrze… Rozumiem, że zapach może komuś przeszkadzać. Panno Traver, mogłabyś zaprowadzić tutaj względny porządek?- zaśmiał się przyglądając swojej ulubionej uczennicy. Cornie uśmiechnęła się i za pomocą łatwego zaklęcia chłoszczyć wyczyściła klasę i swoich kolegów.
-Ta ciemnozielona substancja to Odorosok, jest nieszkodliwa dla ludzi. Jak byłem w waszym wieku próbowałem znaleźć sposób na jej rozmnożenie.- Davies Corner mruknął zbyt głośno do kolegi, że nie rozumie po co w ogóle ją rozmnażać.
-A po to panie Davies, że większość roślin ma jakieś zastosowanie i Mimbulus Mimbletonii nie jest wyjątkiem. Jest niezastąpiona w walce z poparzeniami przez niektóre rośliny występujące w lasach deszczowych. Ma pan ochotę napisać o tym referat, aby nie było już żadnych wątpliwości?
-Nie panie profesorze, wierzę panu na słowo- uśmiechnął się głupkowato i włożył ręce do kieszeni spodni.
-Nie przedłużając, roślina rozmnaża się poprzez te bulwy. Wasze zadanie polega na tym, aby powycinać je w taki sposób, aby nie wybuchły. Dobierzcie się w dwuosobowe zespoły. Macie czas do końca lekcji. Drużyna, która będzie miała najwięcej zdolnych do rozmnożenia bulw dostanie nagrodę jaką jest zwolnienie z kolejnego referatu. Zabierajcie się do pracy.
Spojrzałam na Cornie i Rose.Od pierwszej klasy miałyśmy system, dzięki któremu ustalałyśmy, która z nas zostanie danego dnia zmuszona pracować z kimś z poza naszej trójki. Tym razem padło na Rose.
-Na przebrzydłe ogry… Będę musiała pracować z tym rudzielcem- jęknęła orientując się, że tylko Mike Paolini został bez pary.
-Na Merlina, Rosie ty sama jesteś ruda!- zaśmiała się Cornie i podała nam jednorazowe rękawiczki.
-I z doświadczenia wiem, że jeden rudzielec w zupełności wystarcza...- mruknęła i niezadowolona powlokła się w stronę chłopaka.
Założyłyśmy z Cornie rękawiczki i wzięłyśmy jedną roślinkę. Postawiłyśmy ją na naszym stoliku i przez chwilę w milczeniu kartkowałyśmy nasz podręcznik. Po chwili okazało się, że nie ma o nim wzmianki o jej rozmnażaniu i jesteśmy skazane tylko na własną wiedzę, a dokładniej na kreatywność.
-Jak my to mamy niby zrobić?- burknęłam przyglądając się bulwom.
-Profesor Longbottom stwierdził, że najlepiej będzie jak sami do tego dojdziemy. Taka zabawa.- uśmiechnęła się próbując dodać mi otuchy i podwinęła rękawy swojej szaty. Wzięłam z niej przykład i rozejrzałam się po klasie.
-Świetna zabawa, wręcz nie mogę powstrzymać się od śmiechu...- ironizowałam, gdy nagle roślinka Daviesa Cornera i Georga Nortona wybuchła brudząc im szaty. Chłopcy jęknęli i wspólnymi siłami próbowali doprowadzić je do porządku.
-No dobra, sposób wycinania bulw na siłę możemy już sobie odpuści.ć- ciemnowłosa dziewczyna westchnęła przyglądając się nie udanej próbie wycięcia bulw nożykiem.
Po wielu nieudanych próbach usiadłam zrezygnowana przyglądając się innym uczniom. Większość też już sobie odpuściła. Przez chwilę miałam wrażenie, że nikt nie wypełnił zadania, gdy Cornie wskazała ręką na Rose i Mike. Siedzieli odprężeni, czyści , a co najważniejsze mieli oddzielonych co najmniej 5 bulw!
-Jak na wszystkie skrzaty im się to udało?- zapytała Cornie nie odrywając zdziwionego wzroku od tej dwójki.
-Najwidoczniej czasem z połączenie dwóch rudzielców wychodzi coś dobrego.- westchnęłam zerkając na naszą pokiereszowaną roślinkę, większość jej bulw wystrzeliła przy naszych bezskutecznych próbach.
-Zaraz się rozpłaczę....- pisnęła Cornie próbując pozbyć się odorosoku ze swoich ciemnych włosów.
-Czekaj, nie ruszaj się, zaraz je jakoś wyczyszczę…- podeszłam do dziewczyny i paroma czarami udało mi się doprowadzić jej włosy do zwyczajnego wyglądu.
Nauczyciel przechodził między uczniami z coraz posępniejszą miną. Gdy podszedł do nas, Cornie spuściła wzrok, nie będąc przyzwyczajona do takich porażek. Profesor jedynie pokiwał głową i odszedł bez słowa.
-Zobaczcie, im się udało!- ucieszył się podchodząc do Rose i Mike- Mają aż 6 gotowych bulw do rozmnożenia. Jestem pod wielkim wrażeniem. Po 15… Nie, po 20 punktów dla Gryffindoru i Hufflepuffu!
-Moi drodzy, podzielicie się zagadką jak Wam się to udało z całą klasą?- zapytał przyglądając się jednej z oddzielonych bulw.
-To proste- zaczął Mike- wystarczy zamrozić bulwy prostym zaklęciem. Wtedy stają się nieszkodliwe.
-Niesamowite!- zachwycał się profesor Longobottom- jestem pod wielkim wrażeniem, że tak szybko na to wpadliście! A teraz zgodnie z umową jesteście zwolnieni z pisania referatu na temat tej niezwykłej roślinki. Natomiast reszta klasy ma czas do końca przyszłego tygodnia. Postarajcie się i jakby ktoś miał jakieś wątpliwości może się do mnie zgłosić na konsultacje. To wszystko na dzisiaj- uśmiechnął się serdecznie i otworzył drzwi szklarni.
-Jak na to wpadłaś?- dopytywała się Cornie.
-No wiecie... Jakoś tak przez przypadek mi się udało…- rudowłosa Gryfonka wlepiła wzrok w swoje buty.
-Weasley…- spojrzałam na nią wymownie.
-No już dobra, dobra…- skupiła się na skubaniu swojej bluzki z niewidzialnych paprochów- to Mike na to wpadł- burknęła.
-Drugi rudzielec okazał się lepszy?- Cornie zaczęła się z nią droczyć.
-Nie, wyszło na to, że dwóch rudzielców rządzi i od tej pory on zawsze będzie moją parą na zielarstwie- wyszczerzyła się w triumfującym uśmiechu.
Cornie pożegnała się z nami tłumacząc, że obiecała pomóc Davidowi w napisaniu pracy z transmutacji. Razem z Rose mozolnie udałam się do zamku.

-Co teraz masz?- zapytałam wyjmując z torby plan lekcji.
-Dwie godziny wolnego- odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
-A ja idę wysłuchiwać usypiającego Binnsa i kolejnych bezsensownych wojen- jęknęłam- te cholerne gobliny tylko się buntowały i walczyły… Jestem pewna, że robiły to tylko po to, abyśmy musieli się tego wszystkiego uczyć- Rosie wybuchła śmiechem.
-Jestem pewna, że właśnie o to im chodziło.-puściła mi oczko- Czemu jeszcze nie zrezygnowałaś z historii magii? Każdy przy zdrowych zmysłach już dawno to zrobił.
-Mama jakoś mną zakręciła, że im więcej przedmiotów tym lepiej bla bla bla- przewróciłam oczami- i teraz mam… Ale w następnym semestrze zrezygnuję z historii i może jeszcze z astronomii- zaczęłam się głośno zastanawiać- wtedy zostałoby mi tylko pięć zajęć- podsumowałam uśmiechając się na tą piękną wizję mojej edukacji.
-Świetny plan, ale jako, że został jeszcze miesiąc pierwszego semestru proponuję, abyś ruszyła swój tyłek, bo zaraz spóźnisz się na lekcję Binnsa. Pożegnałam się z rudą i pognałam na historię magii.


*          

Kolejna lekcja minęła mi dość szybko. Prawdopodobnie dlatego, że wykorzystałam tą godzinę na napisanie listu do mamy. Miałam wyrzuty sumienia, że ostatnio tak rzadko do niej piszę. Równo z dzwonkiem wyszłam z klasy i po chwili wahania ruszyłam do sowiarni, aby od razu wysłać list.
Wybrałam pierwszą lepszą sowę i przywiązałam jej przesyłkę do nóżki. Sowiarnia była najzimniejszym pomieszczeniem w szkole, więc jak najszybciej chciałam się znaleźć na obiedzie w Wielkiej Sali. Gdy sówka wyleciała przez okno w pośpiechu ruszyłam w stronę drzwi.
-Znowu się spotykamy!- drogę zagrodziła mi ta sama Ślizgonka co ostatnio. Tym razem była sama, co zwiększało moją szansę. Automatycznie wyczułam różdżkę w kieszeni, gotowa wyjąć ją w każdej chwili.
-Zróbmy z tego małą tradycję.- odpowiedziałam sztywno i spróbowałam wyminąć dziewczynę, nie miałam ochoty sprawdzać, która z nas zna więcej zaklęć na takie okazję.
-O nie...- zagrodziła mi drogę ze złośliwym uśmiechem- najpierw sobie pogadamy.
-Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać- warknęłam.
-Milutka jesteś…- wyciągnęła różdżkę, a ja zrobiłam to samo. Tym razem nie dałam się zaskoczyć- Myślałam, że nasze ostatnie spotkanie czegoś Cię nauczyło, ale najwidoczniej móżdżek Gryfonki nie jesteś w stanie przyswoić żadnej wiedzy. W każdym razie od kiedy przerwałaś mi rozmowę ze Scorpiusem i ośmieszyłaś mnie przed nim postanowiłam Ci się za to odpłacić.
-Jasmine, kretynko, schowaj tę różdżkę!- do pomieszczenia weszła jakaś dziewczyna. Miała długie ciemno bordowe włosy i zielone oczy. Wlepiłam w nią wzrok zastanawiając się czy przypadkiem jej nie znam, miałam wrażenie, że już kiedyś ją widziałam. Z drugiej strony mogłam ją po prostu mijać w Wielkiej Sali lub w bibliotece. Jednak nie tym powinnam się zajmować w tamtej chwili. Byłam pewna, że jest Ślizgonką, co znacznie utrudniało moje i tak nie łatwe położenie.
-Delany, jak miło, że wpadłaś na nasze małe spotkanie- zaśmiała się Jasmine- pomożesz mi nauczyć ją szacunku do wychowanków Slytherinu?
-Powiedziałam raz i nie mam zamiaru się powtarzać.- odpowiedziała władczo. Moja przeciwniczka zmrużyła oczy i w dalszym ciągu celowała we mnie różdżką.
-Jasmine lepiej rób co mówię!- syknęła i zmniejszyła odległość między nami. Moja rywalka warknęła ze złości, ale po chwili ociągania schowała różdżkę.
-Ty też ją schowaj- kiwnęła na mnie. Nie wiedziałam czy powinnam ją posłuchać. Jakby nie było stałam naprzeciwko dwóch wychowanek Slytherinu, w których jedna mnie z jakiegoś powodu nienawidziła, a różdżka była moim jedynym źródłem obrony. Przygryzłam wargę zastanawiając się jakie mam opcje. Planowałam powiedzieć dobitnie, że nie mam zamiaru słuchać poleceń Ślizgonek, ale Delany posłała mi takie spojrzenie, że spełniłam jej żądanie.
-A teraz Jasmine idź do lochów, albo gdziekolwiek indziej, bylebyś zniknęła mi z oczu.- jej ton  nadal był surowy.
-Nie masz prawa tak do mnie mówić!- wrzasnęła odwracając się w stronę Ślizgonki.
-Jestem prefektem naczelnym, więc mam prawo wlepić Ci szlaban do końca roku. Pójdziesz stąd grzecznie czy wolisz jeszcze bardziej się skompromitować?- mówiła spokojnie nie dając się sprowokować dziewczynie. Jasmine posłała jej wściekłe spojrzenie i wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Przenosiłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą nie wiedząc jak powinnam się zachować.
-Natalie wyglądasz na w miarę inteligentną dziewczynę, a przynajmniej Scor uważa, że taka jesteś. Mogłabyś to okazać i nie wdawać się w bezsensowne rozmówki z Jasmine?- wlepiłam wzrok w dziewczynę. Za kogo ona się na Merlina uważa?
-Chwila…- skrzyżowałam ręce- my się znamy?
-Nie-złagodniała, miałam wrażenie, że przygląda mi się z rozbawieniem- ale to nie istotne Natalie. Jedyne co, to radzę Ci wystrzegać się Jasmine. I nie lekceważ jej, potrafi być wredna nawet jak na Slizgonkę- odparła i jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę wyjścia.
-A co ona do cholery do mnie ma?
-Zwyczajnie widzi w Tobie zagrożenie.
-We mnie? A co ja takiego jej zrobiłam?- zapytałam zaskoczona.
-Pomyśl, podobno jesteś inteligentną osobą.- uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.

Stałam jak sparaliżowana. Nie do końca rozumiałam co zaszło przed chwilą. W głowie miałam zbyt dużo pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Moim jedynym punktem zaczepienia był Scorpius. O nim wspomniały dwie dziewczyny. Już dawno uświadomiłam sobie, że Jasmine jest w nim śmiertelnie zakochana i z jakiegoś powodu uważa mnie za swoją rywalkę. Szkoda tylko, że nie wiedziałam z jakiego. Na gacie Merlina, ja z nim tylko parę razy rozmawiałam! Może moje ostatnie zachowanie było nie potrzebne. O Morgano, czemu ja mu zwyczajnie nie dałam tej głupiej paczuszki? W moim życiu brakowało tylko wściekłej i mściwej Ślizgonki, która najchętniej zatańczyłaby na moim grobie. Tak Natalie, możesz być z siebie dumna…
A ta Delany? Wysilałam umysł próbując znaleźć jakieś powiązanie między nią, a tą dziwną sytuacją. Chwila, czy to nie ona była wtedy ze Scorpiusem w Trzech Miotłach? Przez chwilę miałam ochotę zacząć biegać po zamku w poszukiwaniu chłopaka, ale co miałabym mu takiego powiedzieć? Twoja fanka Jasmine pragnie mojej śmierci? Albo jeszcze lepiej: Jasmine się dzisiaj na mnie rzuciła, ale wszystko skończyło się super, bo Twoja dziwna znajoma stanęła w mojej obronie…
Po takim wyznaniu wziąłby mnie albo za skończoną kretynkę z bujną wyobraźnią, albo za bezbronną dziewczynę, którą trzeba wiecznie ratować. Sama nie wiem co byłoby gorsze. Postanowiłam przez jakiś czas o tym nikomu nie wspominać. Byłam pewna, że tym razem Rose i Cornie zrobiłyby dym na pół szkoły. Westchnęłam, poprawiłam włosy i wyszłam z pomieszczenia.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 13



Dodaję wcześniej, bo jutro nie będę miała czasu. W sumie mogłabym go dodać pojutrze, ale nie chciałam po raz setny się spóźnić.
Nie wiem co myśleć o tym rozdziale. Lubię go, ale cholernie boję się waszej opinii. Obawiam się, że Scorpius jest tu za bardzo slizgoński. To znaczy moim zdaniem powinien taki być... No nic, mam nadzieję, że nie przestaniecie go lubić.
A i jeszcze chciałam was prosić o komentowanie. Nawet o krótki, tylko abym wiedziała, że ktoś to czyta. Jest sporo wejść, czasem nawet po 100 na dzień, więc jestem trochę zdezorientowana. W każdym bądź razie mam nadzieję, że spełnicie moją prośbę.
Z obawą czekam na wasze opinie!




 -Czarna magia-wypowiedziałem hasło i przeszedłem przez kamienną ścianę do pokoju wspólnego Slytherinu. Rozejrzałem się w poszukiwania Zabiniego, albo chociaż Notta. Jak zwykle ich nie ma jak są potrzebni-pomyślałem ze złością i rozłożyłem się na jednym z wielu foteli. Dwie dziewczyny spoglądały tęsknie w moją stronę. Posłałem im uwodzicielski uśmiech. Jedna z nich z zawstydzeniem odwróciła wzrok, natomiast druga wstała i zaczęła iść w moją stronę. Miałem okazje dobrze się jej przyjrzeć. Była całkiem zgrabna. Miała długie nogi i powabnie kręciła biodrami. Typowa Ślizgonka- pomyślałem z przekąsem-Jedna z tych, która doskonale zna swoje atuty i potrafi je wykorzystać. Znałem takie, były gotowe na wszystko. Ich mamy nie byłyby dumne, gdyby wiedziały jak bezwstydne potrafią być ich idealne córeczki.-pomyślałem nie odrywając wzroku od jej dopasowanej bluzki. Poza tym są zupełnie bez charakteru, chyba, że liczą się zmienne humorki i dwulicowe bycie. Tak, tego im nie brakuje… Nie brakuję im również sprytu, potrafią się dobrze ustawić. W sumie wystarczy, że masz pieniądze i pozycje, a każda z tych ślicznotek, bo tego Ślizgonkom nie można było odmówić, mogła być twoja.
-Chciałam tylko powiedzieć, że byłeś świetny w ostatnim meczu-mówiła uwodzicielsko przygryzając wargę. Usiadła w fotelu naprzeciwko mnie bawiąc się swoimi ciemnymi włosami.
-Dzięki, czy twojej znajomej nie będzie przykro, że ją tak zostawiłaś?
-Poradzi sobie, jest dużą dziewczynką-wzruszyła ramionami i usadowiłam się w fotelu na przeciw mojego.
-Z pewnością-dodałem zerkając na jej krótką spódniczkę.-Nie znam jeszcze Twojego imienia.
-Cynthia.
-Scor.- usłyszałem głos Zabiniego. Wstałem i opuściłem dziewczynę. Nie wyglądała na zadowoloną, ale nie miałem w tej chwili czasu się tym przejmować.
 Fergus Zabini był moim najlepszym przyjacielem, możliwe, że nawet jedynym. Szanowałem go za inteligencję i samodzielne myślenie. Nie dało się nim manipulować, ponadto nie był ciekawski i nie wtrącał się w sprawy innych. Poszedłem do jego pokoju, który mieścił się naprzeciwko mojego. Sypialnie były pojedyncze, co było jednym z tych przywilejów, którego mogli doświadczyć jedynie Ślizgoni. Schyliłem się pod łóżko i wyciągnąłem butelkę whisky. Mój przyjaciel zawsze miał zrobiony zapas, za co bardzo go ceniłem. Wyczarowałem dwie szklanki i wlałem złocistego płynu.
-A gdzie Nott?- zapytałem biorąc łyka ognistej whiskey.
-Znasz Dominica, prawdopodobnie zapewnia jedną z dziewczyn o wielkiej miłości. Nie mogę uwierzyć, że one wszystkie mu wierzą. Nawet Krukonki, niby takie inteligentne, a robią co on chce. Są jak kukiełki w jego rękach-zaśmiał się i pociągnął spory łyk ze szklanki. Fergus nie zajmował się dziewczynami, przynajmniej nie tymi ze szkoły. Jako jedyny wiedziałem, że zakochał się w mugolce poznanej w zeszłe wakacje. Jakby się nad tym zastanowić było to dość zabawne. Chłopak pochodził z jednego z najstarszych rodów, był typowym Ślizgonem, a pragnął jedynie mugolki. Nigdy mi o tym nie mówił, ale wiedziałem, że planuje związać się z nią po ukończeniu szkoły. Nie widziałem w tym nic odrażającego lub niewłaściwego jak niektórzy Ślizgoni, to jego życie i miał prawo robić co mu się podoba. Inne zdanie pewnie miała jego pokręcona rodzina. W każdym bądź razie jego matka pewnie dostanie zawału na wiadomość kim zostanie jej synowa. W sumie mogłaby to być dość ciekawa scena.
-A ta dziewczyna z pokoju wspólnego była całkiem ładna.-dodał po chwili wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak, kto wie, może poznamy się lepiej.
Chłopak zaśmiał się na mój komentarz i zajął się przeglądaniem proroka codziennego. Dolałem sobie ognistej whisky planując w myślach kolejny krok przygotowywania Felix Felicis.

*         


-Brawo panie Malfoy, najlepsza praca!- wychwalał mnie Slughorn- Doprawdy idealny opis tworzenia eliksiru zapomnienia, oczywiście dostaje pan wybitny!
Kiwnąłem jedynie głową i wziąłem się za krojenie pokrzyw.
-Dzisiaj chce, abyście spróbowali czegoś nowego, a dokładniej pracy w zespołach. Przygotowałem misę z nazwiskami połowy uczniów- ciągnął staruszek-proszę osoby siedzące w tym rzędzie o podejście i wylosowanie jednej karteczki.- wskazał ręką w moją stronę i zajął się przeglądaniem jakiś pergaminów ze swojego biurka.
Po klasie przeszedł szmer niezadowolenia. Jako pierwszy wstałem z zamiarem wykonania polecenia Slughorna. Obym trafił na Nelson lub tę drugą, z którą siedzi. Przynajmniej miałbym pewność, że nic nie spieprzą. Były bystre i miały rękę do eliksirów. Z obawą otworzyłem kartkę. James Potter. Przekląłem pod nosem, z moim szczęściem było wiadome, że trafię na niego. Gdy wszyscy zastali już przydzieleni Slughorn wyczarował kolejną misę. Tym razem kazał podchodzić pozostałym uczniom i losować jaki eliksir będziemy musieli wykonać. Gryfon podszedł do mnie, wyręczył mi kartkę i poszedł w stronę szafek ze składnikami. Wywar żywej śmierci, nie jest źle-pomyślałem i pomogłem Potterowi rozstawić wszystkie fiolki.
-Podgrzej kociołek do 160 stopni-powiedziałem i wziąłem się za krojenie ziół.
Nie było najgorzej, pracowaliśmy w ciszy nie wchodząc sobie w drogę. Potter nic nie popsuł, a momentami był nawet przydatny.
-Gratuluję ostatniego meczu-zagadał pod koniec lekcji.
-Daruj sobie, przegraliśmy-powiedziałem z większą siłą dociskając nóż do deski.
-Eee, no tak, ale to nie zmienia faktu, że byłeś całkiem niezły- powiedział zmieszany i wrócił do swoich zajęć.
Świat schodzi na psy, stoję sobie i gawędzę z Potterem o moich zdolnościach…
-Dzięki,ale wiosną i tak się odegramy.- mruknąłem.
-Sorry, nie damy wam szans-powiedział wyszczerzając się w uśmiechu. Świetnie, teraz sobie nawet dogryzamy w żartach… Zaśmiałem się mieszając wywar, który powoli zmieniał kolor na ciemnobrunatny. Jeszcze trochę i powinien się zrobić zupełnie czarny.
Skończyliśmy pierwsi i gdy Slughorn w końcu przestał się zachwycać naszymi zdolnościami i opowieściami, że talent na pewno odziedziczyliśmy po ojcach pozwolił nam wyjść przed końcem lekcji. Wyszliśmy z klasy rzucając sobie krótkie cześć i poszliśmy w przeciwne strony. Spojrzałem na zegarek zastanawiając się czy zdążę jeszcze przed obiadem skoczyć na 6 piętro. Zza rogu wyłoniła się Jasmine opowiadając mi co właśnie wywróżyła jej Marie na wróżbiarstwie. Przekląłem w myślach wiedząc, że już się od niej nie uwolnię i ze zrezygnowaniem poszedłem z nią do Wielkiej Sali.
-Musiałem pracować z tą szlamą- Nott od paru minut mówił jedno i to samo.
-Biedactwo, musiałeś się strasznie męczyć-Marie głaskała go po ramieniu z miną jakby dopiero co wyszedł zwycięsko z jakiegoś pojedynku. Wymieniłem z Delany rozbawione spojrzenia. Czasami miałem wrażenie, że jest jedyną dziewczyną w moim otoczeniu, którą szanuję. Była cholernie inteligentna, szczera i umiała sama o siebie zadbać. I co najważniejsze nie śliniła się na mój widok.
-Tak… Jesteś naszym bohaterem, mogła Cię przecież tam co najmniej śmiertelnie zarazić. Na szczęście zniosłeś to z dumą jak prawdziwy Ślizgon- ironizowałem naśladując przesłodzony ton głosu dziewczyny.
-Masz jakiś problem?- zwrócił się do mnie zaciskając pięści.
-Zwyczajnie mam już dość Twoich gadek o czystości krwi-odrzekłem nakładając sobie kolejną porcję pieczeni.
-A co może Tobie pasuje wiązanie się z mugolami i szerzenie tego nienaturalnego porządku świata czarodziei? Może po prostu zatrudnijmy się jako ich służący i bądźmy na ich posyłki, a magię wykorzystujmy tylko do ich zachcianek-odpowiedział gniewnie. W sumie to trochę mu współczułem, w jego rodzinie w dalszym ciągu pielęgnowało się nienawiść do mugoli.
-Popadasz w skrajność-zaśmiałem się-nikt Ci nie każe biegać po łące z wiankiem na głowie wykrzykując, że kochasz wszystkie szlamy.
-Scor ma rację-poparł mnie Zabini- historia nauczyła nas, że poglądy podobne do twoich nie prowadzą do niczego dobrego. A poza tym nikt Ci nie broni pielęgnowania czystości krwi w Twojej rodzinie.
Kiwnąłem głową na znak, że uważam tak samo. Coraz więcej czarodziei odchodziło od szczycenia się czystością krwi. W prawdzie dalej było to popularne w pewnych kręgach, ale starali się tego nie pokazywać. Cieszyłem się, że mój ojciec odszedł od tych praktyk. Dwa pokolenia wstecz w rodzinie mojej matki pojawiło się paru mugoli i nigdy jakoś szczególnie mnie to nie ruszało. Zupełnie nie pojmowałem tego całego fioła na punkcie czystości krwi.

*             

Czemu to do cholery nie zmieniło jeszcze koloru? Zbiegałem sfrustrowany z 6 piętra. Najpóźniej do jutra eliksir powinien zmienić barwę na ciemnoczerwoną inaczej będzie oznaczało, że coś spieprzyłem. Felix Felicis miał być dla mnie testem, sprawdzeniem własnych możliwości. Bycie najlepszym w klasie już dawno przestało mnie satysfakcjonować. Chciałem móc się porównywać z najlepszymi czarodziejami na świecie. Ten cały wywar szczęścia nie był mi tak naprawdę potrzebny. I bez niego wszystko szło po mojej myśli, przynajmniej do teraz… Pamiętam dobrze kiedy w poprzednie wakacje znalazłem zapiski Severusa Snape’a na strychu. Był ojcem chrzestnym mojego ojca i wszystkie jego rzeczy osobiste trafiły do niego. Przez lata jego notatki leżały w kartonach na strychu. Dopiero ja je wyciągnąłem i poznałem jego wszystkie pomysły i przepisy. Traktowałem je niemal z czcią. Każda kolejna strona, każdy kolejny akapit upewniał mnie w tym, że był geniuszem. Pragnąłem mu dorównać i gdy tylko znalazłem Felix Felicis nie mogłem się doczekać, aż spróbuję go uwarzyć. Nie mógłbym znieść porażki. Zacisnąłem pięści i skręciłem w kolejny korytarz. Kilkanaście metrów przed sobą dostrzegłem blondynę.
Naprawdę ją lubiłem. Co prawda potrafiła być marudna, uparta i cholernie sarkastyczna, ale nie zrażało mnie to. Przede wszystkim była prawdziwa i naturalna. Nie mam na myśli jej stylu ubierania, makijażu czy fryzury. W tych kwestiach była jak każda dziewczyna. Może jedynie jej włosy ją wyróżniały. Nawet nie mam na myśli koloru czy ich długości, raczej to, że zawsze były roztrzepane. W każdym bądź razie była zupełnym przeciwieństwem przeciętnej Ślizgonki. Nie była wulgarna i raczej nie potrafiła owinąć sobie chłopaka wokół palca. Mimo wszystko była ładna i miała coś w sobie. Szkoda tylko, że wszystko czego pragnęła to zmarnować się u boku Pottera.
-Coraz częściej odnoszę wrażenie blondyna, że za mną chodzisz.-podszedłem do niej od tyłu. Dziewczyna podskoczyła na dźwięk mojego głosu, lecz jak zawsze starała się to ukryć.
-Mam nawet dzienniczek, w którym zapisuje sobie co robisz o poszczególnych godzinach-jak zawsze przewróciła oczami-ale tym razem muszę zasmucić Twoje ego, idę jedynie do biblioteki.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu.
-A jak Ci idzie z eliksirem?- zapytała udając obojętny ton głosu. Nie miałem pojęcia czemu ona się o mnie martwi. Ewentualnie mogłem przyjąć wersję, że jak każdy Gryfon ma jakiś defekt fabryczny.
-Już myślałem, że nie zapytasz. Bez najmniejszych problemów-uśmiechnąłem się pogodnie. Kłamanie przychodziło mi z łatwością. Była jedyną osobą, która wiedziała co robię i nie chciałem, aby myślała, że cokolwiek mnie przerasta.
-Świetnie, że przynajmniej tobie wszystko wychodzi-przygryzała nerwowo wargą. Przyjrzałem się jej uważnie. Dopiero teraz zauważyłem, że jest zdenerwowana.
-Co się dzieję Natalie?- odruchowo złapałem jej rękę ustawiając ją naprzeciw siebie.
-Nic ważnego, zwyczajnie jestem strasznie nieogarnięta-zaśmiała się nerwowo i założyła kosmyk włosów za ucho. Patrzyłem na nią wyczekująco do momentu, aż zaczęła mówić dalej-I jakoś wypadło mi z głowy, że miałam napisać wypracowanie dla Slughorna. To znaczy myślałam, że to dopiero na przyszły tydzień, a okazało się, że jutro jest ostateczny termin. I nie mam nawet wstępu, a jest już 19-opuściła bezradnie ręce- więc nie mam za dużo czasu na miłe pogawędki. -Nie mogłem powstrzymać śmiechu.
-Na Merlina dziewczyno… Przez chwilę myślałem, że ktoś umarł.
-Ja będę jutro martwa...-rzucił.
-Nie panikuj blondyna… Pomogę Ci to napisać-Na jej twarz powrócił uśmiech. Przemknęło mi przez głowę, że ten uśmiech nie powinien nigdy znikać-Tylko mi tu nie płacz, tego nie lubię…
-Spoko, będę udawać niewzruszoną. Mogę powiedzieć coś w stylu: Pozwolę Ci sobie pomóc pod warunkiem, że nie będziesz sobie robił żadnych nadziei, albo tak: Nie licz, że teraz będę ci machać na powitanie w Wielkiej Sali. Która gadka bardziej Ci pasuje?- wrócił jej zadziorny charakterek-pomyślałem.
-Ten fragment o Wielkej Sali mi się podobał-zaśmiałem się szczerze-a teraz chodź za mną-poprowadziłem ją na siódme piętro.
-A jakieś książki nie będą nam potrzebne? Chyba, że jesteś, aż tak genialny, że masz wszystko w głowie…
-W pokoju życzeń znajdziemy wszystko co nam potrzebne-rzuciłem stając przed pustą ścianą. Wyobraziłem sobie dokładnie czego potrzebujemy i pchnąłem pojawione się drzwi. Weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia z biblioteczką, dwoma fotelami i niskim stolikiem.
-Jaki masz temat?
-Wykorzystanie roślin afrykańskich w eliksirach.
-Dość obszerny, ale damy radę-powiedziałem i podszedłem do półki, aby przejrzeć jakie książki mamy do dyspozycji.
Po godzinie skończyliśmy pisać referat. Nie był to szczyt moich możliwości, ale jak na tak krótki czas to i tak dobrze.
-Jesteś niesamowity! Po raz kolejny uratowałeś mi tyłek przed Slughornem. Nawet nie wiem jak mogłabym Ci podziękować-mówiła nie odwracając wzroku od pergaminu. Wyglądała na zachwyconą. Uśmiechnąłem się przyglądając dziewczynie.
-Nie martw się, coś wymyślę. A teraz musimy się już zbierać.
Podnieśliśmy się z wygodnych foteli i wyszliśmy z pomieszczenia. Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem i sam powlokłem się do lochów, uważając, aby nie natknąć się na żadnego prefekta. Zdecydowanie nie miałem czasu na idiotyczne szlabany. Wstąpiłem jeszcze do Zabiniego na szklankę whisky, która zamieniła się w trzy kolejne. Wyszedłem od niego dopiero po północy. Z lekkim trudem otworzyłem drzwi do własnej sypialni. Za nimi czekała mnie pewna niespodzianka. Na moim łóżku siedziała dziewczyna z pokoju wspólnego. Próbowałem przypomnieć sobie jak ma na imię. To było na pewno coś w stylu Clara albo Cissy…
-Pomyliłaś sypialnie mała?- poszedłem na łatwiznę nie używając jej imienia.
-Nie Scorpiusie, nie mam problemów z orientacją-odpowiedziała pewnie-zwyczajnie miałam nadzieję, że się ze mną napijesz-mówiąc podniosła do góry butelkę whisky. Uśmiechnąłem się zawadiacko i rozsiadłem się obok dziewczyny.


*          

-Czy ja pana nudzę?-dochodził do mnie z daleko głos McGonagall- poczułem silne kopnięcie pod stolikiem co dostatecznie wyrwało mnie z otępienia.-Panie Malfoy- usłyszałem chłodny głos profesorki.
-Przepraszam pani profesor, źle spałem w nocy-spróbowałem posłać jej malfoyowski uśmiech, ale na niej nie robił on żadnego wrażenia.
-Mam nadzieję, że dzisiaj będziesz spał lepiej i będziesz miał siłę odrobić szlaban. Jutro o 17 w moim gabinecie.-powiedziała i wróciła do swojego stolika paplając o jakimś zaklęciu zmieniającym kamień w fotel, jakby komukolwiek było to potrzebne. Zakląłem w myślach, tylko szlabanu z McGonagall mi jeszcze brakowało. Po lekcji pobiegłem wkurzony na 6 piętro. Otworzyłem tajne drzwi i wpadłem do pomieszczenia. Niepewnie zajrzałem do kociołka. Ciemnoczerwony-uśmiechnąłem się sam do siebie i podwinąłem rękawy. Rozsiadłem się na podłodze wrzucając kolejne składniki do kociołka. Przez parę minut wpatrywałem się w kocioł i po upewnieniu się, że wszystko jest w porządku wróciłem do lochów. Pokój był pełny, ominąłem paru młodszych uczniów i usiadłem obok Delany. Uniosła wzrok spoglądając kim jest intruz, który śmiał przeszkodzić jej w czytaniu. Po upewnieniu się, że to tylko ja ponownie zagłębiła się w literaturze. Na jej kolanach siedziała ta paskudna czarna kotka.
-Z tym kotem jest coś nie tak…-zwierzę łypnęło na mnie groźnie upewniając mnie w tym, że mam rację.
-Fabiola jest najcudowniejszym kotem na świecie-syknęła na mnie głaszcząc kotkę-Nie słuchaj tego idioty.-zwróciła się do zwierzaka. Wzruszyłem ramionami porzucając temat. Była drażliwa na jej punkcie.
-Możesz odłożyć ten podręcznik? Nudzę się…- burknąłem rozglądając się po pomieszczeniu.
-To nie podręcznik-odpowiedziała nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem-Czytam o różdżkach…
-Tym bardziej nie rozumiem czemu wolisz czytać niż ze mną porozmawiać.
-To bardzo proste, książka jest zwyczajnie ciekawsza-posłała mi złośliwy uśmiech i ponownie zagłębiła się w lekturę.
-W takich momentach przypominam sobie czemu Tiara Przydziałów umieściła cię w Slytherinie, jesteś zwyczajnie wredna...-zacząłem się z nią droczyć.
-Może dlatego już tyle lat się przyjaźnimy… Chcesz się czegoś dowiedzieć o swojej różdżce?
-Jest najlepsza i ma zdolnego właściciela…- spojrzała na mnie jak na ostatniego kretyna-dobra, niech Ci będzie…- kapitulowałem stwierdzając, że nic mnie nie kosztuje poprawienie jej humoru i ego.
-Jaki rdzeń i z czego została wykonana?- zapytała z radością kartkując książkę. Uśmiechnąłem się widząc jej zaangażowanie.
-Włókno ze smoczego serca, grab.
-To na początku rdzeń… Różdżki o tym rdzeniu mają największą moc i są zdolne do najbardziej ekstrawaganckiej magii. Zawsze silnie związane z pierwszym właścicielem. Zazwyczaj uczą się szybciej niż inne rdzenie. Spośród nich to właśnie smocza różdżka jest najodpowiedniejszą do czarnej magii. Są nieco temperamentne i najbardziej z trzech omawianych rdzeni podatne na wypadki. Do wytworzenia różdżki potrzebne jest serca smoka.
-Czyli wychodzi na to, że zostanę czarnoksiężnikiem-zaśmiałem się widząc przejęcie dziewczyny. Uświadomiłem sobie, że Delany znalazła nową pasję, co oznaczało, że przez co najmniej tydzień będę zarzucany różnymi ciekawostkami.
-Nie bądź cyniczny… -kartkowała książkę w poszukiwaniu dalszych informacji-Grab wybiera właściciela utalentowanego, z pasją tak silną, że można nazwać ją obsesją, która zazwyczaj jest realizowana. –spojrzała na mnie ciekawa mojej reakcji i po chwili ciągnęła dalej-Różdżka ta bardzo szybko dostosowuje się do swojego właściciela i jest tak spersonalizowana, że inni, używając jej, nie będą w stanie wyczarować wiele, a będą mieli kłopot z nawet najprostszym zaklęciem. Różdżki te odmówią także działania sprzecznego z wewnętrznym kodeksem honorowym ich właściciela. Są szczególnie dopracowane.
-Ta wiadomość zdecydowanie zmieniła moje życie-zaśmiałem się i podniosłem się z fotela.
-Uważaj tylko na Jasmine- rzuciła i wróciła do czytania.
-Co masz na myśli?
-Zawsze była szalona, ale mam wrażenie, że jej obsesja na twoim punkcie się nasiliła.
-I uważasz, że co powinienem z tym zrobić?
-Ostrzegać wszystkie dziewczyny w swoim otoczeniu, że mogą zginąć z jej rąk-zaśmiała się-na początku uprzedź Cynthie- posłała mi rozbawione spojrzenie- wieści szybko się rozchodzą, że miałeś późnego gościa…
-Na Merlina Delany, myślałem, że nie zajmujesz się czymś tak płytkim jak plotkowaniem.
-Czasami wychodzi ze mnie kobieca natura, a poza tym ona sama chwaliła się tym przy śniadaniu- wzruszyła ramionami.
-Jeśli jesteś, aż tak dobrze poinformowana to zapewne wiesz, że równie szybko wyszła jak i weszła-odpowiedziałem i ruszyłem w stronę dormitorium.
-Może nie potrzebujesz wiele czasu-krzyknęła za mną chichocząc. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zdecydowanie miała zbyt cięty język…